POŁUDNIOWA NORWEGIA

„Już był w ogródku, już witał się z gąską”, te słowa napisał jeden z naszych poetów, jak pamiętam ze szkoły, niestety nie pamiętam, który. Już myślałem, że po „zawieszeniu” na stronie ostatniego rozdziału będzie koniec pisaniny ale nie, mam przecież kolegów, którzy stwierdzili, że muszę „przestać truć dupę i zabrać się do roboty. Byłeś tyle razy w Norwegii to masz o czym pisać”. Argumenty mówiące, że jachtem żaglowym byłem tylko dwa razy na wodach norweskich, a w czasie pozostałych pobytów posiłkowałem się transportem lądowym, samolotem, czy motorówką lub promem skwitowali. „i co z tego, myślisz, że to zmieniło Norwegię?”. Na takie dictum nie miałem odpowiedzi. Korzystając z solidnego wsparcia mojego pierworodnego syna, który mieszka od kilkunastu lat w Norwegii i jako bystry obserwator nieźle poznał kraj, zacząłem pisać. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że pełne opisanie nawet małego kawałka tego bardzo egzotycznego dla nas kraju przekracza moje możliwości. By ułatwić sobie pracę podzieliłem tekst na dwa rozdziały:

  1. POŁUDNIOWA NORWEGIA- zawierający krótki opis wybrzeża
  2. WYBRANE PORTY POUDNIOWEJ NORWEGII- gdzie opisałem kilkanaście poznanych  portów , od Fredrikstad przy granicy ze Szwecją do Stavanger leżącego już nad otwartym Morzem Północnym. 

Szkic trasy

Skagerrak. Nie należy do Bałtyku, jest integralną częścią Morza Północnego. Trzy odcinki granic największej z Cieśnin Duńskich wyznaczają lądy. Cieśnina położona jest między Danią (Półwysep Jutlandzki i wyspa Nørrejyske Ø (Vendsyssel)  a południowym wybrzeżem Norwegii i kawałkiem Szwecji na północ od latarni morskiej Pater Noster w Szwecji przy granicy z Norwegią. Czwarty odcinek, zachodni, stanowią wody Morza Północnego, jest to tylko kreska na mapie przebiegająca mniej więcej od duńskiego portu Hantsholm do latarni morskiej Lindesnes w Norwegii. W tych granicach długość cieśniny wynosi ok. 300 km, szerokość: od 110 do 130 km, głębokość: do 809 m. Skagerrak łączy Morze Północne z Morzem Bałtyckim poprzez Kattegat, Sund, Wielki Bełt i Mały Bełt. W dnie Skagerraku prawie do wschodniej granicy przebiega końcowy odcinek tzw. Rynny Norweskiej głębokiej w tym miejscu na ponad 800 metrów co odróżnia Skagerrak od innych cieśnin duńskich gdzie głębokości osiągają tylko kilkadziesiąt metrów. Jedynie Kattegat w rejonie granicy ze Skagerrakiem jest zdecydowanie głębszy. Wybrzeża norweskie i szwedzkie charakteryzują, fiordy, skaliste wysepki i szkiery, duńskie zaś są nizinne i piaszczyste. Temperatura wód powierzchniowych waha się od 1,5–5,0°C w lutym, do 15–17°C w sierpniu, zasolenie zmienne 29–34‰. Prądy morskie: powierzchniowy o prędkości 2–4 km/h płynie do Morza Północnego, głębinowy, zimniejszy i bardziej słony, do Kattegatu i obydwu Bełtów.

 

PRZYRODA SKAGERRAKU

Bioróżnorodność Skagerraku determinuje kilka zjawisk hydrologicznych, jedynie śladowo obserwowanych w Bałtyku, są to:

Upwelling przybrzeżny.  Stwierdzany w strefie przybrzeżnej mórz. Powstaje dzięki wiatrom wiejącym długotrwale wzdłuż brzegu. Napór wiatru wymusza odpływanie od brzegu cieplejszych i mniej zasobnych wód powierzchniowych. Zastępuje ją chłodniejsza, zasobniejsza w plankton woda głębinowa. Plankton inicjuje powstanie bogatego łańcucha pokarmowego. Jednym z jego ogniw są pożądane przez nas ryby. Upwelling występuje wzdłuż zachodnich brzegów kontynentów, głównie skutkiem wiatrów wiejących w kierunku równika. Przy polskim wybrzeżu  zjawisko pojawia się najczęściej w przypadku wystąpienia silnych wiatrów z kierunku NE. Na Skagerraku dzięki szczególnemu położeniu geograficznemu, zjawisko upwellingu jest zdecydowanie bardziej widoczne i skutkuje wzrostem różnorodności biologicznej.

Sejsza czyli fala stojąca powstająca głównie w zamkniętych akwenach, małych morzach, zatokach i jeziorach. Przyczyną z reguły jest silny wiatr związany z głębokimi niżami barycznymi, który lokalnie spiętrza wodę, obniżając jej poziom w innych częściach akwenu. Odnotowano przypadki powstania sejszy skutkiem wybuchu wulkanu, ruchów tektonicznych ziemi a nawet upadku meteorytu. Pod wpływem tych czynników powstają zaburzenia równowagi wody. W jednej części zbiornika poziom wody podnosi się, a w drugiej jednocześnie opada. Podobnie jak w lekko kołyszącej się misce pełnej wody. Pod wpływem grawitacji woda dąży do wyrównania poziomów tworząc fale podobne do pływowych. Sejsze mają zazwyczaj od 1 do 3 metrów wysokości, ale bywają i takie, które przekraczają 5 metrów, i mogą wdzierać się nawet setki metrów w głąb lądu. Podobnie jak tsunami powodują śmierć wielu osób i znaczne straty materialne. Na wielu zamkniętych akwenach fale sejszowe rekordowo potrafią uformować się w czasie kilkunastu minut. Na Morzu Północnym i Skagerraku fale osiągają wysokość do 2,20 metra. Na Bałtyku sejsze wiatrowe osiągają wysokość kilkunastu centymetrów i lepiej nie wnikać co będzie jak uderzy duży meteoryt lub nawet malutka asteroida.

Znaczne głębokości, sejsze, upwelling i wyraźnie obserwowane pływy sprzyjają wymianie wód z Morzem Północnym. Pod względem przyrodniczym Skagerrak bardziej klasyfikuje się jako słona zatoka Morza Północnego niż kawałek słonawego Bałtyku. Dzięki czystej wodzie i większemu zasoleniu występują tu gatunki roślin i zwierząt niespotykane w naszym morzu. A te, które żyją w obydwu akwenach osiągają w Skagerraku znacznie większe rozmiary niż ich bałtyccy powinowaci i krewni. Część zwłaszcza bezkręgowców rozmnaża się w Skagerraku, a do nas przynoszą je prądy morskie. Do tych wędrownych gatunków należy duża meduza bełtwa festonowa dość często spotykana na otwartych wodach i nawet w norweskich fiordach.

Bełtwa festonowa. Foto: Kazimierz Olszanowski

Bełtwa festonowa. Czasem w wodzie widać meduzy, takie kłęby pomarańczowej galarety z nitkami macek. Tu trzeba trzymać łapki przy sobie, bełtwy festonowe dysponują parzącym jadem, niebezpiecznym zwłaszcza dla alergików. W przypadku poparzenia jadem meduzy należy zmyć miejsce wodą morską i delikatnie wyszorować piaskiem jeśli jest w pobliżu.

