ZATOKA POMORSKA

Opisuję tu trasę od Sassnitz do Ustki, wzbogaconą ogólnymi zapiskami na temat Bałtyku. Miejscowości na odcinku Świnoujście – Dziwnów pomijam, jako że opisałem je w rozdziale „Kraina 44 wysp”, zamieszczam tylko ich „widok z morza”.

Przed rejsem w morze warto zapoznać się pracami żeglarzy z Trójmiasta. Szczególnie pouczająca jest strona https://wypadkijachtow.pl/ publikująca orzeczenia Izb Morskich i PKBWM dotyczące wypadków żeglarskich.

Tysiąc lat temu, Kanut Wielki, wnuk Mieszka I-ego, słynny król Anglii, Danii, sporych połaci obecnej Szwecji i Norwegii, znużony pochlebstwami dworaków polecił ustawić swój fotel w morzu. Usiadł na nim i rozkazał morzu cofnąć się. Fale oczywiście nie usłuchały rozkazu, król w opinii obecnych wyszedł na aroganta. Jednak chciał tylko udowodnić, iż morze nie musi słuchać człowieka, nawet tak wpływowego jak wielki władca. Morze co pewien czas przypomina nam o tym boleśnie, domagając się szacunku. Statystycznie  zabiera dziennie jeden statek. Statystyka ujmuje tylko statki o wyporności 500 BRT i większe. 

 

WIDOK NA MORZE

Stojąc na morskim brzegu i patrząc w przestrzeń ginącą za horyzontem odnosimy wrażenie, że morze oddziela nas od czegoś, stanowi wyraźną granicę.

Foto: Cezary Korkosz

To już atawizm pozostały po odległych latach, kiedy to na golasa i boso ganialiśmy za zwierzyną po afrykańskich sawannach. Tak naprawdę już od kilkudziesięciu stuleci morze bardziej nas łączy niż dzieli. Może nawet dużo wcześniej. Jak wskazują badania genetyczne. Nasi bardzo odlegli przodkowie, około 70 tysięcy lat temu opuścili Afrykę, forsując cieśninę Bab el Mandeb łączącą Morze Czerwone z Oceanem Indyjskim. Wprawdzie w owych czasach poziom mórz był nawet 125 metrów niższy od obecnego, ale i tak trzeba było przepłynąć akwen o szerokości 11-17 kilometrów.  Chyba, że ta cała genetyka to jedna wielka lipa.

Pionierzy morskiej żeglugi pojawili się w basenie Morza Śródziemnego. Nieco później wikingowie opanowali Bałtyk i pół znanego świata. Jednak dopiero w późniejszym średniowieczu pod presją potrzeb handlowych nad Bałtykiem zaczęto budować większe statki uprawiające dalekomorską żeglugę. Sprzyjało temu wynalezienie steru zawiasowego i powstanie organizacji kupieckich hanz. Z czasem europejscy żeglarze podbili cały świat i nie jest to żadna przenośnia ani też powód do dumy. O wiele stuleci wcześniej żeglarze polinezyjscy na kruchych stateczkach opanowali cały, ogromny Pacyfik, docierając do wszystkich wysp i wysepek. My tylko odpowiednio wykorzystaliśmy wynaleziony przez Chińczyków proch strzelniczy.

 

Bałtyk – kilka danych statystycznych

  • Powierzchnia 413 tys. km2
  • Średnia głębokość ok. 52 m
  • Zasolenie od 2,5 promilla  (na południu) do 0,3 (na północy)
  • Średnia, roczna temperatura wody powierzchniowej od 9,5 st C do 6,2 st C
  • Dni sztormowych rocznie 21-26 (maximum w styczniu, minimum w czerwcu).
  • Max wysokość fali 10 m choć zarejestrowano pojedyncze fale wysokie na prawie 14 m
  • Wysokość pływów : Wielki Bełt – 30 cm, Kopenhaga – 25 cm, Świnoujście – 8 cm, Gdańsk – 2 cm, Helsinki -0  cm.

 

PRĄDY I STANY WODY

Weryfikując w źródłach naukowych swoje obserwacje dotyczące prądów w Zatoce Pomorskiej spotkałem się z dwiema różnymi wersjami:

  1. Starsza, oparta na obserwacjach metodami tradycyjnym głosi; że w odległości średniej ok. 3 mile morskie od brzegów zatoki biegnie prąd o prędkości około 2 węzłów. Z reguły kieruje się na NE niosąc z rejonu cieśnin duńskich chłodniejszą i czystą wodę. Bliżej brzegu prędkości maleją jednak ponownie, lokalnie wzrastają napotkawszy na przeszkody (między innymi falochrony portów). Na przykład w rejonie podejścia do Mrzeżyna prąd osiąga okresowo prędkość 3 węzły. Silne, długotrwałe wiatry z kierunków wschodnich potrafią spowodować zmianę kierunku prądu, wtedy płynie on na zachód.
  2. Młodsza, oparta na obserwacjach satelitarnych. W odległości 7-14 mil morskich od brzegów biegnie prąd o prędkości około 1 węzła (maksymalnie 3 węzły). Kierunek NE. W strefie między brzegiem a wyżej opisanym prądem obserwowano przeciwprądy płynące w odwrotnym kierunku z prędkością do 1,5 węzła.

Moje obserwacje siłą rzeczy bardzo wyrywkowe z pewnością nie mogą być miarodajne wskazują raczej na wersję 2, młodszą.

W Zatoce Pomorskiej obserwuje się dużą zmienność poziomów wody, co głównie wynika ze spiętrzeń sztormowych, dopływu wody z Odry i zmian ciśnienia atmosferycznego. W czasie prawie dwustuletnich obserwacji prowadzonych w Świnoujściu, stwierdzono, że najwyższy obserwowany poziom wody wynosił 696 cm (rok 1874), zaś najniższy tylko 366 cm (rok 1967). Średnia wieloletnia woda kształtuje się na poziomie około 500 cm (w odniesieniu do „0” Amsterdam). Poza ekstremalnymi stanami katastrofalnymi, woda oscyluje między +1,5 a -1,0 metra w odniesieniu do średniej wody wieloletniej. Minimalne roczne stany wody występują wiosną, od marca do maja, maksymalne zaś od lipca do września.

 

DZIEJE BAŁTYKU

Zanim wyjdziemy na morze warto przeczytać kilka słów o jego historii. A była ona bardzo burzliwa. Ruchy izostatyczne powierzchni ziemi wspierane wycofującym się lądolodem powodowały dramatyczne zmiany, czasami tworząc ogromne, słodkowodne jezioro, by wkrótce (w skali geologicznej) zamienić je w morze połączone ze światowym oceanem. W wielkim skrócie sekwencja wydarzeń wyglądała tak:

Morze Yoldiowe (10-9 tys. lat temu). Przez około 1000 lat lód stopniowo topniał, poziom wody podnosił się, aż do momentu gdy napór wody przerwał tamę lodową biegnącą od Skandynawii w kierunku północnych Niemiec. Słodka woda runęła przez zachodnią Szwecję (Smaland) do Morza Północnego. Powstało Morze Yoldiowe nazwane tak od łacińskiej nazwy mięczaka Yoldia arctica, którego skamieniałe muszle przeważają w osadach z tamtego okresu. Żywymi skamielinami są trzy gatunki fok bytujących obecnie w Bałtyku i kilka gatunków zwierząt bezkręgowych.

Jezioro Ancylusowe (9-8 tys. lat temu). W międzyczasie lodowiec topniał uwalniając Skandynawię od swojego ciężaru. Grunt powoli podnosił się, by po około 1000 lat zamknąć połączenie Morza Yoldiowego z oceanem. Powstało Jezioro Ancylusowe znacznie wysłodzone dopływem wód rzecznych i roztopowych. Zmiana zasolenia wody pociągnęła za sobą wyginiecie wielu gatunków zwierząt. Doskonale miewał się mięczak Ancylus fluviatilis gustujący w mocno wysłodzonych wodach jeziora i dominujący w osadach na dnie. Ta sielanka trwała z górą kolejne tysiąc lat.

Morze Litorynowe (8-4 tys. lat temu).Około 8000 tysięcy lat temu izostatyczne ruchy skorupy ziemskiej umożliwiły połączenie jeziora z oceanem, przez obecne cieśniny Duńskie. Bałtyk znowu stał się morzem. Ojcem chrzestnym został kolejny mięczak Litoryna litorynea.

Morze Mya (4 tys. – do dnia dzisiejszego). Nazwa pochodzi od małża Mya arenaria, to właśnie jego muszelki dzieci zbierają na plażach morskich. Pewnie za kilkaset, może tysiąc lat już następne pokolenia dzieci nie będą tego mogły robić. Skutkiem wznoszenia się Skandynawii zamkną się cieśniny łączące Bałtyk z oceanem, zniknie Zatoka Botnicka, nasze morze stanie się słodkowodnym jeziorem a zwierzątko wyginie.

Jak widać z powyższego Morze Batyckie lub po prostu Bałtyk, jak mawia większość ludzi, posiada krótką wprawdzie, jednak dramatyczną historię. Przez pewien czas wypiętrzanie i zapiaszczenie dna cieśnin doprowadzało do systematycznego wysładzania morza, zmierzając do powstania kolejnego jeziora. Obecnie północne brzegi Bałtyku jeszcze się wypiętrzają (wyspa Longrum w Szwecji, około 2,5 m w ciągu 280 lat) a południowe zapadają. Początkowo połączenie było głębsze i szersze niż jest dzisiaj, skutkiem tego wody morza były bardziej słone. Wypiętrzanie się południowych okolic Skandynawii spowodowało wypłycanie cieśnin, a co za tym idzie i wysłodzenie wód morza, dlatego Bałtyk jest zaliczany do mórz jedynie słonawych. Stawia to specyficzne wymagania roślinom i zwierzętom w nim żyjącym, które im dalej na wschód tym są relatywnie mniejsze.

 

BAŁTYK NAJBRUDNIEJSZE MORZE ŚWIATA!

Jest akwenem śródlądowym, połączonym z oceanem tylko szeregiem wąskich cieśnin, co nie sprzyja wymianie wód. Zajmuje powierzchnię 413 tysięcy kilometrów kwadratowych i osiąga głębokość 452 metry (Głębia Gotlandzka). Bałtyk zasilany jest dziesiątkami rzek wnoszących słodką wodę z ładunkiem zanieczyszczeń. Obliczono, że ok. 2% całkowitej ilości wody w Bałtyku dostarczają corocznie rzeki. Wśród nich po względem ilości niesionej wody dominują Odra, Wisła, Niemen, Dźwina, Newa. Część z nich płynie przez trucicielskie tereny. Słodka woda jako lżejsza i cieplejsza spływa powierzchniowo do Morza Północnego osadzając na dnie zanieczyszczenia. Dno morza dzieli się na kilka basenów izolowanych podmorskimi grzbietami. Są to baseny: Bornholmski, Gotlandzki, Botnicki. Zanieczyszczenia zalegają na dnie poszczególnych basenów. W czasie rozkładu biogenów zużywany jest tlen zawarty w wodzie. Powstają strefy beztlenowe, w których przetrwać mogą jedynie wyspecjalizowane drobnoustroje. Powierzchnia stref beztlenowych podwaja się co kilkanaście lat, aktualnie zajmuje około 25 % powierzchni dna. Oprócz metanu i siarkowodoru martwe strefy wykazują duże stężenia metali ciężkich i dioksyn należących do najsilniejszych znanych trucizn. Podaje się, że w Bałtyku można znaleźć całą tablicę Mendelejewa, a nawet podobno więcej. Jedynym procesem utrzymującym jeszcze życie w morzu są okresowe wlewy czystych, zimnych, zasolonych wód oceanicznych powodowane przez silne sztormy. Oczywiście im dalej na północny wschód tym wymiana słabsza. Segmentowa budowa dna morskiego sprawia, że woda na wysokości Zatoki Pomorskiej jest zdecydowanie mniej zanieczyszczona niż w rejonie Zatoki Gdańskiej. Czysta woda musi najpierw wypełnić basen Bornholmski, później dopiero Gotlandzki i na końcu basen Botnicki. W Zatoce Pomorskiej pomimo powolnej poprawy wielu parametrów stan czystości wody jeszcze określa się jako „zły do umiarkowanego”.

Rodzi się pytanie: i co dalej z tym Bałtykiem? Moja odpowiedź: „nic, ale jest nadzieja matka …”. Wprawdzie 1974 roku siedem państw nadbałtyckich podpisało drugą Międzynarodową Konwencję Bałtycką w Helsinkach. Jednak dwóch największych trucicieli umyło ręce jak Piłat, tylko pewnie w brudnej wodzie. O panie Boże dodaj im trochę dioksyn do tej wody.

Broń chemiczna. W czasie II wojny światowej Niemcy naprodukowali tysiące ton gazów bojowych: iperytu, tabunu i innych. Zwycięzcy alianci niefrasobliwie zatopili toto w głębiach Bałtyku lub gdzie popadło. Kilkanaście tysięcy ton zatopionych w głęboczkach Wielkiego Bełtu, Duńczycy wydobyli, załadowali na wyeksploatowane  statki typu liberty i po zabetonowaniu ładowni zatopili w głębinach Zatoki Biskajskiej.

Gazy bojowe zawierają arsen a wiemy, że była to niegdyś bardzo popularna trutka na teściową, czy narzędzie w rękach desperatek. Zapasy arsenu zgromadzone na morskim dnie mogłyby pomóc w kłopotach setkom tysięcy takich osób. Już nawet zaczęły uwalniając się do wody po skorodowaniu pojemników. Prawdopodobnie w okolicach Darłowa zatopiono nieznaną ilość iperytu. W 1995 roku uwolniony z beczki iperyt poparzył około stu dzieci z pobliskiej kolonii letniej kąpiących się w morzu.

Panie Boże, dodaj  jeszcze trochę dioksan do zupy naszym byłym aliantom i ich przeciwnikom też. W Bałtyku masz wystarczający zapas. Nie pozwalaj jednak na trucie niewinnych ludzi i zwierząt.

Paliwo. Na dnie Bałtyku zalega wiele wraków motorowców mieszczących zbiorniki paliwa. Szczególnie w ostatnich miesiącach II wojny, lotnictwo radzieckie posłało w głębiny liczne cargo, w tym  zbiornikowce wypełnione nawet 2000 tonami ropy. W rejonie Trójmiasta leży na dnie wrak zbiornikowca „Franken” zawierający ponad 1500 ton paliwa, co pozwala na skażenie całej Zatoki Gdańskiej. Poszycie wraków i ściany zbiorników korodują w tempie 10 mm na 100 lat. Od momentu zatopienia statku minęło ok 70 lat, czyli przed katastrofą ekologiczną chronią nas tylko 3 mm skorodowanej blachy. To wcale nie są „strachy na Lachy”, dziesięć lat temu z wraka statku „Stuttgart” w Zatoce Gdańskiej wypłynęła niewielka ilość paliwa, które zabiło wszystkie organizmy na powierzchni kilkudziesięciu hektarów morskiego dna.

Obydwa wraki leżą na naszych wodach, zagrażają naszym wybrzeżom i już dawno powinny być unieszkodliwione. Niestety wszystkie, kolejne rządy chowają „głowę w piasek”. Dociekliwych, upierdliwych obywateli zbywa się stwierdzeniem, że roboty są bardzo kosztowne a wraki monitorowane. Od czasu do czasu serwuje się społeczeństwu modne  tematy zastępcze, ostatnio problem mikroplastików. 

Mikroplastiki.   Niedawno przebadano 200 dorszy i tyleż samo śledzi, okazało się, że 10% dorszy i 5 % śledzi posiadało w przewodach pokarmowych maleńkie skrawki plastiku, ponoć bardzo szkodliwe dla konsumentów potraw z ichtiofauny.  Autor  newsa podaje, iż wyniki badań prowadzonych przez szwedzkich ichtiologów są jeszcze bardziej alarmistyczne. Łowca sensacji ekologicznych widocznie zjada ryby razem z wnętrznościami skoro obawia się spożycia ich zawartości i negatywnego wpływu na swój organizm. Niegdyś funkcjonowało powiedzenie: „jedz ryby, bo zawierają dużo fosforu i będziesz mądrzejszy”. Jeśli wspomniany autor zastosuje wskazaną kurację, może zmądrzeje i zauważy, że  jego organizm  zawiera wielokrotnie więcej mikroplstików niż bałtycka ryba I to raczej ryby należy ostrzegać przed spożywaniem ludzi. W końcu to my wymyśliliśmy plastiki i ze wszystkich gatunków kręgowców na ziemi mamy z nimi największy kontakt.

 

BIOLOGIA

Pod względem zasolenia Bałtyk plasuje się pomiędzy słodkowodnym jeziorem, a lekko zasolonym morzem – oficjalnie jest morzem słonawym. Deficyt soli wynika z bardzo słabego parowania wód powierzchniowych. Porównując Bałtyk z Morzem Śródziemnym, jeszcze bardziej odciętym od oceanu zauważymy zdecydowaną przewagę w zasoleniu tego drugiego, cóż inny klimat, bardzo duże parowanie, większa koncentracja soli.

Ze względu na niskie stężenie życiodajnej soli jest Bałtyk kilkakrotnie mniej produktywny biologicznie, w porównaniu z sąsiednim Morzem Północnym. Przykładem może być popularny dorsz; w Morzu Północnym osiąga długość 2 metry zaś w Bałtyku zachodnim tylko 1,2 m. W północnych akwenach Bałtyku dorsz już nawet nie występuje. Inne typowe „morskie” gromady zwierząt mają w naszym morzu tylko nielicznych, skarlałych przedstawicieli, bądź nie występują zupełnie, (morskie ślimaki, głowonogi, ramienionogi …) dlatego fauna Bałtyku jest dość ubożuchna. Reprezentują ją mało zróżnicowane gatunki: kilka różnych małżów, parzydełkowców (chełbia bałtycka, bełtwa festonowa) i stawonogów.

Faunę naszego morza wzbogacają nieliczne gatunki zwłaszcza ryb słodkowodnych (szczupak, płoć, okoń, leszcz) potrafiące przeżyć na granicy wód słodkich i słonawych. Współcześnie rozpoczęto próby reintrodukcji gatunków, które udało się wcześniej wytępić w zlewisku Bałtyku. Wśród tych gatunków króluje jesiotr. Niedorostek na zdjęciu poniżej, w okolicach Nowego Warpna wpadł sieci i już zupełnie nie ma szans osiągnąć majestatycznych trzech metrów długości (rekordowo 4 m.) ani przekazać swoich genów kolejnym pokoleniom.

Mały jesiotr. Foto: Kazimierz Olszanowski

Jesiotr (Acipenser spp.). Celowo nie wymieniłem nazwy gatunkowej, by mieć pretekst do naigrywania się z ichtiologów i urzędowych obrońców przyrody. Polska Czerwona Księga Zwierząt i stosowna ustawa sejmowa nakazują w Polsce ochronę jesiotra zachodniego (Acipenser sturio). Tymczasem badania genetyczne zachowanych eksponatów muzealnych zdecydowanie wskazują, że u nas ten gatunek nigdy nie występował i nie występuje. Natomiast żył u nas i daj Boże aby jeszcze żył jego krewniak jesiotr ostronosy (Acipenser oxyrinchus), który na szczęście jakoś przetrwał w Ameryce Północnej skąd pochodzi malec uwieczniony na zdjęciu powyżej.

Cały obszar polskiej części Zatoki Pomorskiej podlega ochronie prawnej jako ostoja sieci Natura 2000. Niewielki obszar przy północnym brzegu wyspy Wolin wchodzi w skład Wolińskiego Parku Narodowego.

Po sporej, mam nadzieję połkniętej bez wstrętu pigułce wiedzy wychodzimy na wody Zatoki Pomorskiej. Jeszcze tylko wspomnienie po naszych poprzednikach, którzy pilnie uprawiali morze i ruszamy w drogę wzdłuż wschodniego wybrzeża Rugii.

 

SŁOWIAŃSCY PIRACI

„Cóż nam więc pozostaje, jak opuścić ziemię i na morzu wśród odmętów szukać schronienia. I czyż naszą będzie winą, jeśli wypędzeni z ojczyzny zaniepokoimy morze i brać będziemy łupy od Danów i kupców, co po morzu żeglują” – cytat z „Helmolda Kroniki Słowian” może być mottem rozdziału.

Być może szacowny biskup Helmold tego nie wiedział, ale Ranowie w końcu XII wieku nie byli dziewicami w pirackim interesie, uprawiali go z lubością od ponad 300 lat, prawdopodobnie naśladując wikingów z północy.

Biznesowe działania piratów słowiańskich od lat dawały się we znaki zwłaszcza Duńczykom pogrążonym naówczas w wojnie domowej. Południowa Skania też była często miejscem gdzie grasowali zwłaszcza Ranowie (zapis w Haakondrapa). Widok czarnych żagli na horyzoncie budził grozę. Okręty Słowian osiągały do 14 metrów długości, małe zanurzenie pozwalało na pływanie nad mieliznami i wpływanie do najmniejszych przystani. Zdjęcie poniżej przedstawia współczesną replikę statku chąśników. Od kilku lat pływa po całym Bałtyku, zaś jego załoga na co dzień posługuje się kilkoma językami, pewnie hołdując średniowiecznym tradycjom kiedy słowo „wiking” oznaczało zawód a nie narodowość.

Replika statku chąśników. Foto: Kazimierz Olszanowski

W martwych sezonach między kolejnymi wyprawami okręty zajmowały się handlem, głównie niewolnikami i solonymi śledziami. Ze wzrostem restrykcyjnych, narzuconych przez kościół postów, rosło w Europie zapotrzebowanie na ten trwały, smaczny i postny towar. Popyt na niewolników systematycznie malał skutkiem kościelnych zakazów dotyczących handlu ludźmi. Chłonne rynki Bliskiego Wschodu odcięła XIII-wieczna ekspansja Mongołów.

Do naszych czasów przetrwały zapisy ówczesnych kronikarzy lub skargi gnębionych mieszkańców Skandynawii kierowane do Rzymu. Wśród nich zachowała się historia szczecińskiego chąśnika Wyszaka, który często najeżdżał wybrzeża duńskie. W czasie jednej z wypraw został schwytany, osadzony w lochu, skąd zbiegł i wrócił do Szczecina na małej dłubance.

W roku 1136 odbyła się wyprawa łupieska zorganizowana przez księcia Racibora I na miasto Konungahella (obecnie Norwegia) na północ od Göteborga. Skoncentrowana w Kołobrzegu flota przepłynęła ponad 300 mil morzem i rzeką Gotaelf, aż podeszła pod miasto. Po krótkim oblężeniu Pomorzanie wdarli się do podgrodzia i grodu warownego, paląc, niszcząc i rabując wszystko co napotkali. Szczególnie starannie obrabowali bogaty kościół zabierając z sobą nawet księdza, którego jako dobrzy chrześcijanie niebawem uwolnili na jakimś szkierze.

Wkrótce po ataku na Konungahelę, Racibór I w obliczu spodziewanego odwetowego najazdu Duńczyków zorganizował wyprzedzającą wyprawę na Zelandię. Z zaskoczenia zdobył stolicę Danii, duże miasto Roskilde. Zdobyte miasto dokładnie obrabowano i spalono, łącznie z zamkiem królewskim. Roskilde leży w centrum wyspy około 30 km na zachód od Kopenhagi. Prawdopodobnie Pomorzanie dotarli pod Roskilde trasą przez Kattegat i wąską zatoką Roskilde Fiord. inna wersja mówi o desancie od strony zatoki Koge i marszu do duńskiej stolicy, jest jednak dość mało prawdopodobna ze względu na obciążenie łupieżców zrabowanym dobytkiem. Doświadczeni rabusie dobrze wiedzieli, że towar łatwiej się przewozi statkami niż nosi na plecach. Głównym, politycznym efektem wyprawy była  rezygnacja króla duńskiego z najazdu na południowe wybrzeże Bałtyku. 

Znany duński kronikarz Saxo Grammaticus w Gesta Danorum (Czyny Duńczyków), tak pisze o potędze chąśników:

„…W owych czasach rozzuchwalili się piraci: od granic Słowian, aż po rzekę Eiderę wszystkie wsie na wschodzie opuszczone przez mieszkańców leżały odłogiem. Zelandia, wyczerpana i wyniszczona od południa i wschodu, pozostawała w odrętwieniu. Na Fionii rozboje nie pozostawiły niczego oprócz garstki mieszkańców. Falstria, zwarta nie tyle swym obszarem, co odwagą i męstwem mieszkańców wyrównywała niedostatki małości … Lollandia zaś, chociaż od Falstrii okazalsza, starała się uzyskać spokój za okup w pieniądzach. Reszta pustką zaległa….”.

„Nosił wilk razy kilka ponieśli i wilka”, wielką flotę słowiańską zatopiła burza (1157 rok). Pozwoliło to na wspólną krucjatę władców Danii i pogranicznych krajów niemieckich przeciwko Słowianom. Wkrótce zajęto Rugię, zhołdowano rozdrobnione plemiona słowiańskie. W 1184 roku koło przylądka Darsin uległa najeźdźcom flota księcia Bogusława i nastąpił koniec panowania słowiańskich rabusiów na zachodnich akwenach Bałtyku.

 

WYBRZEŻE NIEMIECKIE

Wychodzimy z Sasnitz sterując w przybliżeniu kursem 150 stopni i przecinając zatokę Prohner Wieck. Płynąc jeszcze wzdłuż brzegów Rugii warto zobaczyć trzy miejsca dobrze widoczne z morza.

 Prora. Z morza dobrze widać ogromny budynek długi na ponad 4,5 kilometra. Budowę rozpoczęto za czasów niesławnej pamięci Adolfa H. Planowano tu uruchomienie domu wczasowego dla 20 000 ludzi cieszących się morzem i słońcem. W założeniu każdy parteigenosse musiał mieć widok na morze, w końcu nadludzie są sobie równi (nie mylić z ludźmi i podludźmi). Wybuch wojny przerwał wykończeniowe prace budowlane. Teraz sterczy nad brzegiem takie, paskudne nie wiadomo co i nikt nie wiedział co z tym zrobić. Śladowe kawałki powierzchni zajmowały drętwe wystawy i pozorowane działania z szumnymi nazwami. Obiekt został wpisany na listę zabytków i nie wolno go zlikwidować. Jest jednak pewien plus; zasłania sąsiednie pole namiotowe przed wiatrem od morza. W ostatnich latach,  kolosa modernizuje się do funkcji apartamentowca. Ponoć mimo wysokiej ceny (650 tys. euro za apartament) wszystkie lokale znalazły nabywców. Wypada mieć nadzieję, iż nie jest to przejaw tęsknoty za minionymi czasami.

 

BINZ

Kurort cesarski szczycący się wieloma wizytami par cesarskich. Pamiątką są „imperialne” budynki letniskowe i kilkusetmetrowe molo wybiegające w morze.

„Cesarskie „budynki letniskowe w Binz. Foto: Kazimierz Olszanowski

Orle gniazdo. Na szczycie jednego ze wzgórz funkcjonuje wysoka wieża widokowa pozwalająca na podziwianie krajobrazu wschodniego wybrzeża Rugii. Przy dobrej widoczności można obserwować wybrzeże zatoki Prohner Wieck, wschodnią połać wyspy i jej wewnętrzne wody. Wzrok sięga wież Stralsundu, cypla Jasmund, wzgórz Koserow na wyspie Uznam. Przed zachodem słońca nawet latarni morskiej i wież Świnoujścia. Ponoć Orle gniazdo jest „kiełbasą wyborczą” pani Angeli Merkel, która między innymi jest posłem do Bundestagu z mandatu mieszkańców Rugii.

„MF Jan Heweliusz”. Jeśli z Sassnitz popłyniemy kursem NNE w kierunku Bornholmu lub centralnego Bałtyku, przepłyniemy obok szczególnego miejsca. Około 21 mil na wschód, ku północy od Jasmundu spoczywa wrak polskiego promu „Jan Heweliusz”. Zatonął styczniowej nocy w 1993 roku. Zginęło 55 osób załogi i pasażerów, uratowano tylko 9 osób. Miejsce spoczynku wraku (grobowca) wskazuje czarno-czerwono-czarna pława kardynalna, ze światłem białym Fl (2) 9s (pozycja 54°36′58″N, 14°13′16″E). Bezpośrednią przyczyną zatonięcia statku był silny sztorm, ponoć wiatr osiągał 12° B. Odwoławcza Izba Morska w Gdyni jako przyczynę katastrofy uznała zły stan techniczny promu i błędy kapitana. Europejski Trybunał Praw Człowieka w Strasburgu zarzucił Izbom Morskim w Szczecinie i Gdyni brak bezstronności, pomijanie istotnych dowodów, zeznań świadków i błędy proceduralne. Marynarze związani z żeglugą promową uznawali „Jana Heweliusza” za pechowy statek. Oprócz ostatniej katastrofy doświadczył pożaru oraz w porcie przechylił się tak, że aż oparł się burtą  o nabrzeże. To ostatnie zdarzenie wynikało z błędów oficera kierującego załadunkiem promu i specyficzną statecznością statków tego  typu. Promy bowiem przypominają pod tym względem jachty mieczowe charakteryzujące się tzw niekorzystną wysokością metacentryczną, czyli wysokim położeniem środka ciężkości w stosunku do środka wyporu. Podobnie jak mała mieczówka odciążona gwałtownie na jednej burcie potrafi fiknąć koziołka tak i wielki prom nagle odciążony ciężkim składem kolejowym, przechylił się na nabrzeże. Oczywiście przy prawidłowym operowaniu ruchomym ładunkiem, stateczność uzyskuje się dzięki balastowi wodnemu pompowanemu na właściwą burtę i kompensującemu przechył. W ostatnim rejsie prawdopodobnie balast wodny był przyczyną silnego przechyłu i katastrofy. Po wyjściu ze Świnoujścia, w czasie silnego sztormu z zachodu balast na nawietrznej burcie stabilizował statek, jednak po zmianie kursu balast obciążający zawietrzną teraz burtę przyczynił się do zatonięcia promu.

Tragedia „MF Jan Heweliusz” przypomina, że nie można lekceważyć morza, nawet tak niewielkiego jak Bałtyk.

Z zatoki Prohner Wieck można popłynąć na Greifswalder Bodden, bądź wzdłuż północnego brzegu wyspy Uznam pożeglować do Świnoujścia. Nasza trasa właśnie tak prowadzi.

Warto zobaczyć najdalej na wschód położony kawałek Rugii. Na wysokości miasteczka Gohren, trzysta metrów od brzegu, wystaje z morza największy w Niemczech głaz narzutowy. Buskam, (Buskamen) waży w przybliżeniu 1600 ton. Z morza wynurza się około 1/3 wysokości. Jak zwykle w przypadku wielkich głazów wiążą się z nim stare legendy i podania. 

Na trawersie głazu zmieniamy kurs na wyspę Greifswalder Oie.

 

GREIFSWALDER OIE

Latarnia morska

Wysokość światła: 48 m n.p.m
Zasięg światła: 26 Mm
Pozycja: 54°14,9’N 13°55,5’E

Najbardziej wysunięta na wschód niemiecka wyspa Greifswalder Oie (powierzchnia 0,54 km²) leży samotnie w Zatoce Pomorskiej, w odległości około dziesięciu kilometrów od wyspy Rugii i dwunastu kilometrów od wyspy Uznam (Usedom). Ponieważ daleko na wschód oprócz archipelagu w ujściu Odry nie ma żadnych innych wysp, Oie jest ważnym miejscem odpoczynku dla ptaków wędrownych. Cała wyspa i przybrzeżne wody znajdują się pod ochroną, stanowi ona część rezerwatu przyrody, będąc ostoją ptactwa wodnego. Cały rezerwat ma powierzchnię 250 ha i obejmuje również przyległy pas morza o głębokości wody do 2 m. Z jej portu można skorzystać wyłącznie w nagłych wypadkach. Cudowny widok na wyspę Oie i na wybudowaną w połowie XIX wieku latarnię morską rozciąga się również od strony otwartego morza.