Wyróżniłem powyższy akapit kolorem i wytłuszczeniem czcionki, żeby ostrzec przed tymi meduzami. Rzeczywiście są to paskudne, choć ładne zwierzęta. Posiadają unoszące się w wodzie cienkie, długie nawet na 10 metrów macki zaopatrzone w jadowite kolce. Jad działa nawet po śmierci bełtwy. Meduzy należące do parzydełkowców, jako jedne z pierwszych organizmów wielokomórkowych, pojawiły się kilkaset milionów lat temu. Ich skamieniałe odciski napotyka się w starych skałach w różnych zakątkach Ziemi.

 

HISTORIA SKAGERRAKU

Z tak zwanego mroku dziejów niewiele się wyłania. Wprawdzie odkryto resztki jednostek pływających liczące sobie nawet 5000 lat, czasem archeolodzy wykopują przedmioty mogące mieć związek z żeglugą i handlem morskim. Nieco później już w epoce brązu na gładkich, nadmorskich skałach powstawały stosunkowo liczne petroglify przedstawiające ówczesne statki. Liczba wiosłujących ludzików wydrapanych na pokładach jednostek pozwala oszacować ich długość nawet na 20 metrów. Decydujących argumentów z reguły dostarczają zapiski kronikarzy greckich i rzymskich, ale tych prawie zupełnie brak, lub są tak nieprecyzyjne i zagmatwane, że jeszcze dzisiaj nie potrafimy zlokalizować opisywanych miejsc. Przykładem może być wyspa Thule wzmiankowana przez greckiego żeglarza Pyteasza z Massali (Marsylii), który w IV wieku pne. pływał po północnym Atlantyku. Do dzisiaj wiele wysepek leżących między Islandią a bałtycką wyspą Saarema rości sobie prawa do tej nieco mitycznej nazwy. Południowa część Półwyspu Skandynawskiego uważanego wówczas za wyspę, też jest na tej liście.

Bardziej dokładne informacje pojawiły się dopiero w średniowieczu gdy Karol Wielki podbił znaczną część północnych ziem niemieckich, zbliżając się do Skandynawii. W ślad za wojskiem pojawili się księża i zakonnicy, jedyni w tym czasie ludzie, którzy posiedli sztukę pisania i czytania. Duchownym kronikarzom nie zależało na przedstawianiu obiektywnych faktów a raczej dostosowywali je do potrzeb chrześcijańskiego czarnego pijaru. Z tych zapisków wyłania się obraz wielkich, kudłatych dzikusów mordujących wszystko i wszystkich napotkanych na drodze, czyli wikingów. To głównie z przystani położonych nad Skagerrakiem, w ostatnich stuleciach pierwszego tysiąclecia naszej ery, niewielkie eskadry wikińskich okrętów wypuszczały się na rabunek sąsiednich krajów. Wikingowie doskonale wykorzystywali przewagę polegającą na zaskoczeniu. Z czasem, już w okresie feudalizmu organizowano duże floty, które ruszały na podbój odległych krajów. Warunkiem niezbędnym skutecznej działalności wikingów była dobrze opanowana umiejętność żeglugi i posiadanie sprawnych okrętów. Wyróżnia się trzy podstawowe typy:

Drakkar (drakkar), pancernik owych czasów. Do tej klasy zaliczano okręty posiadające minimum 30 par wioseł co pozwoliło oszacować maksymalną długość na 45 metrów. Sagi islandzkie wspominają o dużo większych drakkarach, ale to tylko sagi, bajki spisane ku chwale przodków, prawie 300 lat po wydarzeniach. Drakkary były okrętami, zdolnymi do żeglugi oceanicznej, jak i rzecznej. Wyposażone były w jeden duży (ponad 250 m²) rejowy żagiel. Koszt budowy i utrzymania drakkaru przekraczał możliwości finansowe przeciętnego właściciela (boender), większego gospodarstwa rolnego, który w razie potrzeby musiał zainwestować w statek i obsadzić go załogą. Drakkary, zbudowane z dębu i często bogato zdobione snycerką zazwyczaj należały do jarlów lub królów skandynawskich państewek. Często służyły w celach reprezentacyjnych lub były czymś w rodzaju jednostek flagowych.

Wygięte dziobnice drakkarów zdobiły głowy smoków. Zakładano je w czasie najazdu na inne ziemie. Miały odstraszać bóstwa opiekuńcze mieszkańców atakowanych terenów. W czasie powrotu do domu zdejmowano je, by nie zirytować i obrazić własnych bóstw opiekuńczych.

Sneka (snekkar). najbardziej popularny typ długich łodzi wikingów. Przy długości do 30 metrów i szerokości nieco ponad 5 metrów, posiadała 15-20 par wioseł. Główny napęd stanowił prostokątny żagiel rejowy o powierzchni ok. 130 m2.. W odróżnieniu od królewskich drakkarów na dziobie sneki mocowano skromniejszą rzeźbę przedstawiającą głowę węża. To głównie na snekach Skandynawowie podbili północ Europy, okazjonalnie zapuszczając się na Morze Śródziemne, do Konstantynopola a nawet do wschodnich wybrzeży Ameryki Północnej.

W muzeum wikingów w Oslo eksponowana jest niewielka sneka, straszydłem na dziobie jest głowa węża, zdobiona finezyjnymi płaskorzeźbami. Wykopano ją w kurhanie w miejscowości Tonsberg (farma Oseberg). W czasie konserwacji drewna na dolnych powierzchniach ruchomych desek pokładu odkryto reliefy w drewnie przedstawiające statki. Nikt nie wie w jakim celu je wykonano, prawdopodobnie był to rodzaj średniowiecznego graffiti wydrapanego w wolnej chwili przez kogoś z załogi. Statek nie posiada elementów świadczących o militarnym przeznaczeniu, służył raczej jako coś w rodzaju reprezentacyjnego jachtu. Po wyeksploatowaniu posłużył do tzw. pochówku łodziowego dwóch kobiet. Starsza osiemdziesięcioletnia pochodziła ze Skandynawii, zaś młodsza w chwili śmierci licząca około pięćdziesięciu lat z Bliskiego Wschodu. Uważa się, że starsza mogła być babką Haralda I Pięknowłosego, jednego z pierwszych królów Norwegii.

Knara (knaar), najmniejszy statek, był „wołem roboczym” w żegludze tego czasu. Przewoził głównie towary. Przy długości do 18 metrów, szerokości około 4,5 metra miał stosunkowo wysokie burty. Był w stanie przewieźć towary o masie nawet do 25 ton. Główny napęd stanowił prostokątny żagiel rejowy. Kilka wioseł na dziobie i rufie służyło jedynie do manewrowania na rzekach i w przystaniach. Nieliczna załoga liczyła tylko 6-8 osób. To głównie dzięki knarrom utrzymywano szlaki handlowe i prowadzono kolonizację nowych terenów. Do budowy używano tańszego i łatwiejszego w obróbce drewna sosnowego. Kadłub poszywano na zakładkę dranicami. Drewniane elementy łączono nitami żelaznymi. W Roskildefjordzie na Zelandii zachował się jedyny znany egzemplarz tego statku. Obecnie zrekonstruowany zdobi Muzeum Łodzi Wikingów w Roskilde, byłej stolicy średniowiecznej Danii. W miejscu zatopienia w Roskildefjord odkryto jeszcze kilka innych, większych jednostek z tego czasu, co może sugerować próbę zablokowania farwateru do stolicy.