Podejście. Podczas opływania południowej części wyspy trzeba uważać na duże głazy zgrupowane w formie raf, tuż pod powierzchnią wody. W najwyższym punkcie wyspa ma 18 m wysokości, a prawie 100% linii brzegowej stanowią strome klify.

Port leży po zachodniej stronie południowego cypla wyspy, ma dwa wejścia oddzielone kawałkiem kamienno-betonowego falochronu. Oznakowanie farwateru podejściowego kieruje nas do wejścia północnego. Zaraz za główkami po lewej stronie istnieje pasek żelbetowego nabrzeża. Trzeba tu uważać na malejące głębokości i ewentualne zakazy cumowania (w 2010 roku nabrzeże było wyłączone z eksploatacji). Przy silnym wietrze zachodnim ten fragment basenu portowego nie jest chroniony przed rozkołysem. W przypadku konieczności zanocowania zawsze cumowałem do wewnętrznej strony falochronu w układzie keja – boja lub keja – kotwica.

Południowe wejście prowadzi do przystani promowej wykorzystywanej ponadto przez statek SAR-u  („Eugen”).  Niestety jest tam dość ciasno i często brak miejsca dla jachtu. Nigdy tam nie cumowałem.

Historia. W XIII wieku wyspa przejściowo należała do księcia pomorskiego, Bogusława IV. Następnie do 1291 r. była własnością Wolgast (Wołogoszcz), jednak ze względu na kłopoty finansowe tego miasta została sprzedana Greifswaldowi, po czym była wykorzystywana przez greifswaldczyków jako miejsce letnich wypasów koni. Jej nazwa dosłownie oznacza Wyspa Greifswaldzka. Dopiero w 1850 r. wyspa została zasiedlona na stałe przez trzy rodziny dzierżawiące tam gospodarstwa. Dzierżawcy obok rybołówstwa zajmowali się również na niewielką skalę uprawą roli. W 1853 wzniesiono na wyspie latarnię morską, strzegącą bezpieczeństwa statków pływających na trasie Sassnitz – Greifswalder Bodden- Świnoujście. Latarnia o 39-metrowej wieży jest użytkowana od 1855 roku do dzisiaj.

W sezonie letnim 1877 rozpoczął się na wyspie rozwój zorganizowanej turystyki. Byli to głównie jednodniowi turyści przybywający stateczkiem parowym z Wolgast. W późniejszych latach powstało również kąpielisko. Po I wojnie światowej działalność gospodarczą prowadził na wyspie już tylko jeden dzierżawca. Przekształcił on dotychczasowe budynki gospodarcze w pensjonat i restaurację pod nazwą „Inselhof” („Dwór na Wyspie”). Greifswalder Oie odwiedzali liczni prominenci, m.in. Tomasz Mann i Asta Nielsen. W 1932 r. wyspa została wykorzystana jako tło filmu z niemieckim aktorem Hansem Albersem.

Od połowy lat 30. wyspa podlegała zarządowi  nowej bazy doświadczalno-militarnej w Peenemünde. Na Greifswalder Oie został zakwaterowany garnizon Wehrmachtu, a ostatni dzierżawca, po zmianie statusu wyspy na teren wojskowy w roku 1938 roku, wysiedlony.
W latach 1937-1945 na terenie wyspy dokonywano prób z bronią rakietową. W grudniu 1937 r. próbowano wystrzelić rakiety A3, jednakże próby zakończyły się fiaskiem. W latach 1938-1942 dokonano prób z rakietami A5. W czasie II wojny światowej z Greifswalder Oie wystrzelono co najmniej 28 rakiet V2. Ruiny bunkra, z którego przeprowadzano obserwacje trajektorii lotu rakiet, istnieją do dnia dzisiejszego. W czasach NRD na wyspie stacjonował garnizon armii tego kraju. W 1990 r. teren wyspy został zdemilitaryzowany, wkrótce potem zabudowania wojskowe padły ofiarą „dzikiej turystyki”.

Obecnie kąpiel na wyspie jest zakazana, a infrastruktura gastronomiczna nie istnieje. Ruch turystyczny jest ograniczony, maksymalnie wyspa może przyjąć pięćdziesięciu turystów dziennie. Na obszarze rezerwatu znajduje się ścieżka dydaktyczna, prowadząca od przystani do latarni morskiej. Spacer ścieżką zajmuje dwie, trzy godziny.

Fauna i flora. Na wyspie występują liczne gatunki roślin i zwierząt, w tym też rzadkie i objęte ochroną (m. in. czosnek niedźwiedzi, honkenia piaskowa, wydmuchrzyca piaskowa, mikołajek nadmorski i inne słonorośla). Celem zapobieżenia nadmiernemu zarastaniu i zakrzaczaniu powierzchni wyspy zostały na niej osiedlone owce. Oprócz nich występują tu także sztucznie introdukowane popielice, kuny domowe oraz lisy, które przywędrowały na wyspę poprzez zamarznięte Morze Bałtyckie. Wyspa jest obszarem lęgowym kormoranów, mew i innych ptaków wodno-błotnych. Pod względem naukowo-gospodarczym jest wykorzystywana przez dwie organizacje pszczelarskie, zajmujące się kontrolowaną hodowlą pszczelich matek.

 Wyróżnione czerwoną czcionką zapiski to często  notki biograficzne ludzi, którzy niekoniecznie musieli być bardzo znani i cenieni. Moim zdaniem ich dzieje w znakomity sposób pokazują zwyczaje i charakter epoki, w której żyli. Poniżej damski debiut w czerwieni: historia kobiety żyjącej tysiąc lat temu. Naszej bohaterki nie próbuję oceniać, wyobrażam sobie tylko co mogła przeżyć jedenastoletnia dziewczynka bez znajomości języka obcego, rzucona między trzy duże królestwa i kilka tuzinów mniejszych żrących się między sobą jak sfora wściekłych psów.

Stoisława, (Storrada, Sygryda). Mieszko I rywalizował o domeny pomorskie z Danią. W celu wyeliminowania zakusów duńskich związał się sojuszem ze Szwecją. Sojusz przypieczętował wydaniem swojej córki Stoisławy lat 11 za króla szwedzkiego Eryka Zwycięskiego lat 43. Na potrzeby Szwedów Stoisława przybrała imię Storrada (Sygryda). Mariaż zaowocował parą dzieci: synem Olafem Skotkonnungiem, późniejszym królem Szwecji i Holfridą Eriksdotter. Około 996 roku Storrada już jako młoda wdówka wyszła za mąż za Svena Widłobrodego króla Danii i później jeszcze południowych fylke (województw) Norwegii, rodząc mu z czasem czwórkę dzieci, w tym dwóch synów, późniejszych królów: Haralda II Svensona (Dania) i Kanuta II Wielkiego (Anglia) . Po sześciu latach pożycia Sven Widłobrody wypędził żonę, która schroniła się na dworze swojego brata Bolesława Chrobrego. Nie są znane przyczyny wypędzenia żony przez Svena, wszak podstawowy swój obowiązek czyli przedłużenie dynastii spełniła z nawiązką. Pewnie Sven postanowił zamienić żonę na młodszy model lub co jest prawdopodobne Storrada padła ofiarą nałogowego wypędzania członków rodziny. Nawet własnego ojca Haralda Sinozębego zrzucił z tronu i wypędził do Jomsborga. Po śmierci Svena jego synowie sprowadzili matkę do Danii, a gdy Kanut II podbił Anglię zabrał prawdopodobnie Storradę z sobą, polska eskorta królowej zasiliła szeregi zdobywców Anglii. Tu urywają się ślady tej niezwykłej kobiety. Współcześnie nazywana jest „matką królów”, miasto Szczecin w przypływie nacjonalistycznej, acz mało uzasadnionej dumy jedną z ulic nawet nazwało jej imieniem.

Storrada musiała być wybitną kobietą skoro wielu współczesnych jej kronikarzy, głównie duchownych, z reguły reprezentujących poglądy godne „męskich, szowinistycznych świń” opisuje jej dzieje. Z ciekawszych fragmentów warto zacytować kilka faktów lub prawie faktów:

Imieniem Storrady (szwedzkie Dumna, Wyniosła, Mocna) obdarzono ją po tym gdy jako młoda wdówka kazała spalić żywcem króla Vestfoldii Haralda Grenske, który ośmielił się konkurować o jej rękę (Saxo Grammaticus). Za wysokie progi, lub metodyka zalotów nie odpowiadała królowej. W mniej dramatyczny sposób odrzuciła awanse Olafa Tryggvassona późniejszego króla Norwegii (Saxo Grammaticus). Według innej wersji kochała Olafa Tryggvassona, ale sama dostała kosza. Z zemsty namówiła jarla Sigvalda do zdrady skutkującej klęską floty norweskiej w bitwie trzech królestw pod Svold i śmiercią samobójczą ukochanego Storrady.

Nordyckie XIII-wieczne sagi, utwory bardziej poetyckie a mniej przywiązujące wagi do faktów historycznych podają, że już pierwszy mąż karnie odizolował Storradę nadając jej w lenno odległą Gotlandię, z której uwolniło ją dopiero wdowieństwo i małżeństwo ze Svenem Widłobrodym.

Życie Storrady przypadło na okres raczkowania nowej religii nad Bałtykiem, pamiętamy, jej ojciec Mieszko I i jeden z teściów Harald Sinozęby wprowadzili chrześcijaństwo w swoich krajach. Ówcześnie w życiu rodzinnym panowały jeszcze ostatki swobodnych tradycji pogańskich. Dopiero ponad sto lat później psychoza religijna ogarnęła wiele kobiet, które dożywotne zachowanie dziewictwa uznały za czyn miły Bogu. Dzięki temu, wielu książąt uzyskało przydomki; Wstydliwy, Cnotliwy, Pobożny. Ich nietknięte małżonki kończyły cnotliwy żywot w klasztorach.

 

WIĘKSZE BITWY MORSKIE

 Na wodach Zatoki Pomorskiej w ciągu ostatniego tysiąclecia stoczono kilka bitew morskich. Strony bijatyk upodobały sobie szczególnie akwen między Greifswalder Oie a Jasmundem na Rugii. Taka lokalizacja spektaklu z pewnością zapewniała widownię gapiącą się z wysokich klifów Rugii. Opisałem trzy starcia typowe dla swoich czasów, sposób walki determinowały głównie możliwości manewrowe okrętów i zasięg broni miotanej.
Średniowiecze przyjęło taktykę roju; chmary okrętów posuwając się na wiosłach zbliżały się do siebie, by potem postrzelać trochę z łuków, kusz i rzucić kilkoma oszczepami. Po tym preludium następowało zwarcie i tłukł się każdy z każdym, pokłady zamieniły się w plac boju. Czasem okręty wiązano z sobą tworząc szereg. Trup padał gęsto a wojownicy, którzy wypadli za burtę tonęli obciążeni zbrojami i innym żelastwem.

Bitwa morska trzech królestw. Bitwa morska w pobliżu Svold została stoczona 9 września 1000 roku pomiędzy Duńczykami pod wodzą Swena Widłobrodego, Szwedami (Olaf Skötkonung) i Norwegami (Olaf I Tryggvasson). Część historyków identyfikuje Svold jako wyspę Vilm, inni jako Greiswalder Oie, a jeszcze inni wyspę Ven w Sundzie. Do bitwy doszło kiedy wracająca z wyprawy na tereny słowiańskie flotylla norweskiego króla Olafa Tryggvasona wpadła w zasadzkę sił duńsko-szwedzkich. Prowadzący Norwegów wiking jarl Sigwald dopuścił się zdrady i wycofał swoich ludzi nie biorąc udziału w walce. Przeważającym siłom duńsko-szwedzkim flotylla norweska nie była stanie już sprostać. Chcąc uniknąć niewoli król norweski popełnił samobójstwo skacząc do wody. Ten fakt zadecydował o klęsce Norwegów. Od tej chwili Norwegowie nie stanowili już poważniejszej siły w basenie Morza Bałtyckiego.

Podobny sposób rozstrzygania konfliktów obowiązywał do czasów wprowadzenia artylerii. W kolejnej bitwie zastosowano taktykę liniową wymyśloną przez Francisa Drake. Polegała ona na strzelaninie artyleryjskiej między okrętami płynącymi w dwóch równoległych liniach. Po obezwładnieniu przeciwnika podchodzono do abordażu wracając w ten sposób do taktyki średniowiecznej. Ówczesne okręty bardzo źle manewrowały, ledwo, ledwo chodząc do wiatru. Gdy taktyka liniowa stała się dogmatem zdarzało się, że strony tak długo formowały linię, aż przeciwnicy zgubili się nawzajem. Taką taktykę nieco zmodyfikowaną zastosowano w bitwie u przylądka Jasmund.

Bitwa morska u przylądka Jasmund. Jednym z elementów paneuropejskiej bijatyki w drugiej połowie XVII wieku była wojna szwedzko – duńska. W maju 1676 doszło do starcia flot:

  • duńsko-holenderskiej (8 okrętów liniowych + 10 fregat) dowodzonych przez admirałów Nielsa Juela i Filipa van Almonde,
  • ze szwedzką (26 liniowców + 12 fregat) dowodzonych przez admirała Lorenza Creutza.

Mimo że Szwedzi mieli ponad dwukrotną przewagę, zaatakował admirał Juel próbując odciąć i zniszczyć tylną straż przeciwnika. W ten sposób okręty szwedzkich sił głównych i przedniej straży musiały bardzo długo manewrować, by przyjść z pomocą zaatakowanej eskadrze. Zamiar prawie się powiódł tylko przeciwnik zdołał uciec, niknąc w ciemnościach. Zaś szwedzkie siły główne i straż przednia wróciły na pole bitwy dopiero w południe następnego dnia. Podobny manewr taktyczny zastosował 150 lat później Nelson w bitwie pod Trafalgarem.

W kolejnej bitwie brały udział drewniane okręty o napędzie parowo – żaglowym. Taktykę oparto o manewrowość eskadr i pojedynczych okrętów. To już zapowiedź nowych czasów, ale jeszcze nawet w II wojnie światowej stoczono bitwy wg zasad tradycyjnej taktyki liniowej, choć brały w niej udział nowoczesne okręty pancerniki, krążowniki i niszczyciele (starcie koło Hokkaido, bitwa w cieśninie Surigao)

II bitwa morska u przylądka Jasmund. Druga połowa XIX wieku, Prusy marzą o hegemonii nad wszystkimi landami i księstwami Rzeszy. W typowej trosce o mniejszość niemiecką żyjącą w kilku księstwach (Szlezwik, Holsztyn, Sachsem Lauenburg) położonych przy nasadzie półwyspu Jutlandzkiego wypowiedziały wojnę Danii. Wkrótce w sojuszu z Austrią przeważały na lądzie co dało impuls do ofensywy na rdzenne duńskie ziemie. Półwysep można podbić na piechotę, ale inwazja na wyspy wymaga panowania na morzu. Naprędce powołano niewielką eskadrę stacjonującą w Świnoujściu. Dania odpowiedziała początkowo wysłaniem kilku fregat celem zwalczania żeglugi handlowej przeciwnika, a wkrótce wystawiła dwie eskadry okrętów wojennych. Każda z nich była dwukrotnie silniejsza niż eskadra pruska.