Hanza. Po skończeniu się ery wikingów, na morzu pojawiły się większe statki głównie kogi wyposażone w ster zawiasowy i jeden maszt, czasem z dwoma żaglami rejowymi. Długością ustępowały langskipom lecz baryłkowaty kształt, znacznie wyższe burty i stosunkowo duża szerokość pozwalały przewieźć nawet do 300 ton ładunku. Kogi z Hamburga żeglowały na zachód do Wysp Brytyjskich po wyroby manufaktur i kornwalijską cynę oraz na północ do zachodnich wybrzeży Norwegii po ryby, głównie solone śledzie i sztokfisze czyli suszone dorsze. Kogi z Lubeki opanowały żeglugę na całym Bałtyku. Statki hanzeatyckie rzadko żeglowały przez Skagerrak i pozostałe Cieśniny Duńskie, unikając w ten sposób drastycznych opłat celnych egzekwowanych przez Danię. W tym czasie do Danii, oprócz Półwyspu Jutlandzkiego i macierzystych wysp należała cała Skania i południowa część Norwegii. Przez taki kordon nie można było przepłynąć bez opłaty. By nie płacić duńskiego cła hanzeaci połączyli kanałem śródlądowym główne miasta Lubekę oraz Hamburg i żeglowali z Morza Północnego na Bałtyk skutecznie omijając duńskie komory celne. Przez duńskie cieśniny wyprawiała się na Bałtyk konkurencja kupców hanzeatyckich, głównie Holendrzy i Brytyjczycy. Oni płacili niższe cła niż hanzeaci. Zachowały się nieliczne ślady, nie pozwalające jednak na prawidłową rekonstrukcję statku tego typu. Wygląd statku znamy głównie dzięki wizerunkom na pieczęciach bądź miniaturom zdobiącym inicjały rękopiśmiennych woluminów. Kilka mniej lub bardziej udanych replik tego statku pływa po europejskich morzach.

Pod koniec średniowiecza pojawiły się większe statki, holki i karaki. Te ostatnie miały nawet trzy maszty i wysokie kasztele na dziobie i rufie. Jednym ze słynniejszych okrętów tego typu była duża karaka „Peter von Danzig” należąca przez kilka lat do mieszczan gdańskich. Karaki były uzbrajane artylerią burtową, ale jeszcze w konfliktach wojennych posługiwały się cisowymi łukami. Słynna brytyjska, flagowa karaka „Mary Ross” skutkiem błędów w stateczności, w czasie zwrotu, przewróciła się i zatonęła. Francuzi twierdzą, iż ją zatopili w jednej z licznych bitew. Anglicy wolą przyznać się do błędu przy budowie okrętu, niż przyznać rację tradycyjnemu przeciwnikowi. Została wydobyta kilka lat temu, zakonserwowana i wyeksponowana w muzeum.

Pod koniec średniowiecza, państwa iberyjskie Hiszpania i Portugalia zawładnęły wszystkimi oceanami, spychając Bałtyk do roli zaścianka i walnie przyczyniając się do upadku Hanzy, która zakończyła działalność ostatecznie w 1668 roku dając pole kupcom holenderskim i brytyjskim. Przez następne sto lat Bałtyk zachodni i środkowy oraz cieśniny duńskie, w tym Skagerrak stały się akwenami militarnej rywalizacji szwedzko-duńskiej. Po stronie duńskiej stawała raczkująca flota rosyjska budowana przez cara Piotra I.

Wojny napoleońskie. W czasie wojen napoleońskich Dania kontrolująca cieśniny duńskie, pozostawała w sojuszu z Francją, jednak po upadku Napoleona Królestwo Duńskie zbankrutowało i swoje domeny w południowej Norwegii musiało częściowo przekazać Szwecji. Norwegia odzyskała niezależność. Skagerrak przestał być duńskim morzem wewnętrznym i skończyły się wpływy z ceł. W cieśninach duńskich pojawiły się oceaniczne żaglowce zmierzające do Göteborga lub na Bałtyk. Po upadku Napoleona żegluga nie mogła być kontrolowana przez nadbrzeżne państwa. Mimo wprowadzenia tego przepisu, odnotowano kilkanaście potyczek morskich. Dopiero jednak w początkach XX wieku doszło do największej bitwy morskiej na Skagerraku.

Bitwa Jutlandzka. Przybliżając kolejne akweny, wśród ciekawostek historycznych, związanych z żeglugą, opisuję króciutko ważniejsze bitwy morskie, które zadziały się w opisywanym rejonie a historia zachowała przebieg starć morskich. Przy zachodniej granicy Skagerraku odbyła się największa bitwa morska I wojny światowej. Ostatnie dziesięciolecia przed wybuchem pierwszej wojny światowej obowiązywała doktryna głosząca, iż przyszłe konflikty rozstrzygnie walna bitwa flot. Dominujące państwa głównie mocarstwa kolonialne, z Wielką Brytanią, posiadającą 50% procent światowego tonażu na czele, rozpoczęły wyścig zbrojeń budując eskadry pancerników, ciężkich krążowników i okrętów osłony.

W połowie wojny na wodach Skagerraku doszło do bitwy znanej jako Bitwa Jutlandzka. Niemcy urządzili zasadzkę. Jako przynętę wysłali eskadrę krążowników pod dowództwem admirała Hippera. Po dwóch godzinach za krążownikami wyszła eskadra pancerników obejmująca wszystkie drednoty floty cesarskiej.

Już 29 maja głównodowodzący flotą brytyjską admirał Jellicoe został powiadomiony przez wywiad o koncentracji floty niemieckiej na redzie Wilhelmshafen. Natychmiast rozkazał wyjść eskadrom w morze, Poszczególne związki taktyczne stacjonowały ówcześnie w Scapa Flow na Orkadach, w Cromarty w północnej Szkocji i w Firth of Forth. Zespoły brytyjskie obrały kurs wschodni, prowadzący w kierunku Skagerraku. Pierwsze na pole bitwy przybyły krążowniki. Niemieckie okręty płynęły wzdłuż zachodnich brzegów Jutlandii w kierunku norweskiego portu Stavanger. Obie floty znalazły się w zasięgu dalekiego strzału, po południu 31 maja. Brytyjska Royal Navy wystawiła 155 okrętów i dwukrotnie przeważała w artylerii (porównując ciężar salwy), Kaiserliche Marine dysponowała w bitwie 99 okrętami.

Bitwę zainaugurowały krążowniki, okazało się, że Niemcy strzelają celniej zaś okręty brytyjskie są gorzej chronione przed pociskami. Jak później tłumaczono skutkiem błędnego systemu opancerzenia. Kilka brytyjskich okrętów szybko zatonęło z prawie całymi załogami. Kolejna faza bitwy związana z przybyciem pancerników, dzięki zapadającemu zmrokowi i mgle zmieniła się w wielki galimatias. Sprzyjał temu kiepski system łączności. Flota niemiecka wycofała się do portów, Brytyjczycy usiłowali zapobiec ucieczce ale pogubili się w ogólnym bałaganie.

 W trakcie bitwy Niemcy zatopili 14 okrętów brytyjskich razem z 6904 marynarzami. Brytyjczycy zrewanżowali się zatopieniem 11 okrętów i 2551 ludzi.. Jak widać straty brytyjskie były znacznie większe. Liczby rannych obydwu stron były zbliżone. Po bitwie wiele uszkodzonych okrętów obydwu stron wycofano z linii i skierowano na naprawę do stoczni. Niemcy ogłosili wielkie zwycięstwo, Brytyjczycy też, ale bez szczególnego entuzjazmu. W wyniku bitwy, pomimo znacznych strat, marynarka brytyjska zachowała gotowość bojową i zdolność do natychmiastowego wyjścia w morze, czego nie można powiedzieć o flocie cesarskiej.

Po pierwszych wieściach na światowych giełdach akcje przedsiębiorstw brytyjskich straciły na wartości. Prawie za bezcen zostały wykupione przez brytyjski rząd. Dopiero wtedy Brytyjczycy ogłosili, że stracili stosunkowo niewielki procent posiadanej floty. W przypadku zdecydowanie mniejszej floty niemieckiej te jedenaście utraconych jednostek bojowych i kilkanaście poważnie uszkodzonych stanowiło znaczącą stratę. Cena brytyjskich akcji wróciła do normalnego poziomu. Dzięki takiej machinacji Wielka Brytania zarobiła prawie 5 mld funtów w złocie, czyli gigantyczną kwotę równą nakładom na budowę całej floty. I wszyscy Brytyjczycy się cieszyli, oprócz krewnych marynarzy spoczywających ze swoimi okrętami na dnie Skagerraku. Obydwie eskadry zatopionych okrętów korodują zgodnie na dnie morskim, przeszkadzając rybakom, ale dając osłonę wielu gatunkom morskich stworzeń.

Bitwa Jutlandzka spowodowała zmianę doktryny wojennej. Kaiser bardzo przywiązany do swoich opancerzonych, dymiących zabawek nie pozwalał im na opuszczenie portów. Żeglugę Ententy od tej chwili miały zwalczać okręty podwodne i trzeba przyznać, że robiły to bardzo skutecznie, a kosztowały zdecydowanie mniej i wymagały mniejszej ilości wykwalifikowanych marynarzy. Ich główną bronią były kosztowne wprawdzie, ale bardzo skuteczne torpedy. Pod koniec I wojny światowej jeden niemiecki, mały U-boot (45 osób załogi) zatopił jednego dnia trzy brytyjskie krążowniki (razem około 5000 osób w załogach). Wg raportu kapitana była szansa na jeszcze większy sukces, bo „Angoli nie brakowało” i było w czym wybierać, ale zabrakło torped. Brytyjczycy przed i na początku wojny zaniedbali rozwój floty podwodnej i metod obrony przed okrętami działającymi pod powierzchnią morza. Ścigacze okrętów podwodnych, sonar, asdic i bomby głębinowe, powszechnie weszły do użycia dopiero w II wojnie światowej. Winston Churchill, ówczesny Pierwszy Lord Admiralicji miał powiedzieć, że broń podwodna jest bronią niegodną gentelmana i nie wyobraża sobie jej użycia przez jakikolwiek kraj cywilizowany. Historia dowiodła, że mylił się bardzo lub miał nieaktualną listę krajów cywilizowanych. Być może maskował w ten sposób niekompetencje admiralicji, która przywiązana do tradycji nie pozwalała na rozwój sztuki wojennej czyli przemysłowego mordowania bliźnich spod wody.

Ujawniła się też poważna słabość pancerników, Mianowicie, sam pancerz a właściwie jego brak w potrzebnych miejscach. Ogromne okręty woziły na pokładach i burtach tysiące ton grubych, pancernych blach chroniących przed pociskami ciężkiej artylerii. Poniżej linii wodnej grubość opancerzenia szybko malała i na głębokości 5-6 metrów nie stanowiła przeszkody dla torped.

W kilkanaście miesięcy po Bitwie Jutlandzkiej jeszcze jeden incydent wojny morskiej na znacznie mniejszą skalę odbył się na wodach graniczących ze Skagerrakiem w pobliżu miejsca Bitwy Jutlandzkiej. Widocznie wojujące strony upodobały sobie akwen. Skutkiem starcia zatonęło kilka okrętów. W ten sposób dno morskie wzbogaciło się o kolejne kilkadziesiąt tysięcy ton przedniej stali. Rdzewiejące wraki chronią narybek przed drapieżnikami i nazywane są żłobkami dorszy.

II wojna. światowa. W czasie II wojny światowej brzegi Danii i Norwegii bardzo szybko opanowali Niemcy i kontrolowali żeglugę na wodach Skagerraku. Szwecja zachowała neutralność i handlowała z obydwiema wojującymi stronami. Obronę przez wrogimi jednostkami nawodnymi miały prowadzić baterie ciężkich dział ulokowane w okolicach Kristiansand w Norwegii i duńskiego portu Hirstholm. Ich duży zasięg pozwalał zablokować cieśninę. To raczej „strachy na Lachy”, bo ogromny zasięg (ponad 50 km) nie gwarantował celności. Nie zachowały się żadne materiały dotyczące bojowego wykorzystania baterii.

Wcześniej, w czasie niemieckiej inwazji na Norwegię (1940 rok, operacja „Weserübung”) bogatą kolekcję złomu na dnie Skagerraku wzbogaciły wraki krążownika „Karlsruhe” zatopionego przez brytyjskie lotnictwo i kilku mniejszych jednostek, w tym wyładowanego żołnierzami frachtowca „Rio de Janeiro” storpedowanego przez polski okręt podwodny ORP „Orzeł”. „Orzeł” zatopił frachtowiec dopiero po ewakuowaniu wojska i załogi przez przybyłe z pomocą norweskie jednostki. Dzięki tej akcji humanitarnej Norwegowie sami przywieźli część  przyszłych okupantów do własnego kraju. Pewnie w rewanżu w Oslofjordzie Norwegowie salwą torped z ukrytych wyrzutni lądowych zatopili ciężki krążownik „Blucher” atakujący Oslo.

 

OPIS REGIONU

Poniższa fotografia doskonale obrazuje Norwegię a zwłaszcza żeglugę  na akwenach  jej południowego wybrzeża. Życie toczy się tu na styku starych granitowych gór i morza. Miejscami to sąsiedztwo jest bardzo bliskie, wręcz niebezpieczne. Trzeba tu żeglować wiele lat, dobrze poznać warunki, by pozwolić sobie na takie ryzyko. Doświadczeni Norwegowie dobrze wiedzą gdzie i kiedy mogą płynąć tylko kilka metrów od pionowej linii brzegowej. My mieszkańcy piaszczystych brzegów nawet tego nie próbujmy. Lity granit jest twardszy niż piasek.