Siły uczestników starcia:

  • flota duńska; okręt liniowy „Skiold” + fregaty „Sjalland” i „Tordenskjold” + korwety „Thor” i „Heimdal” pod dowództwem kontradmirała van Dockuma
  • flota pruska; fregata „Arcona”+ korweta „Nymphe” + sześć kanonierek + bocznokołowe awizo „Lorelei” pod dowództwem komandora E. Jachmana.

Eskadra duńska miała blokować żeglugę przeciwnika zaś pruska dokonać rozpoznania sytuacji na Zatoce Pomorskiej. Znając dysproporcję sił Prusacy zamierzali unikać otwartej bitwy i w razie niebezpieczeństwa duże okręty planowały odwrót i schronienie w Świnoujściu, małe na płytkich wodach Greifswalder Bodden.

Do starcia doszło przez pomyłkę; kanonierki zamiast utworzyć linię ogniową w pobliżu Greisfalder Oie zaplątały się w okolice Sassnitz wprost w zasięg ognia eskadry duńskiej. Duże pruskie okręty poszły z pomocą atakując siły duńskie. Obydwie strony postrzelały sobie do woli, jednak z mizernym skutkiem, zmniejszając dystans w szyku czołowym z 20 do 14 kabli. Dziurawienie morza trwało prawie dwie godziny i Prusacy uciekli do portów.

Militarny skutek bitwy był raczej śmieszny w stosunku do zaangażowanych sił, jednak skutek polityczny znaczący. Prusy poradziły sobie na morzu, co dało kolejny przyczynek do zjednoczenia niemieckich krajów i kraików pod panowaniem Hohenzollernów. W wyniku przegranej wojny Dania stała się krajem zdeklarowanych pacyfistów.

 

KOSEROW 

Brzeg ozdobiony jest wysokim, zalesionym pagórem, który urywa się stromymi klifami. Niegdyś pagór sięgał znacznie dalej w morze, lecz pracowite fale i nadmorskie wichry rozproszyły wszystkie drobne frakcje gruntu pozostawiając jedynie pasmo głazów zbyt ciężkich jak na ich możliwości. Tak utworzyła się podwodna „rafa” stanowiąca w razie potrzeby dogodny magazyn budulca kamiennego.

Legenda o Winecie  „U północnych wybrzeży wyspy Uznam, w czasie morskiej ciszy widzi się często w morzu ruiny, dawnego, wielkiego miasta. Tu znajdowało się sławne na świat cały miasto Wineta, które już przed tysiącem albo i więcej laty, ze względu na rozpustę i pychę mieszkańców spotkał straszliwy los”tak głosi popularna legenda.

Nieco prawdy znajdujemy w relacji Ibrahima ibn Jakuba żydowskiego podróżnika z Tortozy (obecnie w Hiszpanii) trudniącego się nieco na boku szpiegostwem i handlem niewolnikami:
„… to miasto, tak wielkie jak żadne inne w Europie, prawie takie jak miasto Konstantynopol, zamieszkiwali Grecy, Słowianie, Wenedowie, Sasi i jeszcze wiele innych nacji. Wszyscy oni wyznawali swoje różne religie, tylko Sasom, którzy byli chrześcijanami, nie było wolno otwarcie wyznawać swojej wiary, ponieważ tylko pogańscy bogowie byli tu oficjalnie czczeni. Mimo pogaństwa, mieszkańcy Winiety byli przyzwoici, skromni, wierni swoim obyczajom, nadzwyczajną gościnnością wobec obcych, nie dorównywał im nikt”. (Ibrahim ibn Jakub).

Sto lat później wręcz identyczny tekst w swojej „Kronice Kościoła” zapisał biskup Adam z Bremy, który pewnie zerżnął zapis od Ibrahima ibn Jakuba.

Jest kilka hipotez odnośnie położenia geograficznego miasta, które ponoć zatonęło przed około 1000 laty. Przedstawimy dwie najbardziej popularne:

  1. Winieta, jak to przekazała legenda, zatopiona została przed Koserow. Znany świnoujski kronikarz, W.F. Gadebusch, tak w swojej „Chronic der Insel Usedom” tę hipotezę udowadniał: „Kamienie z rafy Winieta koło Koserow, które wbudowane zostały w świnoujski falochron, wykazują ślady obróbki dokonanej niegdyś przez ludzi”. Z całym szacunkiem dla pana Gadebuscha, ale sam osobiście szukałem śladów obróbki na setkach głazów wystających z falochronu i nic nie znalazłem.
  2. Dla Rudolfa Virchowa (ur. W 1921 r. w Sławnie na Pomorzu, patologa, polityka, twórcy patologii komórkowej, współtwórcy nowoczesnej antropologii i etnologii), to Wolin był przed tysiącem lat bogatym i potężnym miastem, zamieszkałym przez blisko dziesięć tysięcy mieszkańców. Tenże Virchow był głęboko przekonany, iż „Winetą jest Wolin”. Szczeciński archeolog prof. Władysław Filipowiak prowadził wieloletnie badania w tym kierunku. Zebrał on około 50 000 znalezisk popierających tezę Virchow’a. Wykopaliska archeologiczne nie ujawniły śladów istnienia typowego osiedla wikingów. Wykopano pozostałości dużego na ówczesne czasy miasta o wyraźnie słowiańskiej proweniencji. Wśród zabudowy odkryto kilka budynków o konstrukcji typu skandynawskiego i stąd pewnie całe larum. Po prostu mieszkało tu kilku Skandynawów budujących się po swojemu. W szwedzkiej Birce wykopano pozostałości słowiańskich domów i jakoś nikt nie mówi o zajęciu Szwecji przez Słowian, którzy niestety wykazali dużą niefrasobliwość w trudnej sztuce autoreklamy. Gdyby nasi przodkowie byli nieco bardziej solidni, moglibyśmy dzisiaj  rościć sobie prawa do Sztokholmu.

 

BANSIN, HERINGSDORF, ALHBECK 

Dla żeglarzy to tylko nazwy na mapie, bo nie mają portów. Na wysokim brzegu leżą ciurkiem trzy małe miejscowości noszące wspólnie miano „cesarskich kąpielisk”, na pamiątkę pobytu w nich cesarza lub cesarzowej. Z morza wyróżniają je trzy wieże kościelne po jednej dla każdego kurortu. Mieszkańcy tych wymawianych jednym tchem miejscowości oraz innych pobliskich siół starają się, by nadać swoim małym ojczyznom charakterystyczny znak szczególny. I tak Heringsdorf szczyci się muzeum kamieni i minerałów, niewidoczne z wody Trassenheide kolekcją żywych, europejskich motyli, zaś Zinnowitz galerią szkła artystycznego.

Między Ahlbeck a Świnoujściem granica lądowa dochodzi do brzegu morza i zaczyna się granica morskich wód terytorialnych. Kilka lat temu okazało się że reda Świnoujścia leży na niemieckich wodach terytorialnych. Dokonano jednak korekty granicznej i już wszystko jest jak trzeba.

 

WYBRZEŻE POLSKIE

Stacje paliw zlokalizowane na terenie portów i dostępne dla jachtów:

  1. Świnoujście „Marina Północna”
  2. Świnoujście, ul Władysława IV
  3. Port w Dziwnowie, powyżej mostu 
  4.  

ŚWINOUJŚCIE

Latarnia morska

Wysokość światła: 68 m n.p.m
Zasięg światła: 25 Mm
Pozycja: 53st, 55′, 03” N, 14st,17′ 10” E

Podejście z morza. Stawa „Młyny” na zachodnim falochronie wita nas w domu, a przynajmniej w pobliżu macierzystego portu. Podobno też żegna żeglarzy, jednak wtedy mało zwracamy na nią uwagi, zaaferowani tym co widać przed dziobem, po obydwu burtach i za rufą. Nic dziwnego ruch tu spory i trzeba uważać, by nie wpakować się pod jakiś statek czy prom.

Stawa „Młyny”. Foto: Kazimierz Olszanowski

Idąc z morza, zbliżając się do portu, po wejściu między główki falochronów trzymamy się prawej strony farwateru, by po kilkuset metrach skręcić w prawo do Basenu Północnego, gdzie mieści się główna marina Świnoujścia. Nieco wcześniej mijamy malutką przystań zwaną „ Cztery Wiatry”. Jest tam miejscami płytko na wejściu i trudno liczyć na wolne miejsce, niewielki basenik zapełniają jednostki rezydentów.

Basen Północny od początku spełniał funkcje stoczniowe i militarne. Jeszcze niedawno była tu baza radzieckiej floty. Po ewakuacji wojsk radzieckich z Polski, teren przejęło miasto, wydatkowało kupę kasy i nareszcie port morski Świnoujście ma porządną żeglarską przystań na lekko licząc 300 jachtów. Marina zapewnia wszystkie podstawowe usługi łącznie z możliwością skorzystania ze stacji paliw.

Część jachtów omija Basen Północny i cumuje przy końcu nabrzeża Władysława IV skazując się na uciążliwe warunki postoju, całkowity brak urządzeń sanitarnych i hałas ruchu ulicznego. Grasują tu wydrwigrosze próbujący prawem kaduka pobierać opłaty za postój.

Wychodząc ze Świnoujścia na wschód musimy ominąć  terminal gazowy. Tu cumują tankowce przywożące z Norwegii płynny gaz dla potrzeb energetycznych. Gaz odbierany rurami daleko brzegu ma ograniczyć zależność kraju od dostaw z Rosji. Gazoport jest w permanentnej rozbudowie.  Przed rozpoczęciem budowy dno akwenu zostało spenetrowane przez płetwonurków-archeologów w celu wydobycia i zabezpieczeniu ewentualnych artefaktów. Znaleziono kolekcję zabytków historycznych wystarczającą na wyposażenie przeciętnego muzeum. Na razie w gmachu Muzeum Narodowego w Szczecinie zorganizowano wystawę „Podwodne skarby Terminalu LNG w Świnoujściu”. Poniżej fragment jednej z plansz wystawowych opublikowany za zgodą pana Aleksandra Ostasza.

Plansza z wystawy

Fotografie i rysunki przedstawiają niewielką armatę mocowaną do nadburcia. Istny maluch nie wygląda groźnie, jednak naładowany siekańcami mógł z bliskiej odległości naszpikować żelastwem kilku przeciwników nawet „zupełnie na śmierć”.

 

Bateria „Vineta”. Na wschód od Świnoujścia na zalesionej wydmie wznosi się wieża dalmierza niemieckiej baterii 280 mm „Goeben”. Pozostałości samej baterii ukryte są dalej od morza. Nieco na wschód od wieży w roku 1938 zbudowano baterię czterech dział kalibru 150 mm służących do obrony wybrzeża, zwalczających mniejsze jednostki potencjalnego przeciwnika. Baterię prawie w 100 procentach umieszczono pod ziemią. Budowle składały się z czterech schronów dla dział z koszarami dla obsługi, schronu dowodzenia, magazynu amunicji, maszynowni. W okolicznych lasach rozmieszczono baterie p.lot, radar Würzburg Riese i umocnienia polowe dla piechoty i czołgów. W ciągu całej wojny z powodu braku przeciwnika w zasięgu dział (ok. 20 km) bateria niewiele sobie postrzelała, jedynie pod sam koniec wojny gdy Rosjanie byli „ante portas” próbowano atakować jednostki Krasnogo Fłota. W kwietniu 1945 roku załoga opuściła baterię nie niszcząc obiektów kubaturowych.

W latach pięćdziesiątych ubiegłego wieku obiekt został zmodernizowany oraz rozbudowany; m.in. schrony połączono podziemnymi tunelami. Wszystko co dotyczyło tego miejsca objęto rygorystycznie przestrzeganą tajemnicą, ulokowano tu bowiem zapasowe stanowisko dowodzenia dla szefa Sztabu Generalnego, czyli faktycznego dowódcy Polskiej Armii.

Każdy atak trzeba starannie przygotować, na szczeblu dowodzenia, robiono to poprzez rozgrywanie tzw. gier wojennych. W schronach byłej baterii Vineta bawiono się w atak nuklearny na południową Danię, północne Niemcy i kraje Beneluksu (hurtem). Nasi ówcześni przeciwnicy grywali sobie w potraktowanie grzybem atomowym mieszkańców: Świnoujścia, Szczecina, Stargardu, Gryfic, Kołobrzegu i kilku jeszcze gęsto zaludnionych miast Pomorza Zachodniego.

Ropa naftowa. W grudniu 2019 roku rozeszła się wieść o odkryciu między Świnoujściem a Międzyzdrojami bogatego złoża ropy naftowej. Wyniki badań sejsmicznych wykazały istnienie ogromnej soczewki porowatych skał nasączonych ropą naftową i gazem ziemnym. Czyli znajduje się tam normalne złoże. Jeśli wiercenia potwierdzą bezsporne istnienie złoża, jego jakość i określą czystość ropy, mamy szansę stać się „drugim Kuweitem”. Ponoć podziemny skarbiec może zaspokoić potrzeby energetyczne Polski na okres 30 lat. Krajobraz północnych wybrzeży wyspy Wolin zmieni się nie do poznania. Środowisko przyrodnicze pewnie też. Kilkadziesiąt lat temu w okolicach Kamienia Pomorskiego i Wyspy Chrząszczewskiej funkcjonowało kilka szybów naftowych. Dowodem istnienia ropy był jej zapach odczuwalny w całej okolicy i płonące „świeczki” spalające zbędny gaz.

 

MIĘDZYZDROJE

Tu nie ma portu jest tylko widok z morza i molo dla turystów. Patrząc od zachodu brzeg jest początkowo płaski i dość nudny, monotonny, oszpecony serią kanciastych wysokich apartamentowców.

Brzeg w Międzyzdrojach. Foto: Andrzej Helak

Tuż za nimi wznosi się przepiękny klif. Z daleka widać żółtawe, gliniaste ściany i piargi przemieszane z zielenią drzew i krzewów. Bukowy las na szczytach wzniesień podwyższa optycznie ich wysokość, i tak już sporą, ok. 100 metrów.

Klif nadmorski. Foto: Andrzej Helak

U podnóża klifu można wypatrzeć pławkę kardynalną oznaczającą miejsce spoczynku wraka żelbetowego tankowca „ Urlich Finsterwalder” zatopionego tu ku radości morskich zwierzaków. W pobliżu jest chyba więcej wraków, bo fale wyrzucają ich części na kamienistą plażę. Brzeg powoli obniża się osiągając minimum na wysokości Wisełki by ponownie wznieść się kulminując przy latarni Kikut. Dalej, aż do Dziwnowa ciągną się wały białych wydm urozmaicone niewielkimi urwiskami.

Latarnia morska Kikut

Wysokość światła: 91.5 m n.p.m
Zasięg światła: 16 Mm
Położenie geograficzne:53 st 58′ 59” N, 14 st 34′ 56” E

Wysokie drzewa zasłoniły latarnię, z morza widoczna jest tylko z kierunku NW.

 

MIĘDZYWODZIE

W tej miejscowości nie ma portu ani nawet śladu przystani od strony morza. Jednak muszę o niej wspomnieć ze względu na pewien stary wrak. W tym miejscu woda wyrzucała na plażę drobne fragmenty z pewnością pochodzące z wraku. Zimowe sztormy na przełomie lat 2016 i 2017 wypłukały z dna i wyrzuciły na przybrzeżną mieliznę kadłub drewnianego statku. Mimo zimy, wrak szybko, sprawnie wydobyto i przewieziono do mariny w Kamieniu Pomorskim. Znając „bezwładność władz” zmuszonych do działania w podobnych sprawach, ten przypadek zakrawa na cud. Aktualnie wrak jest konserwowany i systematycznie odbudowywany. Dzięki temu Kamień Pomorski zyskał nową atrakcję turystyczną. Już teraz dziesiątki ludzi podziwiają mistrzostwo dawnych cieśli stoczniowych.

Wrak z Międzywodzia. Foto: autora nie znam

 

WąsonogiNa zdjęciu powyższym nie widać szorstkiej skorupy utworzonej przez pąkle, czyli wrak musiał spoczywać pod warstwą piasku i wąsonogi nie miały dostępu do powierzchni drewna. Choć wydaje się, że są mięczakami, wąsonogi należą do skorupiaków, bliżej spokrewnionych z krabami, krewetkami czy rakami. Przodkowie wąsonogów wtórnie przystosowali się do życia osiadłego, oczywiście, jeśli pominiemy ich wędrówki na kadłubach statków, kawałkach drewna, skorupach żółwi, skórze waleni, czy dużych ryb. Pomimo, że wąsonogi uznaje się za zwierzęta osiadłe, w okresie wczesnej młodości wędrują unoszone prądami morskimi podobnie jak większość organizmów planktonowych. Pewnie dzięki takim podróżom w połowie XIX wieku te najbardziej uciążliwe niestety dotarły do Europy. Prawdopodobnie przybyły dużo wcześniej, skoro Karol Darwin już opisał je w czasie pracy nad swoim dziełem dotyczącym powstawania gatunków drogą doboru naturalnego. Twórca teorii ewolucji przez kilkanaście lat badał wąsonogi poszukując dowodów na poparcie swojej tezy.

W dobrych warunkach bytowych wąsonogi potrafią osiągnąć nawet zagęszczenie kilku tysięcy osobników na metr kwadratowy. Ten bardzo dobry wynik w rozmnażaniu uzyskują pewnie dzięki penisom najdłuższym w świecie zwierząt oczywiście w stosunku do rozmiarów ciała. Dzięki takiemu przystosowaniu, jako obojnaki mogą zapładniać się krzyżowo nie ruszając z miejsca osiedlenia.

Jedynym, żyjącym gatunkiem wąsonoga w naszych wodach jest popularna pąkla bałtycka. Często jej obecność na morskim dnie zauważamy dopiero po wyjściu z morskiej kąpieli. Wystarczy wcześniej nadepnąć na leżący na dnie porośnięty wąsonogami kamień. Bardzo ostre skorupki pąkli przecinają skórę, zimna woda znieczula ból, wypływająca z ciętych ranek krew nieco nas zaskakuje.

Pąkla bałtycka (Balanus improvisus). Pierwszymi obcymi wąsonogami, jakie dotarły statkami z wód Ameryki Południowej były pąkle nazwane później bałtyckimi. Trafiły w Bałtyku na tak dogodne warunki, że wkrótce opanowały wszystkie twarde przedmioty zanurzone w wodzie, w tym części podwodne jednostek pływających, powierzchnie budowli hydrotechnicznych, kamienie czy muszle mięczaków a nawet plechy glonów. Wystarczy zbagatelizować problem, oszczędzić na antyfoulingu, czyli farbie zapobiegającej porastaniu kadłuba, by po kilku miesiącach zobaczyć części podwodne jachtu czy statku pokryte w 100% tarką dorodnych skorupek. Porośnięte pąklami dno statku powoduje znaczny wzrost zużycia paliwa. Straty wynikające z działalności pąkli kosztują armatorów i kraje nadbałtyckie setki milionów euro rocznie. Ogromne nakłady pochłania czyszczenie kadłubów statków z przyrośniętych, twardych, wapiennych skorupek. Pąkle przytwierdzają się do podłoży przy pomocy białkowego kleju bardzo zbliżonego działaniem i budową chemiczną do ludzkiego enzymu powodującego krzepnięcie krwi. Klej wytwarzany przez wąsonogi pod względem wytrzymałości znacznie przewyższa nasze nawet markowe produkty.
Armatorzy zlecają dokowanie, piaskowanie i malowanie kadłubów farbami antyporostowymi. Pąkle już nie porastają kadłubów, zaś do morza trafiają setki ton trucizn będącym czynnym składnikiem farb. Ostatnio uważa się, że trucizny zapobiegające porastaniu statków walnie przyczyniły się do degradacji środowiska Zatoki Puckiej. Produkowane są specjalne, nietoksyczne farby, które przy próbie osiedlenia pąkli złuszczają się w mikroskopijnych warstewkach i odpadają razem z niepożądanym zwierzątkiem. Są jednak bardzo drogie, trzeba je stosować przynajmniej raz w roku i dlatego z przyczyn ekonomicznych nie używa się ich w przypadku dużych statków.

Pąkla bałtycka (Balanus improvisus). Foto: Kazimierz Olszanowski

Megabalanus coccopoma. W podobny sposób do Europy trafił mniej więcej w tym samym czasie kolejny, bardzo okazały wąsonóg Megabalanus coccopoma pochodzący z pacyficznych wybrzeży obydwu Ameryk. Nie ma jeszcze nawet polskiej nazwy i lepiej, aby tak pozostało. Odnotowano kilka przypadków pojawienia się wąsonoga w Polsce. Na szczęście wszelkie próby przypadkowego osiedlenia zwierzęcia nie powiodły się, choć kilka lat temu w Zatoce Gdańskiej odkryto na plaży żywe jeszcze osobniki. W piaskach pola refulacyjnego nad Zalewem Szczecińskim znalazłem kilka zagregowanych domków Megabalanus coccopoma. Prawdopodobnie przywędrowały przyczepione do kadłuba statku, tam obumarły i spadły na dno, refuler ujawnił ich obecność. Raczej nie był to ślad jednostkowej wędrówki tych zwierząt, bo pąkle znajdowałem w różnych często odległych miejscach pola refulacyjnego. Po sąsiedzku w Cieśninach Duńskich (Skagerrak, Kattegat, Wielki Bełt) już są i mają się dobrze, wypada mieć nadzieję, że Bałtyk dzięki małej zawartości soli obroni się przed ich najazdem i kolejną plagą zwłaszcza, że aktualnie ciężko walczy atakowany przez hordy żebropławów.

Skorupa wąsonoga (Megabalanus coccopoma). Foto Kazimierz Olszanowski

Skorupki pąkli przedstawione na fotografii powyżej wyglądają sympatycznie a nawet bardzo ładnie i niegroźnie, jednak jak wyobrazimy sobie część podwodną statku obrośniętą kożuchem takich tworów, tracimy do nich całą sympatię.

DZIWNÓW

Przy stanie morza 5B i wyżej obowiązuje zakaz wejścia i wyjścia z portu. Przyczyną są fale łamiące się na falochronach i nieprzewidywalne co do prędkości i kierunku prądy. 

„Tłusta szóstka” w główkach Dziwnowa. Foto; Andrzej Helak

Przy silnych wiatrach z kierunków południowych należy się tylko liczyć z prądem wyjściowym Dziwnej. Natomiast wiatry z sektora północnego hojnie szafują wysoką falą wchodzącą między główkami głęboko w kanał biegnący do portu i nawet 3-węzłowym prądem. Powinno się żeglować środkiem farwateru, bo przy brzegach bywa płytko.

Wiosną 2021 roku silny sztorm utworzył mieliznę tuż przed główkami. Służby Urzędu Morskiego postawiły dwie dodatkowe pławy przed wejściem do portu. Trzeba było płynąć poza zachodnią krawędzią farwateru podejściowego i przemknąć się tuż przy zachodniej główce. Kilka dni później już działała tam pogłębiarka.

Nadzór nad portem sprawuje Kapitanat Portu. Jego okiem i uchem jest załoga budynku leżącego na wschodnim brzegu kanału nieco nad żelbetowym pirsem. Jeśli zostaniemy wezwani do przycumowania do tegoż pirsu musimy zwrócić uwagę na aktualny kierunek prądu.

Na odcinku do mostu funkcjonują trzy przystanie:

  • W niewielkim baseniku wciętym w brzeg wyspy Wolin funkcjonuje dość prowizoryczna, mała marinka „Polmax”. Głębokości raczej też niewielkie. Przy średniej wodzie (5.07 m) łódka o zanurzeniu 1.50 nie mogła sforsować wejścia.
  • Na stałym lądzie funkcjonuje basen rybacki gdzie dotychczas życzliwie tolerowano żeglarzy. Jednak stanowi on miejsce schronienia dla kutrów z innych portów i bywa tu tłoczno.
  • Między basenem rybackim a mostem leży typowo żeglarska, nowiutka marina charakteryzująca się półkolistym planem głównego nabrzeża.

Twórcza wizja projektanta spowodowała powstanie dość paranoicznego rozwiązania. jachty cumują przy Y-bomach, których pomosty wznoszą się ok 40 cm nad lustrem wody. Z pomostów trzeba wyjść na stałe nabrzeże przy niskiej wodzie sterczące ok 1,80 mad wodą. Różnice poziomów należy pokonać wspinając się  pochylnią, utworzoną z ostatniego zamocowanego przegubowo segmentu Y-bomu. Przy średniej wodzie pochylnia posiada spadek ponad 30 stopni. Jak jest sucho, komunikacja jest trudna ale możliwa. Gdy pochylnia jest mokra robi się ślisko i niebezpiecznie. Nie potrafiłem zrozumieć także roli naklejek umieszczonych na nabrzeżu i zakazujących wejścia na pomosty Y-bomów. W Kołobrzegu identyczny problem rozwiązano montując drabiny umożliwiające bezpieczne wyjście na keję. W Dziwnowie wystarczy zamontować pochwyty z  nierdzewnej rury.

Przy okazji warto zamontować odbijacze na główkach wejścia do mariny. Surowe bloki żelbetowe szczególnie przy silnym poprzecznym prądzie i rozkołysie nie wyglądają zbyt zachęcająco. Basen jachtowy jest dość ciasny, jachty wchodzą na niewielkiej prędkości co ogranicza ich sterowność i mogą zdarzyć się „obcierki” skutkujące koniecznością remontu burt.

„Morski” odcinek ujścia Dziwnej kończy się na zwodzonym moście. Most otwierany jest o każdej parzystej godzinie doby, o ile są jednostki zgłaszające zamiar przejścia (UKF lub telefon). Mostem biegnie droga wojewódzka nr 102. Zwłaszcza w czasie sezonu letniego droga jest bardzo obciążona ruchem. Ten prosty i od lat sprawnie funkcjonujący system otwierania mostu jest wręcz genialny zwłaszcza jeśli porównamy go z wybrykami nieodległego miasta Wolin i kłopotów z jego mostem.

Krajobraz brzegowy dalszej trasy na wschód otwiera rządek paskudnych kanciastych wieżowców w Dziwnówku, zastąpiony wkrótce przez widok białych plaż i wydm nakrapianych skupiskami domków letniskowych z akcentami wież kościelnych i przyjaznych żeglarzom latarni morskich.

Taki typ niegościnnego dla żeglarzy wybrzeża ciągnie się aż do Helu. Ciekawym przerywnikiem jest Trzęsacz.

 

TRZĘSACZ

W średniowieczu zbudowano kościół jakieś dwa kilometry od brzegu morza. W ciągu kilku wieków kościół znalazł się na skraju stromego klifu sterczącego nad wąską plażą. Budynki kościelne nie wykazują żyłki podróżniczej, to morze podeszło do kościoła. W XIX wieku część kościoła z przyległym cmentarzem oderwała się od zbocza i utonęła w morzu. Obecnie sterczy tylko kawałek ściany, taki sobie ceglany ostaniec. Ratowanie największej atrakcji turystycznej tego odcinka wybrzeża polegało na wzmocnieniu skarpy głazami, betonem i cholera wie czym jeszcze.

Resztki kościoła w Trzęsaczu. Foto: Kazimierz Olszanowski

Latarnia morska w Niechorzu

Wysokość światła: 62.8 m n.p.m
Zasięg światła: 20 Mm
Położenie geograficzne  : 54st 05′ 47” N, 15st 04′ 57” E

Baltic Pipe. Między Niechorzem a Mrzeżynem będzie przebiegała trasa rurociągu transportującego ciekły gaz z Norwegii via Dania do Polski. Ma to być kolejny sposób na uniezależnienie się od dostaw paliw z Rosji. Rura o średnicy prawie jednego metra zostanie ułożona na dnie morza i osłonięta elementami betonowymi. Przy głębokości morza do 20 metrów rurociąg będzie pogrążony w dnie. W miejscach gdzie występują grunty słabonośne lub na skrzyżowaniach z innymi rurociągami zostaną wykonane wzmocnienia nasypem kamiennym. Bałtycki odcinek rurociągu przebiega od okolic Mrzeżyna w kierunku Bornholmu gdzie zakręca na kurs zbliżony do NW zmierzając do wschodniego brzegu Zelandii. Nas, żeglarzy pewnie  zbytnio nie dotknie zakaz kotwiczenia na trasie rurociągu, bo i kto kotwiczy na otwartym morzu.

Skroplenie gazu ziemnego wymaga obniżenia jego temperatury do około -160 st Celsjusza, czyli Bałtyk wyposażymy w chłodnicę o długości ponad 150 mil morskich i to jeszcze pod napięciem, bo anodowa ochrona antykorozyjna emituje na całej długości rurociągu pole elektromagnetyczne. Trudno przewidzieć przyrodnicze skutki  takiego działania. Zgodnie z ustawą o ochronie przyrody Inwestor zlecił naukowcom wykonanie „Raportu oddziaływania na środowisko”, autorzy opracowania nie stwierdzili poważniejszych zagrożeń dla środowiska wynikających z budowy oraz  eksploatacji  rurociągu.

 

MRZEŻYNO

Podejście. W ostatnich miesiącach pogłębiono wejście do Mrzeżyna, zniknęła mielizna w główkach portu dotychczas  blokująca możliwości zawinięcia jednostek o większym zanurzeniu. Urząd Morski dopuszcza jednostki o długości do 12 metrów, szerokości do 4 metrów i zanurzeniu do 2.0 metrów. Skierowane na wschód wejście w główki stanowi duże ryzyko przy wiatrach powyżej 3B z kierunków wschodnich i stanie morza już nawet 2B. W nocy już zupełnie zapomnijcie o wejściu. Jeśli nawet wejdziemy przy sztilu to w przypadku wzrostu siły wiatru możemy zostać uwięzieni nawet na kilka dni. Zdjęcie poniższe pokazuje mieliznę blokującą wejście do portu (wrzesień 2014). Jak wskazuje kolor wody, do portu można było wejść wyłącznie wąskim paskiem głębszej wody tuż przy zachodnim falochronie. Trzeba zwrócić szczególną uwagę na silne prądy brzegowe (do 3 węzłów), które mogą wystąpić na podejściu i w główkach falochronów, a także na możliwy wijący się zmienny prąd (do 1-2 węzłów) rzeki Regi. Skutkiem tego do portu powinno się wchodzić przy zachodnim falochronie i powoli kierować się na brzeg wschodni. Moim prywatnym nabieżnikiem jest wschodni przyczółek mostu nad Regą. W Mrzeżynie nie ma osobnej mariny żeglarskiej. W porcie cumujemy w rejonie smażalni ryb przy wschodnim brzegu rzeki. Jest tu 10-15 miejsc postojowych. Można zatrzymać się w niewielkim basenie na wschodnim brzegu przed mostem nad Regą. Akwen oddzielono żelbetowym pirsem od nurtu rzeki. Nabrzeża  w większości są zbyt wysokie dla przeciętnych jachtów. Terenem zarządza (pobiera opłaty za postój) pobliskie pole campingowe. W ramach opłaty za postój można korzystać z sanitariatów na terenie tegoż pola. Wymaga to jednak dwustumetrowego spaceru i sforsowania ruchliwej ulicy.

Mielizna w główkach portu. Foto: Kazimierz Olszanowski

Czy można sknocić port?. Trudne to zadanie ale projektantom portu w Mrzeżynie zdecydowanie się powiodło. Błędnie zaprojektowane falochrony skutkują osadzaniem się rumoszu dennego (głównie piasku) w rejonie główek portowych. Tworzą się ruchome mielizny w nieprzewidywalny sposób zapiaszczające akwen portowy. Przy niskiej wodzie widać piaszczystą łachę po wewnętrznej stronie wschodniego falochronu. Jak łachy nie widać czeka nas loteria odpowiedzi na pytanie: skryła się, czy gdzieś polazła cichcem?. Kolejne metry udzielą precyzyjnej odpowiedzi. Widoczna na fotografii mielizna ciągnie się aż do wschodniej główki oznaczonej czerwoną stawą.