Ryzykowna żegluga. Foto: Kazimierz Olszanowski

Granica. Norwegia nie jest członkiem Unii Europejskiej, między jej terytorium a krajami UE istnieje granica celna, co wiąże się z ograniczeniami w przewozie różnych dóbr materialnych. Miłośnicy dozwolonych prawnie używek (alkohole, wyroby tytoniowe), bardzo drogich w Norwegii, winni przed wyjazdem zapoznać się z przepisami celnymi na stronie WWW lub specjalnie wydawanych ulotkach. Na przejściach lądowych stosunkowo rzadko celnicy kontrolują samochody osobowe, jedynie zarobkowe mikrobusy lub ciężarówki podróżujące do Norwegii często kierowane są „na kanał” lub prześwietlane promieniami Roentgena. Jachty żaglowe traktuje się z pobłażaniem. Są jeszcze działania niewidoczne. W czasie rejsu promem, gdy osoby jadące samochodami przemieszczą się do pomieszczeń dla pasażerów, na pokładach samochodowych operują ekipy z pieskami wyszkolonymi w poszukiwaniu narkotyków. Posiadanie większej ilości narkotyków jest w Norwegii karane obligatoryjnym pozbawieniem wolności.

Krajobrazy. Jeszcze przed pierwszym wyjazdem do Norge starannie przestudiowałem mapę południowej części kraju. Gdzie indziej widać było wybrzeże zębate i poszarpane, a tu gładka glaca zwrócona ku południowi. Rzeczywistość jednak zaskoczyła mnie, brzeg jest bardzo „szorski”. Jeśli połączymy linią najdalej wysunięte w morze końce półwyspów stałego lądu uzyskamy umowną granicę między górzystym lądem a morzem, zresztą dość falistą. Na zewnątrz tej granicy mamy pas o szerokości ze 20 km składający się z cieśnin, przesmyków pomiędzy wysepkami i szkierami różnej wielkości. Wszystko to budują grzbiety górskie pogrążające się w morzu. Do wszystkich fiordów wyznaczających niegdyś doliny górskie uchodzi przynajmniej jedna rzeka lub strumień. Powyżej poziomu morza na koryta rzeczne „nanizane są” jak koraliki długie, wąskie jeziora obramowane stromymi zboczami. W południowej części kraju wszystko czego nie wyrąbał człowiek pokrywają lasy. Powyżej strefy lasów wznoszą się strome, granitowe turnie. Na północy za kręgiem polarnym lub wysoko w górach lasów brak, lub są bardzo mizerne, za to góry, skały i fiordy wręcz majestatyczne.

Północna Norwegia. Foto: Kazimierz Olszanowski

Tu na południu elementy naturalnego krajobrazu już nie są takie wielkie, są zdecydowanie mniejsze ale bardziej przytulne. Wybrzeże też przypomina ostrze piły, z mniejszymi ząbkami. Po drugiej stronie umownej granicy, między ziemią a morzem, w ląd wżynają się wiązki fiordów, często upstrzonych szkierami. Taki sobie „miszmasz” stworzony ręką boską z granitu w różnych kolorach i wody. Brak jasno sprecyzowanej granicy i trudno określić czy mamy do czynienia z wyspą czy ze szkierem. Na własne potrzeby ustaliłem; jak na mapie morskiej widnieje jakaś nazwa to mamy do czynienia z wyspą. Bezimiennych szkierów jest wielokrotnie więcej niż wysp. Głębokości odwzorowują krajobrazy leżące nad powierzchnią wody. Są miejsca gdzie dno zapada się nagle o kilkadziesiąt metrów, by wkrótce wyskoczyć zębatą krawędzią prawie na powierzchnię morza. We fiordach na zachodzie i północy te wyskoki sięgają nawet półtora kilometra. Podwodne skalne ściany, zwłaszcza te zwrócone ku południowemu słońcu, stanowią doskonałe siedlisko dla zwierząt bezkręgowych stanowiących pokaram różnorodnych ryb.

Droga wewnętrzna. Na długich odcinkach między wyspami i szkierami skalistego wybrzeża Norwegii prowadzi tzw. droga wewnętrzna. Ruchy tektoniczne spowodowały spękania Tarczy Fenoskańskiej równoległe do wybrzeża a prostopadłe do kierunku fiordów. Po wycofaniu się lądolodu wypełniła je woda morska tworząc wąskie cieśniny. W większości są głębokie i mało „zaśmiecone” szkierami. Taki układ pozwala na spokojną żeglugę wzdłuż brzegów Półwyspu Skandynawskiego beż wychodzenia na otwarte morze. Żeglując drogą wewnętrzną omija się strefy silnego zafalowania lub rozkołysu. Miejscowe jachty często wykorzystują rutę prowadzącą przez te wody. Jeden z moich kolegów przepłynął tą trasą solo od Larvik do Bergen. Tylko kilka razy, na krótko, wolał lub musiał przejść na otwarte morze na zewnątrz bariery wysepek i szkierów.

Tam gdzie natura nie postarała się należycie muszą interweniować ludzie. W 2021 roku rozpoczęto nawet budowę Stad Ship Tunel dla statków, które zamierzają omijać burzliwe wody wokół sterczącego daleko w morze półwyspu Stad. (na północ od Bergen). Planowana budowa ma się zakończyć w 2025/2026 roku. Tunel będzie miał 1.7 km długości, 37 m wysokości i 26.5 m szerokości. Zgodnie z założeniami projektowymi, z tunelu będą mogły korzystać statki o szerokości do 21.5 metra, co pozostawi z każdej burty po 2.5 m wolnej przestrzeni. Parametry tunelu pozwalają na wykorzystanie obiektu przez jachty żaglowe. Pewnie za korzystanie z tunelu będzie obowiązywać niewielka opłata ale tylko do momentu kiedy wpływy z „kopytkowego” zrównoważą koszt budowy.

Skały. Podłoże, fundament tej części Półwyspu Skandynawskiego budują stare, krystaliczne skały tzw. Tarczy Fennoskańskiej będącej jedną z części Grzbietu Kaledońskiego ciągnącego się w poprzek północnego Atlantyku. W południowej Norwegii te skały wychodzą nad powierzchnię ziemi i morza. Są to głównie granity, rzadziej gnejsy, ale można też zauważyć znacznie późniejsze bazalty wypełniające szczeliny w spękanej, pierwotnej, granitowej skale wygładzonej przez lodowiec i przybój. Najbogatszy katalog skał można napotkać na lokalnych starych cmentarzach. Kamienne nagrobki wykazują wielką różnorodność pod względem doboru użytego materiału, trafiają się unikalne rodzaje skał. Kamień często sprowadzany jest z odległych terenów.

Bazalt w granitowej skale. Foto: Kazimierz Olszanowski

Liczące sobie setki milionów a nawet do 1,5 mld lat skały narażone były i w dalszym ciągu są na różne rodzaje erozji. Dzięki ich twardości i odporności erozja postępuje niezwykle powoli. Można jednak bez trudu odszukać jej dowody, czasami przypominające dzieła plastyczne stworzone ręką ludzką.

„Grafika” erozyjna na skałach. Foto: Kazimierz Olszanowski

Gładkie skały na brzegach spokojniejszych fiordów czasami pokryte są rzędami wyrytych znaczków przypominających skandynawskie runy. Tego jednak nie stworzył człowiek a erozja chemiczna wody wsparta okresowo lodem.

„Runy” na skałach. Foto: Kazimierz Olszanowski

Mieszkańcy. Większość, zwłaszcza młodszych Norwegów zna język angielski i nie ma problemów z porozumieniem się. W kraju gdzie obowiązują trzy urzędowe języki i kilkaset dialektów regionalnych jest to umiejętność niezbędna. Wszystkie języki i dialekty są równouprawnione. Oprócz hołubienia komplikacji językowych tutejsi ludzie potrafią też skomplikować sobie życie. W Norwegii lansowane jest przekonanie, że nie ma złej pogody, jest tylko nieodpowiednie ubranie. Tu podobno nawet są przedszkola „freeluft”, to znaczy, że dzieci przez cały dzień przebywają na dworze, oczywiście odpowiednio ubrane. Patrząc przez okno nie mogę oprzeć się przekonaniu, że jest to rodzaj ludobójstwa. Ale starsi Norwegowie z reguły cieszą się dobrym zdrowiem i niezłą sprawnością fizyczną. Może w czasach ich dzieciństwa metody wychowawcze były inne, a może to po prostu działa. Średnia długość życia należy do najwyższych w Europie; kobiety 84 lata, mężczyźni 78 lat.

Na ulicach norweskich miast rzadko spotyka się osoby z nadwagą co pewnie wynika z aktywności fizycznej zwłaszcza starszego i średniego pokolenia. Może też nie tyją dzięki kiepskiej kuchni niezbyt zachęcającej do obżerania się. Przeważa typ nordycki czyli smukłe, wysokie blondynki. Spotyka się jednak osoby obciążone skutkami niegdysiejszych związków krewniaczych (tzw. chów wsobny). Przyczyną mogła być izolacja niewielkich grupek ludzkich w odległych dolinach, przy braku samochodów trudno było umawiać się na randki z niespokrewnioną dziewczyną mieszkającą w sąsiedniej dolinie odległej o sto lub więcej kilometrów.

Jak w większości krajów skandynawskich tak i w Norwegii mieszkańcy są bardzo życzliwi w stosunku do obcych, zachowują jednak pewien dystans. Stosują zasadę mój dom moją twierdzą. Niedopuszczalne jest odwiedzenie bez zaproszenia kogoś bliskiego, tu nawet wizytę u niedaleko zamieszkałej matki jej własna córka musi zapowiedzieć telefonicznie i zostać zaproszona. Norwegowie są też bardzo uczciwi, choć na dalekiej północy spotkałem się z kilkoma próbami wyłudzenia nienależnej zapłaty, mogli jednak to być emigranci lub gastarbeiterzy z Rosji lub krajów bałtyckich. W odludnych, norweskich osadach ludzie często nie wiedzą gdzie jest klucz od domu. Tu domów, jachtów i samochodów często nie zamyka się.

Od czasów reformacji wiele pokoleń wychowało się na luterańsko-purytańskich zasadach, wg których w rodzinach dominowali mężczyźni, kobiety były im podległe. Pierwszy przełom nastąpił w czasie okupacji niemieckiej. Wiele Norweżek przełamało tradycyjne bariery społeczne i związało się z żołnierzami niemieckimi, co zaowocowało znacznym przyrostem demograficznym. W pierwszej połowie XX wieku stwierdzano też niedobór młodych mężczyzn w wieku rozrodczym, wynikający z zatrudnienia ich w światowej flocie handlowej. W czasie wojny spory kontyngent młodzieży w wieku poborowym zasilił szeregi Waffen SS (dywizja Wiking) i też opuścił kraj. Dziewczyny doszły do wniosku, że z braku rodaków trzeba skorzystać z Niemców, choć są okupantami i wrogami. Z podobnym problemem boryka się aktualnie Gruzja, ponad 80% młodych mężczyzn wyemigrowało z kraju „za chlebem”. W stolicy kraju jeden mężczyzna przypada na siedem kobiet do wzięcia, prawdziwy raj Mahometa..

Słynnych ośrodków „Lebensborn” było w całych Niemczech dziewięć na blisko 90 mln mieszkańców a w Norwegii liczącej 4 mln aż sześć. Po wyzwoleniu, dzieci z mieszanych związków trafiły do specjalnych ochronek często zatrudniających nieodpowiedni pod względem moralnym i psychicznym personel. Dorośli już wychowankowie wystąpili przeciwko rządowi z zarzutami przyzwolenia na szykanowanie, prześladowanie i wykorzystywanie nieletnich przez „wychowawców”. Wszystkie procesy wygrali. Obecnie proces emancypacji kobiet posunął się znacznie dalej. Dorastające panienki kombinują jak mogą, by się usamodzielnić i wyprowadzić spod kurateli rodziców.

Pod względem religijnym traktujemy społeczeństwo norweskie jako monolit luterański. W rzeczywistości jest inaczej, choć luteranie przeważają. W niewielkim miasteczku liczącym około 5 tys mieszkańców funkcjonuje osiem różnych, niezależnych wyznań, nie licząc imigrantów kultywujących swoje religie. Wszystkie miejsca kultów nie przypominają polskich pałaców – kościołów, z reguły wyglądają jak zwykłe domki – szopki wyróżnione jakimś symbolem religijnym.

Wg przybyszów z Polski, norweska klasa średnia jest bardzo pragmatyczna, niewielu Norwegów zajmuje się działaniami nieprzynoszącymi dochodu, np. jakimś hobby, głównie pracuje nad pomnażaniem majątku lub konserwowaniu zdrowia. Jest kilka uznanych stopni zamożności:

  • własny dom,
  • własny dom i hytta nad morzem,
  • własny dom, hytta nad morzem i hytta w górach,
  • własny dom, hytta nad morzem, hytta w górach, apartament w Hiszpanii,
  • to co wymieniłem jako poziom ostatni plus sześciocyfrowe konto w banku.

Po osiągnięciu powyższego możemy oddać się podróżom i rozrywkom, takim bardziej geriatrycznym. To tylko schemat nadrzędny, popularne są działania rozwijające kulturę fizyczną, myślistwo, wędkarstwo, turystykę rowerową. Dominuje uprawianie sportów wodnych i wszechobecne bieganie dla „zdrowotności”. W żadnym, innym kraju nie spotkałem tak wielu sklepów ze sprzętem turystycznym, żeglarskim, łowieckim, wędkarskim i odzieżą sportową, oczywiście w stosunku do liczby mieszkańców. Sklepy są wypełnione bardzo dobrym towarem.

Służba zdrowia. Kolega potrzebował aspiryny cardio, różni się ona od zwykłej głównie zmniejszoną dawką substancji czynnej. Pani farmaceutka zażądała recepty i otrzymała takową podpisaną przez lekarza z tytułami prof. dr hab. med. Niestety po telefonicznej konsultacji z odnośnymi władzami aż w Oslo stwierdziła, że leki cardio może ordynować tylko norweski lekarz. Nawet tłumaczenie, że to tylko aspiryna a sam zainteresowany kształci norweskich lekarzy na uczelni w Polsce nie pomogło. Pozostało jedynie kupić w pobliskim kiosku zwykłą aspirynę i pokroić każdą pastylkę na kilka części. Co kraj to obyczaj, tu w kraju gdzie powszechnym panaceum na wszystkie dolegliwości jest paracetamol i woda mineralna „Viking”, inne leki znajdują się w strefie zakazanej wiedzy tajemnej.