Wędrująca mielizna (we wrześniu 2014 roku). Foto: Kazimierz Olszanowski

Jesienią 2015 roku Urząd Morski w Szczecinie zakupił nową, niewielką pogłębiarkę do obsługi portu. „Mątwa” z zestawem pomocniczych jednostek, czyli holownikiem i łodzią do sondaży powinna sobie poradzić z problemem, mimo, że nie może pracować w sezonie letnim. W czasie prac w sezonie letniskowym urobek z pogłębiania odprowadzany byłby na plażę, co pewnie nie spodobałoby się  plażowiczom.  Przewiduje się również pogłębienie pobliskich, małych portów.

Wiosną 2019 roku stwierdziłem brak mielizny blokującej wejście do portu, czyli 1:0 dla „Mątwy” .Powinienem usunąć fotografie przedstawiające stan koryta Regi, jednak na razie pozostawię je. Mątwa” wkrótce popłynie ratować kolejny porcik naszego wybrzeża a wystarczy solidny sztorm, który ponownie zasypie wejście.

Modernizacja falochronów. Aktualnie (zima 2023) w Mrzeżynie trwa modernizacja zespołu falochronów w ramach zadania  „Przebudowa Falochronu Zachodniego i Wschodniego wraz z umocnieniem brzegowym wschodnim w Mrzeżynie”. Inwestycja wyceniona naokoło 45 mln złotych obejmuje też działania w kilku małych portach rybackich, w tym Niechorze, Lubin, Trzebież.

W Mrzeżynie prace obejmują rozbiórkę starej konstrukcji, wykonanie nowej ścinki szczelnej obydwu falochronów i wykonanie nowego oczepu i nawierzchni betonowych. Obecność pogłębiarki „Mątwa” wskazuje również na zamiar pogłębienia wejścia do portu. Pozostaje jednak pytanie czy modernizacja falochronów zapobiegnie zapiaszczaniu dna w główkach.

Historia. Na wschód od Mrzeżyna rozciąga się płytkie jezioro Resko Przymorskie będące rezerwatem ornitologicznym.  To do niego uchodziła Rega. Stare koryto rzeki jeszcze istnieje  W średniowieczu mieszczanie Trzebiatowa na spółkę z mnichami z klasztoru w pobliskich Białobokach przekopali kanał uchodzący wprost do morza i zbudowali port, który funkcjonował przez kilka wieków. jednak przegrał z wszechwładnym piaskiem

Na początku dwudziestego wieku port ponownie pogłębiono i wyposażono w solidne nabrzeża. Przez kolejne dziesięciolecia marynarki wojenne różnych bander trzymały tu swoje na szaro pomalowane mniejsze zabawki. Od kilku lat port służy rybakom, turystom i żeglarzom.

Sama osada prezentuje standard przeciętnego nadmorskiego wczasowiska i nie dysponuje żadnymi, oprócz kulinarnych, atrakcjami przynajmniej w moim rozumieniu tego słowa. Jedynie rybożercy mają tutaj raj.

Ciekawostki przyrodnicze. Najbliższa okolica demonstruje ciekawe formacje przyrodnicze. Można napotkać tu różne rodzaje wydm z typową roślinnością a nieco dalej od brzegu płaty suchych borów bażynowych objętych ochroną rezerwatową. Szata roślinna rezerwatu obfituje w rzadkie rośliny (bagno zwyczajne, bażyna czarna, tajęża jednostronna, turzyca piaskowa, kilka gatunków widłaków, woskownica europejska, …). Warto wspomnieć o pewnej ciekawostce, fragmencie boru porośniętego prawie 150-letnimi skarlałymi sosnami. Bór znajduje się  w pobliżu leśniczówki.

Przybrzeżne wody morskie są siedliskiem nieczęsto już spotykanych gatunków mięczaków; omułków, rogowców. Nie namawiam nikogo do nurkowania ale zachęcam do próby oznaczenia gatunków na podstawie muszelek znalezionych na plaży. Może odkryjecie coś ciekawego.

Wydma biała, typowy brzeg naszego Bałtyku, ze stanowiskiem Cacille maritima. Foto: Kazimierz Olszanowski

Z dniem 1 kwietnia 2020 roku Urząd Morski w Słupsku został zniesiony na podstawie Rozporządzenia Ministra Gospodarki Morskiej i Żeglugi Śródlądowi, z dnia 15 stycznia 2020 r. w sprawie zniesienia Urzędu Morskiego w Słupsku (Dz. U. z 2020 r. poz. 91).

Akweny morskie i porty na terenie powiatów kołobrzeskiego, koszalińskiego i sławieńskiego przeszły pod administrację Urzędu Morskiego w Szczecinie, pozostałe przyłączono do terenów administrowanych przez Urząd Morski w Gdyni. W wyniku zmiany Urząd Morski Szczecin administruje Wybrzeżem aż do zachodnich przedmieść Ustki.

 

DŹWIRZYNO

Mniej więcej w połowie odległości między Mrzeżynem a Kołobrzegiem, u ujścia rzeczki Błotnicy leży mały, rybacki porcik w Dźwirzynie. Błotnica wypływa z jeziora Resko Przymorskie. Proste, betonowe falochrony sterczą w morze jak patyki i słabo,  chronią przed falą z sektorów północnych. Dzięki temu każdy sztorm z północy tworzy mieliznę piaszczystą w główkach.  Port jest często zamulany osadami niesionymi z jeziora i skutkiem tego bardzo płytki, głębokości kształtują się na poziomie do 1,2 metra (w basenie) do 1,5 metra w kanale portowym, (2005 rok). We wrześniu 2019 obserwowałem falę łamiącą się na mieliźnie w główkach i  szybki (1-2 węzły) prąd w kanale portowym. W pobliżu ujścia prąd wyraźnie przyspieszał co przy niezmiennej szerokości kanału wskazuje na zmniejszenie głębokości na tym odcinku. 

Foto: Kazimierz Olszanowski

Kanał portowy szeroki w główkach jest szeroki  na 18 metrów. Taki lejkowaty system pozwala na wdzieranie się tu fali potrafiącej uatrakcyjnić postój przy kei. Dlatego najlepiej cumować w basenie postojowym. Wejście od południa. Jest tu kilkanaście miejsc gościnnych. Ruch jachtów ograniczony przez most drogowy biegnący nad Błotnicą.

Porcik ten opisałem tylko z „ostrożności procesowej” z powodu mikrych głębokości. Tu większość jachtów nawet się nie zbliży. Tu wejść mogą tylko mało zanurzone moczytyłki. Taki na przykład Andrzej zwany Kudłatym, on może tu wpłynąć na swoim proa. Tylko po cholerę mu port, wystarczy byle plaża gdzie dopłynie i weźmie swoją jednostkę pod pachę i pobiegnie na piwo. Nie wszyscy jednak są tacy przewidujący jak Kudłaty, zdarzają się żeglarze, którzy „wiedzą lepiej” lub zupełnie nic nie wiedzą, co czasami kończy się tak:.

„Rybitwa”. jacht , który około południa dnia 21 VIII 85 roku, usiłował wejść  do Dźwirzyna.  Przy wietrze 3 B z zachodu wlazł z impetem na mieliznę między główkami uszkadzając kadłub i takielunek. Izba Morska 100% winy przypisała kapitanowi zarzucając mu błędne planowanie rejsu, podjęcie decyzji wejścia do portu bez posiadania dokładnych informacji na temat warunków  nautycznych.

Przystań OSiR. Na wschód od Dźwirzyna leży rozległe, ale płytkie jezioro Resko Przymorskie. Na jego północnym brzegu, w ostatnich latach zbudowano niewielką przystań żeglarską. Infrastruktura i wyposażenie pozwalają na uprawianie żeglarstwa, windsurfingu oraz kitesurfingu osobom niepełnosprawnym.

 

KOŁOBRZEG

Latarnia w Kołobrzegu

Wysokość światła: 36.5 m n.p.
Zasięg światła: 16 Mm
Położenie geograficzne: 54st 11′ 17” N, 15st 33′ 22” E

Podejście. Od główek falochronów do mariny defilujemy przez centrum miasta. W czasie silnych wiatrów należy uważać na zawikłane prądy w korycie Parsęty. Cumujemy w marinie na wyspie Solnej między nurtem Parsęty a Kanałem Drzewnym. W ostatnich latach marinę zmodernizowano i doprowadzono do porządku. Dla jachtów przeznaczono dwa baseny postojowe. Starszy (północny) przeznaczono dla rezydentów, zaś południowy dla gości. między nimi leży niewielki basenik dla małych motorówek i łodzi wędkarskich. Od  wiosny 2019 roku marina dysponuje razem  250  stanowiskami postojowymi tak bardzo potrzebnymi na tym odcinku wybrzeża polskiego. 

Zgodnie z kołobrzeską tradycją portu jachtowego strzeże murowana reduta „Solna” z pierwszej połowy XIX wieku wspomagana przez redutę „Morast” leżącą nad Kanałem Drzewnym. Wprawdzie obydwie już dawno poszły do cywila ale są jeszcze krzepkie. Odremontowana reduta „Morast” mieści stylową restauracyjkę gdzie można również posilić się i uzupełnić wiedzę o Kołobrzegu korzystając z dostępnych folderów i książek. Oprócz przystani i redut na Wyspie Solnej, po sąsiedzku z mariną funkcjonuje Kołobrzeski Skansen Morski będący oddziałem Muzeum Oręża Polskiego.

Najstarsze dzieje Kołobrzegu. Na mało urozmaiconym wybrzeżu południowego Bałtyku, porty można było lokować wyłącznie w ujściach większych rzek. Tam było z reguły głębiej i port był chroniony przed falami morskimi. Już w VIII wieku w ujściu Parsęty powstał port i gród obronny. Mieszkańcy warzyli cenną ówcześnie sól i handlowali solonymi śledziami z zapleczem lądowym. Na przełomie I i II tysiąclecia Bolesław Chrobry ustanowił tu efemeryczne biskupstwo. Przez pierwsze dwa wieki II tysiąclecia nastąpiła sekwencja suwerenów miasta, aż w połowie XIII wieku miasto otrzymało prawa miejskie i sto lat później wstąpiło do Hanzy. Wobec braku konkurencji na odcinku między ujściem Odry a Zatoką Gdańską, Kołobrzeg zmonopolizował handel i rozkwitał.

Wprawdzie Kołobrzeg wpisany jest na listę miast Europejskiego Szlaku Gotyku Ceglanego jednak tylko dwa budynki gotyckie przetrwały do naszych czasów. Są to:

  • Bazylika Wniebowstąpienia Najświętszej Maryi Panny z końca XIII wieku,
  • Baszta Lontowa (Prochowa) XIV wieku.

Zwiedzając katedrę kołobrzeską warto zwrócić uwagę na wielki, średniowieczny świecznik, który przetrwał wojnę w jakiejś rupieciarni i cudem został uratowany ze składnicy złomu.

Dzieje wojenne Kołobrzegu. Pierwsze wieki istnienia miasta nie doczekały się wielu zapisków kronikarskich. Jedynie Gall Anonim wspominał kilkakrotnie o opanowaniu Kołobrzegu przez Bolesławów: Chrobrego i Krzywoustego. Zachowały się nawet słowa pieśni podobno wykonywanej przez wojów polskich: „… nosili nam ryby cuchnące i słone a my po świeże przychodzim w tę stronę …”, no i przyszli, oczywiście nie z pustymi rękami, te mieli zajęte orężem. Tenże Gall pisze dalej, że atakujący wkrótce odrzucili broń i zajęli się rabunkiem podgrodzia nie mając zupełnie głowy do zdobywania jakiegoś grodu. Sam zamiar tak wystraszył lokalnego księcia, iż złożył hołd i wziął sobie na kark świętobliwego biskupa Reinberna. Ale na krótko.

W kolejnych latach wczesnego średniowiecza miasto gościło wielu uzbrojonych po zęby turystów garnących się tu jak muchy do miodu. Przybywali Polacy, Duńczycy, Niemcy. Ostatecznie Kołobrzeg wszedł w skład Księstwa Pomorskiego, ludność uległa zniemczeniu.

Wojna trzydziestoletnia (1618-1648). Już na początku wojny weszły tutaj wojska cesarskie pod wodzą Wallensteina. Papiści postanowili zostać dłużej, na wszelki wypadek wyremontowali stare mury obronne miasta i wzmocnili je nasypami ziemnymi chroniącymi przed pociskami armat. W wyniku ogólnej sytuacji strategicznej wojska Wallensteina opuściły Kołobrzeg zajęty wkrótce przez Szwedów. Roszada zdobywców tylko na krótko przerwała prace fortyfikacyjne. W wyniku traktatu z Osnabruck ustalającego nowy podział Europy, Szwedzi oddali miasto bez walki.

W kilka lat po zakończeniu wojny trzydziestoletniej miasto zajęła prąca na wschód Brandenburgia. Kołobrzeg stał się jej jedynym portem morskim pozwalającym na kontrolę żeglugi i ewentualną projekcję siły na wybrzeża przeciwnika, stanowiąc jednak „miękkie podbrzusze” kraju, dlatego ówcześnie większość miast portowych fortyfikowano. Tak uczyniła Brandenburgia zamieniając miasto w twierdzę, co skutkowało zahamowaniem rozwoju a nawet początkiem upadku organizmu miejskiego.

Wojna siedmioletnia (1756-1763). Wojska rosyjskie grasujące po Europie podeszły pod Kołobrzeg ze szczytnym zamiarem utworzenia wysuniętej bazy dla floty wojennej. Brandenburczycy mieli inne plany i miasto było kilkukrotnie oblegane. Po prawie dwóch latach starań Rosjanie nasilonymi bombardowaniami i głodem zmusili miasto do kapitulacji. Po wycofaniu się z wojny Rosja oddała zdobycz Brandenburgii. Gorzka nauczka czyli zdobycie Kołobrzegu przez Rosjan w czasie wojny siedmioletniej spowodowała dalszą rozbudowę fortyfikacji.

Lufa armatnia wydobywana przez ekipę Narodowego Muzeum Morskiego w Gdańsku. Foto; zbiory NMM w Gdańsku

Często zapominamy, że największym stanowiskiem archeologicznym są morza i oceany, na ich dnie zalegają tysiące wraków z ostatnich kilku tysięcy lat. Wydobywana lufa armatnia mogła należeć do artylerii dużego okrętu wojennego o czym świadczy kaliber. Nie wiem czy pochodzi akurat z czasów wojny siedmioletniej, ale liczy sobie około 200-300 lat.

Wojny napoleońskie. Przed 1807 rokiem Prusy poniosły kilka klęsk w starciu z armią napoleońską i struktury państwa rozsypały się jak kupka suchych liści. Wszystkie, nawet te nie oblegane przez francuzów twierdze poddały się Napoleonowi. Jedynie dowódca Kołobrzegu major Gneisenau odmówił przekazania miasta okupantom. W 1807 roku dobrze rozbudowaną i przygotowaną twierdzę oblegli Francuzi. Miasto broniło się walecznie kilka miesięcy, aż do zakończenia wojny (pokój w Tylży 1807 rok). Obrona Kołobrzegu w następnych latach urosła do rangi legendy narodowej wykorzystywanej nawet przez Adolfa H. Nazwiskiem bohaterskiego majora ochrzczono nowy pancernik, bliźniaka słynnego Schranhorsta.

Wojna francusko-pruska (1870-1871). Przed najazdem na Francję spodziewano się kontrakcji dywersyjnej w postaci desantu wojsk francuskich na południowe wybrzeże Bałtyku. Jednak Francja szybko upadła i do desantu nie doszło. W wyniku wygranej wojny francusko – pruskiej twierdza w Kołobrzegu stała się niepotrzebna i na dodatek jej utrzymanie słono kosztowało. Decyzją cesarza niemieckiego twierdza została zlikwidowana w 1872 roku, rozpoczęła się rozbiórka fortyfikacji i stopniowo zaczął się zmieniać charakter zabudowy. Pomagali w tym francuscy jeńcy wojenni. Bardzo szybko twierdza zamieniła się w kurort i uzdrowisko.

Pierwsza wojna światowa. Działania wojenne toczyły się daleko na wschód i zachód od Kołobrzegu. Dla celów wojennych wykorzystano bogatą bazę hotelową i uzdrowiskową zamieniając miasto w ogromny lazaret wojenny.

Druga wojna światowa. Pod koniec wojny Adolf H. ogłosił Kołobrzeg twierdzą i rozkazał bronić jej do ostatniego żołnierza. W marcu 1945 atak na miasto przypuściła Armia Czerwona. Po kilku dniach do walk przyłączyły się 6 i 3 Dywizja Piechoty Wojska Polskiego. Czternaście dni trwało zdobywanie domu po domu i kolejnych ulic. O sukcesie zadecydował ostrzał twierdzy katiuszami. Ostatnim punktem oporu, osłaniającym ewakuację resztek obrońców był Fort Ujście, na którym obecnie stoi wieża latarni morskiej. Miasto wyszło z wojny zniszczone w 94 procentach. Po rozbudowanych przez stulecia fortyfikacjach ostały się tylko resztki. Można je napotkać w różnych zakamarkach jednak miłośnikom militariów polecam wizytę w Muzeum Oręża Polskiego gdzie napatrzą się do woli na przedmioty, którymi starano się mordować bliźnich. Z większych gadgetów tego rodzaju jest okręt patrolowy ORP „Fala” przycumowany w porcie.

Nieco dalej na wschód, na trawersie latarni Stilo spoczywa jeszcze jedna pamiątka wojny, wrak m/s Wilhelm Gustloff. Storpedowany w 1945 roku, zatonął pociągając na dno około 6600 osób. Była to największa katastrofa morska w całej historii żeglugi, oczywiście w kategorii „straty ludzkie”.

Latarnia morska w Gąskach

Wysokość światła: 50.1 m n.p.m
Zasięg światła: 23.5 Mm
Położenie geograficzne: 54st 14′ 42” N, 15st 52′ 30” E

Wraki. Na dnie Bałtyku zalega stosunkowo dużo wraków. Ponoć istnieją tu liczne podwodne eskadry zatopionych statków. Również rozpiętość czasów budowy jest imponująca. Od najstarszej, znanej łodzi morskiej pochodzącej z epoki kamienia, odkrytej w cieśninie  na północ od wysp Lolland i Falster, po całkiem współczesne duże cargo. Najwięcej wraków przybywało w czasie licznych konfliktów zbrojnych. Teraz leżą sobie spokojnie powoli korodując. Wiele z motorowców posiada zapas paliwa, którego uwolnienie może spowodować katastrofę ekologiczną.  Są jednak pozytywne aspekty ich obecności. Bałtyk, zwłaszcza jego część południowa nie posiada skalistych wybrzeży czy większych skupisk głazów, na których mogą osiąść mięczaki filtrujące wodę, Wraki pełnią rolę twardych siedlisk dla nich. Znajduje się wielkie wraki w całości obrośnięte pracowitymi zwierzątkami. Wg płetwonurków zainteresowanych nurkowaniem do wraków, przy obrośniętych burtach i pokładach, przejrzystość wody wzrasta co jest efektem filtrowania wody przez skupiska mięczaków zwłaszcza omułków jadalnych.

 

DARŁOWO

Latarnia morska w Darłowie

Wysokość światła: 19.7 m n.p.m
Zasięg światła: 15 Mm
Położenie geograficzne: 54st 26′ 30” N, 16st 22′ 54” E

Płynąc do Darłówka od zachodu należy zwrócić uwagę na wysoki budynek flankujący wejście do portu. jest postawiony na zachodnim brzegu i zasłania dużo niższą latarnię morską zbudowaną na wschodnim brzegu rzeki Wieprzy..

Podejście. Podchodząc do Darłowa/Darłówka należy uważać na poprzeczne prądy na wejściu, mogą nawet być przyczyną wypadku zakończonego utratą jachtu.

„Komar”. Dnia, 04 10 1975 roku, Jacht w silnym sztormie wchodząc jesienną nocą  do Darłówka rozbił się na brzegu, zniesiony z prawidłowego kursu przez prąd poprzeczny w główkach portu.  W czasie rozprawy w Izbie Morskiej kapitanowi zarzucono m.in. nieskorzystanie z możliwości powrotu do Ustki i nieuwzględnienie prądu poprzecznego

Jak prawie wszystkie polskie morskie porty, Darłowo leży w ujściu rzeki, w tym przypadku jest to Wieprza. Długie falochrony przedłużają koryto rzeki ponad 400 metrów w morze. Odległość między główkami nie przekracza 40 metrów. Łuki falochronów tworzą szeroki awanport gdzie fala spiętrzona w główkach ma szansę wytłumić się. Wejście do kanału portowego leżące niecentrycznie przy nasadzie wschodniego falochronu też sprzyja temu procesowi. Głębokości gwarantowane zadowalają nas zupełnie. Jedynie prądy morski i rzeczny mogą sprawić trochę kłopotów. Przejście awanportu to jeszcze nie pełnia zadowolenia, trzeba zaczekać na otwarcie mostu spinającego brzegi Wieprzy. Most otwierany jest o każdej pełnej godzinie oraz na polecenie Kapitana Portu. Charakterystyczna sterownia mostu, ze względu na kształt nazywana jest UFO. Port podzielony jest na dwie części rozsuwanym mostem drogowym biegnącym w poprzek koryta Wieprzy.

Lokalni patrioci twierdzą, że jest jedynym mostem tego typu w Polsce. Nie jest to prawdą, w Szczecinie nad Regalicą też jest rozsuwany most kolejowy tylko, że dużo większy i w ostatnich latach nie musi się rozsuwać. Aktualnie most jest demontowany co rozwiązuje spór.

W porcie zdominowanym przez funkcję handlową, rybacką i komercję wędkarską znajdują się dwie przystanie dla jednostek sportowych. Starsza na wschodnim brzegu Wieprzy mieści około 45-50 jachtów.   

Najnowsza  na zachodnim brzegu rzeki w  basenie rybackim mieszcząca około 70 jednostek dysponuje kilkunastoma miejscami gościnnymi, gwarantuje dostęp do niezbędnych mediów i usług. Aktualnie (zima 2021 r.). Przy pomostach brak Y-bomów lub dalb cumowniczych. po ich zainstalowaniu pojemność mariny zwiększy się.

Historia. Pierwsza wzmianka wymienia istnienie tu w XI wieku obronnego grodu. Jego mieszkańcy zajmowali się wszystkim tym, czym zajmować się powinni Słowianie żyjący tysiąc lat temu na brzegu morskim. Kronikarze wymieniają rybaków, bartników, rolników, tkaczki, nic nie pisząc o pospolitych rabusiach morskich, co traktuję jako przejaw hipokryzji. Przez kolejne wieki mimo karuzeli suwerenów gród przekształcił się w miasto handlowe i wszedł w skład posiadłości dynastii Gryfitów. Wtedy rozpoczęto budowę zamku i zaczęto aspirować do Hanzy. Około 1382 roku w Darłowie urodził się Eryk Pomorski, który zrobił błyskawiczną karierę jako król Norwegii, Danii i Szwecji. Z wszystkich trzech posad wyleciał z hukiem, przez kilka lat uprawiał piractwo na wodach wokół Gotlandii i na starość wrócił do Darłowa. Pewnie dlatego dzisiejsze Darłowo mieni się królewskim grodem. Notkę biograficzną Eryka zawiera rozdział Cieśnina Sund.

Zapiski kronikarskie z końca XV wieku (16 września 1497) wspominają o wielkiej powodzi wywołanej ogromnymi falami tsunami wysokimi na prawie 20 metrów. Woda porwała nawet kilka statków i porzuciła je na wzgórzu w rejonie cmentarza . Tereny Darłowa nie leżą zbyt wysoko (max 21 metrów n.p.m.) jednak trudno sobie wyobrazić taki kataklizm. Obecnie spekuluje się, iż przyczyną tsunami mógł być wybuch metanu zalegającego na dnie morza, w formie tzw. hydratu (klatratu) metanu. Jest tylko małe „ale”, jak dotychczas nie stwierdzono obecności hydratów w basenie Bałtyku. Bardziej prawdopodobne jest tsunami wywołane ruchami  archaicznego uskoku tektonicznego przebiegającego od wschodnich terenów Bornholmu, przez Bałtyk do okolic Kołobrzeg-Darłowo i dalej na południe pod Kujawami. Takich zapomnianych uskoków jest w północnej Europie ponad sto. Są uśpione, jednak od czasu do czasu „budzą się”, przesuwają gwałtownie powodując trzęsienia ziemi. W czasach historycznych na rzekomo spokojnych sejsmicznie terenach odnotowano kilkadziesiąt trzęsień o magnitudzie do nawet 6 stopni w skali Richtera. Aktualnie  w okolicach 16 września w Darłowie organizuje się uroczystą mszę i procesję mające zapobiegać powtórzeniu się kataklizmu. 

Polskim akcentem marynistycznym była bitwa w 1568 roku, kiedy to doszło do starcia między stojącymi w Darłowie trzema okrętami szwedzkimi, dwoma szkockimi a polską flotą wojenną powołaną przez króla Zygmunta Augusta. Właściwie była to potyczka lądowa. Flota polska wysadziła desant, który na piechotę zdobył szwedzkie jednostki, ale nie zapobiegł ucieczce Szkotów.

Z końcem wojny trzydziestoletniej, pod panowaniem Brandenburczyków miasto ogarnął zastój gospodarczy przerwany hossą przemytniczą w czasie blokady kontynentalnej Europy za czasów Napoleona.

Kolejnej atrakcji turystycznej dostarczył Adolf H. budując w okolicy kilka tajemniczych obiektów wojskowych. Podobno budowano w nich i testowano dwa największe działa w świecie. Znane fakty jednak temu zaprzeczają, choć nie jest wykluczone, że coś tu kombinowano z ciężką artylerią lub kolejną Wunderwaffe.

Działo kolejowe kalibru 800 mm. Adolf H. licząc się z konfrontacją militarną z Francją zlecił koncernowi Kruppa wykonanie działa zdolnego skruszyć umocnienia linii Maginota. Kilkuletni poślizg wynikający z trudności w projektowaniu i budowie spowodował, że działa użyto dopiero w czasie oblężenia Sewastopola w 1942 roku. Na czterdzieści oddanych strzałów jeden pocisk trafił w nieduży magazyn amunicji.

Armata kolejowa (Dora) „Gustav” była ogromną kupą żelastwa wymagającą specjalnych pociągów do transportu. Montowano ją przy użyciu dźwigów na kilku równoległych torach kolejowych. Przygotowanie stanowiska oraz montaż trwały nawet kilka tygodni i wymagały ponad 1000 osób do obsługi i zabezpieczenia. Jeden kompletny, uzbrojony pocisk ważył ponad 7 ton co pozwało na oddanie tylko 2-3 strzałów na godzinę. Upadek pocisku powodował straszne skutki, jednak prototypowa konstrukcja miała duży rozrzut. Po sewastopolskim debiucie skierowano działo pod Leningrad, który był większym celem, więc sądzono, że łatwiej w niego trafić. Jednak nie zdążono wystrzelić ani razu, bo Rosjanie byli szybsi i przerwali prawie trzyletnią blokadę miasta. „Dorę” (Gustava) skierowano do Niemiec, tam z końcem wojny została zniszczona, by nie wpadła w ręce aliantów. Po wojnie w Bawarii znajdowano kawałki działa.

Model działa „Dora”. Skala 1:10. Muzeum w Overlord. Foto: Kazimierz Olszanowski

Figurki kanonierów pomagają uzmysłowić sobie ogrom działa. Źródła niemieckie nic nie mówią o pobycie tego kolosa w Rugenwalde czyli Darłowie, jednak jego dzieje skryte niegdyś tajemnicą wojskową roją się od pytań. Nie wiadomo czy było tylko jedno działo nazywane przez żołnierzy „Dora”, a przez Adolfa H. „Gustav” na część Gustava Kruppa. Czy były to dwa działa i jeszcze trzecie „ Hertha” w budowie?.

Żelbetowe statki. Darłowo (niem. Finsterwalde) kryje jeszcze wiele innych tajemnic II wojny. Jedną z nich jest metoda budowy żelbetowych statków, realizowanych z tak nietypowego materiału ze względu na oszczędność stali. W Darłowie zbudowano ich kilka. Największe miały nośność około 3000 ton.  kadłuby osiągały ponad 100 metrów długości i masę 2000 ton. Budowane były w pozycji odwróconej, czyli stępką do góry. Po stwardnieniu betonu kadłuby, głównie siłami ludzi odwracano i wodowano. „Załoga” stoczni liczyła w przybliżeniu 2000 ludzi, głównie jeńców wojennych, czyli na jednego zatrudnionego wypadała jedna tona betonu. 

Zabytki architektury:
Miasto zachowało średniowieczny układ urbanistyczny z rynkiem. Przetrwało klika budynków mieszkalnych pochodzących z XVIII i XIX wieku oraz młyn wodny z końca XIX wieku. Główne zabytki to:

  • Zamek Książąt Pomorskich – jedyny nad polskim morzem gotycki zamek obronny z aspiracjami rezydencji książęcej wybudowany na planie zbliżonym do kwadratu. Jak na polskie zamki został niewiele zepsuty w dawnych wiekach.
  • Kościół Mariacki – rozpoczęcie budowy kościoła datuje się na pierwszą połowę XIV wieku (1321 r.). Kolejne lata wzbogaciły budynek o wieżę, zakrystię i kaplice boczne. Fundatorami byli książęta pomorscy traktując kościół jako miejsce pochówku wielu członków dynastii. Świadczą o tym sarkofagi.
  • Ratusz – barokowy, przebudowany w 1725 roku, w dalszym ciągu pełni swoją rolę jako siedziba władz miejskich.
  • Brama Wysoka – zachowana jako jedyna z czterech bram średniowiecznych z pozostałościami murów obronnych z XIV-XV wieku
  • Kościół św. Jerzego z XV wieku. Skromna, jednonawowa budowla niegdyś część założenia szpitalnego i przytułku dla trędowatych. Być może leczono tu ludzi zatrutych sporyszem powodującym podobne objawy i u nas o wiele częstszym niż trąd.
  • Kościół św. Gertrudy z XV wieku. Wyjątkowy w Polsce przykład gotyku skandynawskiego o niespotykanej, zaskakującej formie bryły i ciekawie użytych elementach architektonicznych. Widać wyraźne podobieństwo do tzw. kościołów słupowych bardzo popularnych w średniowiecznej Norwegii. To prawdziwy unikat nad Bałtykiem.