Dlatego osoby wybierające się do Norwegii winny zaopatrzyć się w niezbędny zapas potrzebnych leków. By uniknąć nadgorliwości jakiegoś celnika leki muszą być w oryginalnych opakowaniach.

Języki. W Norwegii obowiązują trzy języki urzędowe (język „Sami” tylko w północnych prowincjach) i ponoć 300 dialektów regionalnych, różnice są czasami stosunkowo duże. Oto przykład, zdanie „śnieg nie pada” piszemy:

  • Ikke (czyt. ikke) sno.  W dialekcie Kristiansand
  • Ikke (czyt. ichsie) snieurri. W dialekcie Setesdal
  • Kristiansand i Setesdal dzieli odległość tylko 50 km, to już wystarczy by zdanie: „żona bawi się z dziećmi” pisać tak;
  • „Kuna leker med barna.” w Kristiansand
  • „Kjaringen ljekkar me bonnane. w Seetesdal

Ponoć w jednej z dolin górskich słowa wymawia się na wdechu co dla nas wydaje się niemożliwe.

Pomniki. Moim zdaniem pomniki wyrażają w jakiś sposób ducha narodu, bądź politykę klas dominujących, a często lizusostwo popleczników autorytarnego władcy. Pomniki w Norwegii są inne niż Polsce. Brak tu martyrologii, bohaterstwa i rozmodlenia, nie wspominając nawet o czerwonych gwiazdach, sierpach i młotach, które na szczęście u nas odeszły już do lamusa. Tu pomniki są bardzo na luzie, oddziaływają na zmysły tak jak grupka cycatych syrenek z brązu figlujących na falochronie w Drøbak. Gwoli informacji należy dodać, że one mają wyświecone od głaskania najładniejsze części ciała. Nawet bardzo zasłużony król Fryderyk II, pokryty zielonym grynszpanem sterczy na wysokiej kolumnie na środku rynku twierdzy w Fredrikstad, sokolim wzrokiem patrząc w dal. Kilka lat temu ktoś wlazł na kolumnę, w pokryte zielonkawą patyną dłonie króla włożył różową gitarę elektryczną. I tak pozostało, patriotycznie, lecz z uśmiechem. W różnych zakamarkach napotyka się w większości bardzo proste, naiwne a czasami wyrafinowane rzeźby. Do tego sielskiego obrazu jakoś nie pasują mi zwały granitowego lub brązowego mięsiwa, kłębiące się na cokołach w Oslo. Mięsiwo z brązu jest szczuplejsze, bo materiał droższy. Tłuste czy chude mięcho jest sztuczne i nadęte, dobrze, że zgromadzono toto na kilku hektarach parku Vigelanda. Taki rezerwat rzeźby. To jest dobry pomysł, warty naśladownictwa, może i u nas trzeba znaleźć jakiś rachityczny park i ustawić tam kolekcję z lamusa ozdobioną kilkoma pozłacanymi Leninami lub popiersiami Josipa Wissarionowicza. Ostatnie lata przyniosły u nas mutację nowych pomników, które z pewnością zasługują na włączenie do proponowanej wyżej kolekcji. Dla wnuków, historii i jaj.

Budowa domu. Co kraj to obyczaj, Norwegia jeszcze hołduje starym obyczajom, zwłaszcza w budownictwie. Od pokoleń większość Norwegów mieszka w indywidualnych domach jednorodzinnych budowanych z drewna i solidnie ocieplonych. Chętnych do budowy jest sporo, są nawet duże firmy, które produkują domy na zamówienie. Wszystkie elementy owinięte w folię polietylenową jadą na plac budowy gdzie w kilka dni są montowane. Poważną przeszkodą jest brak poziomych terenów pod zabudowę, wtedy tubylcy radzą sobie inaczej. Budowę domu poprzedza budowa działki budowlanej. Wysadza się część skały na zboczu. Skała pęka na prostopadłościenne bloki, takie mniej, więcej po 1 – 2 tony.

Budowa działki budowlanej . Foto: Kazimierz Olszanowski

Z nich koparką buduje się bez zaprawy mur na dolnej granicy działki, czasami 5-7 m wysoki. Powstałą kieszeń wypełnia nieregularnymi głazami, potem drobniejszymi kamieniami i w końcu drobnym żwirem. Tak powstaje pozioma działka i jednocześnie fundament budynku. Bogatsi przywożą jeszcze trochę żyznej gleby. Na takiej platformie, często zawieszonej bardzo wysoko buduje się standardowy pod względem wielkości, drewniany dom. Oprócz domu mieszkalnego jeszcze garaż i mały budynek gospodarczy. Tu każdy stara się manifestować swoją indywidualność i pomysłowość. Do niedawna, każdy region miał swój indywidualny kolor farby na elewacjach, teraz to już powoli zanika, jednak w kilku okolicach przeważa jeszcze kolor biały. Biała farba była najdroższa i świadczyła o statusie majątkowym właściciela.

Zaprzyjaźniona, polska rodzina kupiła niedawno dom w jednym z norweskich miasteczek. Zajmuje niewielką równinkę tuż pod stromą skałą. Część zbocza też należy do posesji. Granicę działki stanowi głęboki wąwóz, którym kilkoma wodospadami „z pieca na łeb” spada spory potok. Mnie taka lokalizacja i posiadanie własnego wodospadu bardzo oszołomiło, dla przeciętnego Norwega nie jest niczym niezwykłym. Tu jest sporo podobnych przypadków.

Oprócz pojedynczych siedlisk wiele osób, szczególnie w ostatnich latach preferuje mieszkanie w apartamentowcach, nawet zlokalizowanych poza miastami w odludnych miejscach, które dzięki temu przestały być odludne.

Kuchnia narodowa. Norwegia jest dziwnym krajem bez kuchni narodowej. Tubylcy póki, co żywią się głównie parówkami, mrożoną pizzą, gotowaną mdłą rybą czy lepkimi, glejowatymi boulami, które zostały uznane za lokalny rarytas. Moje dotychczasowe spotkania z boulami, tuż po pierwszym kontakcie. ograniczyłem do przyglądania się z się z niesmakiem wielkim, niedopieczonym pączkom nadzianym kawałkami orzechów, rodzynków, migdałów itp. Wszystko jest nieprzyzwoicie słodkie. W dni wolne od pracy wiele osób preferuje kuchnię meksykańską. Słynne tacos w przeróżnych odmianach serwuje się głównie w piątki i soboty. Skład potrawy zależy od sezonowej dostępności produktów i fantazji kucharza.