Skoro wspomniałem wyżej o trądzie. W  „zacofanym” średniowieczu chorzy na trąd byli traktowani bardziej humanitarnie niż nawet kilkaset lat później. Oczywiście obowiązywały ich zakazy bezpośredniego kontaktu z ludźmi zdrowymi, ale uzyskiwali pomoc w miejskich szpitalach lub specjalnych ośrodkach leczniczych gdzie byli karmieni i próbowano ich leczyć. Ludzie chorzy na trąd wręcz zabiegali o miejsce w takich ośrodkach, za pobyt płacili modlitwą w intencji dobroczyńców utrzymujących szpital. W kronikach kilku biskupstw w Anglii zachowały się zasady ówczesnego lokdownu trędowatych. Między innymi, chorym nie wolno było dotykać osób zdrowych, rozmawiać mogli tylko stojąc po zawietrznej, w czasie rozmowy musieli zasłaniać usta skrajem odzieży, jeść tylko z własnych naczyń.  „Światłe” czasy wiktoriańskie stosowały przymusową izolację chorych w tak zwanych koloniach dla trędowatych. Wywożono ich na odległe wyspy i pozostawiano samych sobie. Takie umieralnie funkcjonowały nawet ponad sto lat, głównie w odległych zakątkach imperium brytyjskiego. Brytyjczycy nie mieli monopolu na  na nieludzkie traktowanie trędowatych. Mimo wielu odkryć dotyczących choroby i opracowaniu skutecznych metod leczenia, w wielu krajach tzw. trzeciego świata funkcjonuje jeszcze współcześnie 2-3 tysiące leprozoriów. Jedno nawet w kraju europejskim, tylko dla niepoznaki nazwane jest szpitalem. W rumuńskim miasteczku Tichilesti (delta Dunaju) istnieje leprozorium zamieszkałe przez około 20 osób, które dobrowolnie, mimo zniesienia zakazów zdecydowały się pozostać w  miejscu odosobnienia. 

 

 

USTKA

Latarnia morska w Ustce.

Wysokość światła 22,2 m n.p.m.

Zasięg światła 18 Mm.(białe P6sek)

Położenie geograficzne szerokość 54″ 35′ 22″ N; długość 16″ 51′ 25″ E

 Podejście. Podejście do portu w Ustce od zachodu flankują strefy zakazane okresowo dla żeglugi i rybołówstwa. To pewnie nasza marynarka wojenna coś tam kombinuje. Strefa zakazana sięga około 12 Mm w morze i rozciąga się od południka przechodzącego nieco na wschód od Darłowa aż prawie do zachodniego falochronu w Ustce. Przed wejściem zgłaszamy się do kapitanatu w Ustce (VHF12 lub telefon) 814  4430) gdzie możemy uzyskać informację czy zakaz aktualnie obowiązuje. Jeśli nie, to możemy żeglować bliżej brzegu.

Płynąc z północy kierujemy się w główki portu. Światła zewnętrzne widoczne są z 7 Mm i łatwo między nie trafić, choć rejestr wypadków na morzu podaje, że nie wszystkim się to udaje. W 2022 roku dokonał tego niemiecki jacht średniej wielkości, który nie trafił w przejście szerokie na 40 metrów i wylądował na przybrzeżnej mieliźnie. Przyczyną prawdopodobnie był poprzeczny prąd w główkach. W awanporcie kierujemy się na drugi zestaw świateł wskazujący ujście rzeki Słupi, tam cumujemy do wschodniego brzegu i oczekujemy na otwarcie kładki obrotowej, zamykającej wejście na akweny portowe. (Operatorzy kładki: VHF 12, tel. kom: 781377833)

Po przejściu kładki czeka nas niemiła niespodzianka; w porcie morskim Ustka brak prawdziwej, takiej na skalę miasta wydzielonej mariny żeglarskiej. Jesteśmy skazani na poszukiwanie jakiegoś miejsca gdzie można „przyczepić się”. najlepiej przy wschodnim brzegu rzeki. Na tzw „socjal” nie można liczyć. Większość jachtów na początek próbuje znaleźć przytulisko w basenie żeglarsko-rybackim na zachodnim brzegu Słupi. jest tam około 20 y-bomów, w większości zajętych przez jachty rezydentów.

Zgodnie z komunikatem Urzędu Morskiego wyznaczone są nabrzeża portowe, przy których mogą cumować jednostki rekreacyjne i sportowe:

  1. Nabrzeże Słupskie o długości 120 metrów (strona wschodnia Bulwar Portowy)
  2. Nabrzeże Kołobrzeskie o długości 100 metrów (strona wschodnia Bulwar Portowy)
  3. Nabrzeże Władysławowskie 150 metrów (strona zachodnia portu)
  4. Nabrzeże Sopockie 90 metrów (strona zachodnia portu- marina jachtowa)

Pobór wody pitnej możliwy jest przy nabrzeżach Kołobrzeskim i Sopockim po uprzednim ustaleniu poboru z pracownikami mariny jachtowej. Odbiór nieczystości płynnych możliwy jest przy nabrzeżu Kołobrzeskim. Pobór prądu na jednostki odbywa się poprzez podłączenie do skrzynek elektrycznych ustawionych na nabrzeżu po wcześniejszym ustaleniu z pracownikami mariny jachtowej. Pomimo poszukiwań nie odnalazłem biura mariny żeglarskiej, ale pewnie ktoś zgłosi się po kasę za postój.

 

Syrenka. Symbolem miasta miała być syrenka odlana z jakiegoś stopu miedzi pracowicie gromadzonego przez mieszkańców miasta. Jej statuę ustawiono na wschodnim falochronie w pobliżu drugiego zestawu świateł. Niby wszystko ma na swoim miejscu ale brak jej wdzięku, daleko jej do syrenki z Kopenhagi i kilku innych, które oglądałem w portach bałtyckich. Autor rzeźby ponoć twierdzi, że odlew schrzaniła huta. Syrenkę najlepiej oglądać w czasie spaceru po falochronie jako, że przepływając obok w tym miejscu musimy skoncentrować się na manewrach.

Historia miasta. We wczesnym średniowieczu Ustka była kaszubską osadą rybacką i swoistym awanportem portu w Słupsku. Tu przybijały statki, które następnie przeciągano zaprzęgami koni lub wołów górę Słupi. Ten system działał do połowy XIV wieku, kiedy to zanurzenie przeciętnych statków zaczęło przekraczać głębokość rzeki. Trzeba było zbudować port w jej ujściu. Prace rozpoczęto od budowy falochronów. W rejon leżący na północ od obecnej kładki (Ostroga Helska) przyholowano duże, drewniane skrzynie (kaszyce), zatopiono je i wypełniono kamieniami. W kolejnym etapie pogłębiono akwen, zbudowano drewniane nabrzeża, pomosty do cumowania statków i pewnie jakieś magazyny ale po nich nie zachowały się czytelne ślady. W międzyczasie klimat znacznie się oziębił (Mała Epoka Lodowa), Bałtyk regularnie i na dłużej zamarzał, sezon żeglugowy musiał być skrócony, statki z reguły spędzały zimę w portach.

Wokół portu powstawały liczne karczmy i noclegowiska dla załóg marynarskich oczekujących na zamustrowanie. Okres stagnacji w żegludze trwał do połowy XIX wieku. Wtedy też rozpoczął się wiek pary, do portu zawijały coraz liczniejsze parowce, zbudowano linię kolejową do Słupska przewożącą towary i letników. Ładunkiem floty usteckiej było głównie zboże wywożone do portów skandynawskich a nawet brytyjskich i węgiel kamienny. Konieczna była rozbudowa i modernizacja portu. Prosperity spowodowała rozwój, a właściwie zbudowanie licznych nowych budynków mieszkalnych, komunalnych i infrastruktury miejskiej. Ustka stała się miastem, choć faktycznie nigdy nie uzyskała praw miejskich.

Prawa Miejskie. Na krótko przed czerwcem 2007 roku okazało się, że Ustka formalnie nie posiada praw miejskich. A przynajmniej nie zachowały się nawet wzmianki w sprawie nadania miejscowości statusu miasta. Przez kilka stuleci prawnie funkcjonowała jako kaszubska wieś, stolica gminy wiejskiej obejmującej pobliskie tereny. Wprawdzie, powołując się na zapis w niemieckiej „ustawie o ustroju gmin” z 22 marca 1935 roku Ustka zafundowała sobie uroczystości z okazji siedemdziesiątej rocznicy uzyskania praw miejskich. Okazało się, że data dotyczy jedynie tytulatury szefa gminy. Od tej pory szefowie gmin zamiast tytułu wójta otrzymują obligatoryjnie tytuł burmistrza. W 1938 wydano oficjalny spis miast Pomorza Środkowego nie obejmujący Ustki jako miasta. Po wojnie wiele urzędów w tym GUS traktowało Ustkę w oficjalnej korespondencji i publikacjach jako pełnoprawne miasto. Według stanowiska Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i Administracji, Ustka funkcjonuje od 1 lipca 1976 roku jako miasto i nie musi starać się o przyznanie praw miejskich ponieważ od 1975 roku traktowano ją urzędowo jak miasto. Takie uzasadnienie jest właściwie „bublem prawnym” jednak wygodnym dla wszystkich, zainteresowanych stron. Toteż Ustka jest już formalnie miastem.

 

Zabytki. Miasto powstałe „na surowym korzeniu” nie może pochwalić się kilkusetletnimi zabytkami. Zachowały się budowle z przełomu XIX i XX wieku:

  • Urząd Celny. Budynek z wieżyczkami, to typowa secesja, pełni swoją funkcję nieprzerwanie już ponad sto dwadzieścia lat. Oczywiście wyjąwszy krótki okres zmiany przynależności państwowej.
  • Spichlerz portowy. Pod koniec XIX wieku bardzo wzrosła ładowność statków, nie sztauowano ich już bezpośrednio z przyjeżdżających furek jak w czasach wcześniejszych. Dzięki dostawom przywożonym linią kolejową znacznie wzrosła masa towarowa, głównie masówka, węgiel, zboże itp. Ziarno musiało być odpowiednio przechowywane co wiąże się z utrzymaniem parametrów wilgotnościowych i możliwością zagazowania szkodliwych owadów. By temu sprostać zbudowano elewator zbożowy. Jest to jeden z najstarszych obiektów tego typu na polskim wybrzeżu. Oprócz surowego ziarna przechowywano też jego znacznie przerobioną formę czyli spirytus gorzelniany.
  • Czerwona Szopa. Za przykładem brytyjskim w portach południowego Bałtyku powołano instytucje udzielające w razie potrzeby pomocy zagrożonym katastrofą statkom. W latach 1867-1945 uratowano ponad 160 rozbitków. Obecnie te funkcje spełniają jednostki SAR-u. Ratownikami byli w większości rybacy, wolontariusze. Każda ekipa dysponowała dużą łodzią (początkowo wiosłową) i koniem pociągowym, niezbędnym w czasie gdy statek wysztrandował na mieliznę przybrzeżną. Łódź i stajnię dla konia ulokowano w specjalnym budynku w porcie. Czerwona Szopa pełniła właśnie taką funkcję. Jeszcze aktualnie ten system funkcjonuje na wybrzeżach Wysp Brytyjskich, dysponując budżetem w wysokości kilkudziesięciu milionów funtów rocznie, uzyskiwanym w całości z dobrowolnych składek społecznych. W małych portach niemieckiego wybrzeża dyżurują jednostki SAR-obsługiwane przez lokalnych wolontariuszy.
  • Latarnia morska. Południowe polskie wybrzeże Bałtyku oprócz skrajów zachodniego i wschodniego jest bardzo monotonne, przez prawie 1000 lat trudno było znaleźć wejścia do kilku portów leżących bezpośrednio nad otwartym morzem. Brak było punktów orientacyjnych. Radzono sobie wystawiając światła nawigacyjne, takie pierwowzory latarni morskich. W Ustce przy nasadzie wschodniego falochronu ustawiono wysoki maszt, na którym podnoszone lampę początkowo zasilaną olejem, by w połowie XIX wieku zastosować naftę jako paliwo. Zasięg czerwonego światła wynosił około sześciu Mm. Dopiero nieco ponad 120 lat temu zbudowano murowaną latarnię morską o wysokości 21 metrów zasilaną prądem elektrycznym, zasięg światła wynosi około 18 Mm.  W tym okresie instalowano na wszystkich latarniach lampy elektryczne. Pierwsze żarówki były zbyt duże do oświetlania pomieszczeń. W tym miejscu mieściła się baza pilotów wprowadzających statki do portu i wyprowadzających je na redę. Załoga stacji pilotowej dysponowała początkowo łodzią wiosłową, która w czasie flauty pełniła rolę holownika. Zwłaszcza kiedy trzeba było wprowadzić mały żaglowiec bez silnika.
  • Zaułek Kapitański. W Ustce zachował się niewielki fragment zamieszkały niegdyś przez miejscowych notabli głównie kupców, armatorów, kapitanów statków i szyprów mniejszych jednostek. Pozostało po nich kilka stylowych kamieniczek. Układ ciasnych uliczek przypomina układ urbanistyczny średniowiecznej wsi. Z innych budynków funkcjonuje neogotycki kościół p.w. Najświętszego Zbawiciela, zawierający kilka zabytkowych przedmiotów pozostałych tu po rozbiórce średniowiecznego kościoła w. Św. Mikołaja patrona żeglarzy. Przykościelny cmentarz zawierał dużo szczątków ludzkich, ich badania antropologiczne wykazały powszechnie znamiona charakterystyczne dla ludzi cierpiących na przewlekłe choroby reumatyczne. Na przełomie XIX i XX wieku kiedy to w Ustce budowano uzdrowisko lansowano ustecki klimat jako zapobiegający i leczący reumatyzm.
  • Twierdza Ustka. Słowo twierdza lansowane przez miłośników lokalnej historii jest określeniem sporo na wyrost. Zbudowane w okresie międzywojennym fortyfikacje ograniczono do budowy jednej stałej czterodziałowej baterii dział kalibru 105 mm. Działobitnie połączono podziemnym tunelem rozbudowanym o pomieszczenia techniczne i mieszkalne dla załogi. Baterię nazwano imieniem marszałka Blüchera, który dowodził armią pruską w czasie bitwy pod Waterloo. Ponadto na terenach portowych zbudowano kilka niewielkich schronów chroniących izolowane posterunki wojskowe. Artylerzyści nie mieli okazji do wykazania się walecznością i celnością dział bowiem Rosjanie obeszli miasto i uderzyli od zachodu, załoga okrążonej „twierdzy” poddała się i powędrowała na Sybir. Wszystkie budowle przetrwały wojnę w dobrym stanie, również czasy późniejsze, prawdopodobnie dzięki pobliskiej jednostce wojskowej nie skutkowały poważniejszymi zniszczeniami. Aktualnie w dobrze zachowanych pomieszczeniach urządzono ekspozycję muzealną gdzie wystawia się przedmioty z lat trzydziestych i czterdziestych ubiegłego wieku. Funkcjonuje też galeria multimedialna. Bateria udostępniona jest zwiedzającym w okresie całego roku. (audioguide) lub przewodnik.
  • Uzdrowisko, kąpielisko. Nowa funkcja wymagała osiągnięcia wyższych standardów w kilku dziedzinach. Goście, głównie ówczesna klasa średnia potrzebowali również miejsc do czynnego wypoczynku, z reguły ograniczającego się do spacerów z widokiem na morze, dlatego w 1875 roku zbudowano promenadę, jeszcze obecnie użytkowaną masowo przez kuracjuszy i wczasowiczów. Wschodni falochron posłużył jako molo dla spacerowiczów. Promenada stała się linią zabudowy dla eleganckich pensjonatów, restauracji. Można jeszcze napotkać bogaty zestaw, bardzo ładnych budyneczków w różnych formach i stylach. Program medyczny realizowano głównie w Zakładzie Przyrodoleczniczym, gdzie moczono kuracjuszy w wodzie morskiej, ciepłej i zimnej oraz smarowano ich borowiną. Stosowano też masaże i natryski. Ówczesne prospekty reklamujące Ustkę wymieniały długą listę jednostek chorobowych, które tu można wyleczyć, ponoć nawet gruźlicę. Trzeba jednak pamiętać, że ówcześnie nawet nerwicę u kobiet leczono wycięciem jajników. W ramach tej kuracji w Europie straciło jajniki ponad 150 tysięcy nieco rozhisteryzowanych dam.

Wprawdzie Ustka leży już sporo poza Zatoką Pomorską jednak opisałem miasto, by zakończyć ten odcinek rejsu w jakimś większym porcie. Ustka, to już ostatni port w tej podróży, dalej na wschód rozciągają się domeny post krzyżackie, ja sam dawno nie zapuszczałem się jachtami w tamte strony i nie mam nic do powiedzenia.

 

KAZIMIERZ OLSZANOWSKI