Ubóstwo kulinarne wynika prawdopodobnie z historii kraju. Do niedawna Norwegia była krajem bardzo mało zasobnym w żywność. Na skalistym półwyspie o surowym klimacie przy braku ziemi nadającej się do uprawy (tylko 4% powierzchni kraju) podstawowymi źródłami pożywienia były pożytki pozyskiwane z morza, jezior, rzek, lasów oraz ubogie rolnictwo ograniczone głównie do hodowli zwierząt. Przez wieki ludzie jedli wszystko co tylko nadawało się do zjedzenia. Stosowano szczególne sposoby konserwacji żywności na długą subpolarną zimę. Zwykła sól kamienna była trudno dostępnym, drogim rarytasem. Z mlekiem nie było większych kłopotów, okresowy nadmiar przetwarzano na trwałe sery. Co ciekawe wiele rodzin bytujących niegdyś w interiorze, dorobiło się różnych zestawów drobnoustrojów powodujących ścinanie laktozy i produkowało różne gatunki doskonałych serów twardych, często różniących się smakiem i wyglądem nawet w sąsiednich gospodarstwach. W wielu rodzinach, nawet mieszkających już w miastach zachowano i przechowuje się próbki starego zaczynu. Ponoć używa się go do domowej produkcji tradycyjnych serów na święta. Kilka takich wyrobów miałem okazję skosztować, były doskonałe.

W przypadku ryb zamiast soli używano wapna lub konserwowano je dzięki suszeniu na wietrze, a nawet częściowemu rozkładowi. Co ciekawe tak konserwowane wyroby jeszcze obecnie można kupić w sklepach. Łosoś konserwowany wapnem po prostu nie jest zbyt smaczny choć da się zjeść. Osobom wrażliwym na paskudny odór odradzam kosztowania zwłaszcza kiszonych śledzi surströmming.(szwedzka nazwa). Sam, jak tylko dowiedziałem się, że muszę otwierać puszkę w strumyku, bo wtedy mniej śmierdzi, nie odważyłem się na degustację. Puszka pewnie jeszcze teraz tkwi w jakimś zakamarku spiżarni, strumyk nie został skażony.

W popularnych sklepach sprzedaje się też różne wędliny. Wiele wieków tradycji odżywiania się suszoną rybą i szyszkami jak mawiał pan Zagłoba doprowadziło chyba Norwegów do atrofii receptorów smaku. Oni nawet zwykłą szynkę potrafią spaskudzić. Na półce w sklepie wystawiono z dziesięć gatunków szynki: ziołowaskinken, korzennaskinken, domowaskinken, wędzonaskinken…., wszystkie pięknie opakowane próżniowo. Po otwarciu wszystkie ohydnie śmierdzą. Jeśli zapach wywietrzeje, skinken smakują identycznie, czyli są bez smaku z lekką nutą spleśniałych trocin. Za to ceny przyprawiają o zawrót głowy, średnio 350 NOK za kilogram. Nie zauważyłem żadnych supermarketów wielkich sieci europejskich. Podobno tu Lidl zbankrutował, inne międzynarodowe firmy nawet nie próbują wejść na rynek. Bo i po co walczyć z wiatrakami. Przeciętny Norweg woli bardzo drogą, kiepskiej, jakości żywność, ale kupioną w norweskim sklepie, dlatego tu można natrafić na kwiatki, jakich nigdy nie widziałem w Polsce, choćby wiązki totalnie zmaltretowanych szparagów czekających długo na klienta i więdnących pewnie z rozpaczy. W całym kraju dominuje kilka norweskich sieci handlowych, Najpopularniejsze są: Kiwi, Mini, Pris, Rema 1000, Coop, Meny i Joker. W każdym z nich można znaleźć produkty tanie i drogie, jednak najczęściej, jako najtańsze, wskazywane są sklepy sieci Rema 1000, Coop oraz Kiwi. W żadnej sieci nie kupimy smacznego chleba, jedynie coś w rodzaju pieczywa tostowego, czasem barwionego farbką na kolor chleba razowego. Domieszka farby znacznie podnosi cenę pieczywa.

Nawet współcześnie, gdy wzbogacony ropą naftową kraj dysponuje odpowiednią kasą to i tak mieszkańcy preferują kuchnię prostą, wręcz prostacką i oszczędną. Przyzwyczajenia kulinarne trudno zmienić, czego doświadczyli Australijczycy z tubylcami na Nowej Gwinei. Tam w pierwszej fazie likwidacji powszechnego kanibalizmu, importowany corned beef zastąpił w menu bliskich krewnych. Potem broilery wyeliminowały z jadłospisu sąsiadów, a ryby członków odleglejszych plemion. Proces to długi, skomplikowany i mało skuteczny, bo jednak tradycyjna narodowa kuchnia wciąż jeszcze znajduje tam koneserów, jak świadczą raporty misjonarzy. W Norge pewnie będzie podobnie, choć z pewnością nie zjada się tu bliźnich.

Najbardziej szokujące są jednak ceny, z mojego doświadczenia, wynika, że poziom cen jest 3-6 razy wyższy niż w Polsce, w niektórych przypadkach nawet dużo więcej. Kilka cieniutkich plasterków wzmiankowanej wyżej szynki kosztowało ok. 75 złotych (150 NOK). Nasza złotówka w Norwegii formalnie nie istnieje. Szczególnie w miastach portowych i na promach pływających do innych krajów przyjmowane jest euro, ale po złodziejskim kursie. Pociechę stanowi jedynie cena benzyny ok. 7,5o zł/litr. Jak widać jest droższa niż Polsce ale tankując do pełna w Kristiansand można jadąc ekonomicznie dojechać do Katowic. Odwrotnie się nie da choć mamy z górki, paliwa tankowanego w Katowicach zabraknie. Wtedy lepiej uzupełnić zapas jeszcze w Niemczech, bo w Danii benzyna jest droższa.

Sporty wodne. Zastanawiałem się czy w Norwegii jest więcej łodzi czy mieszkańców. Wg tubylców liczba łodzi zbliżona jest do liczby rodzin. Są rodziny nie posiadające wodnego środka transportu, ale też liczne posiadają więcej niż jedną łódź.  Wszystko to musi znaleźć kawałek kei. Prawie w każdym fiordzie funkcjonuje jakaś marina czy mała przystań. W dużych fiordach nawet kilkanaście. W ostatnich latach Norwegowie przesiadają się na zdecydowanie większe łódki, takie o długości ponad 10 metrów. Małe po prostu wywożą na wysypisko. O skali zjawiska świadczą ogłoszenia w stylu  „ oddam bezpłatnie jacht motorowy lub żaglowy o długości 6-9 metrów”, a także hałda wycofanych z użycia jachtów, kajaków. silników i sprzętu żeglarskiego wysokości około 15 metrów zalegająca na wysypisku odpadów w pobliżu miasteczka Vennesla. Sam chciałem kupić tam za grosze spinaker ale niestety był zamoczony w zenzie i pobrudzony substancjami ropopochodnymi. W innych miejscowościach pewnie są podobne hałdy.

Wędkarstwo. W Norwegii można wędkować w morzu bez żadnych kart wędkarskich i opłat. Drogie stosunkowo licencje i ograniczenia co do liczby złowionych sztuk obowiązują tylko na łososiowych odcinkach rzek. Nie wolno łowić kilku gatunków ryb, mięczaków i skorupiaków objętych ochroną. Są to: koleń pospolity, rekin olbrzymi, lamna śledziowa, molwa niebieska, homar, tuńczyk pospolity, żarłacz jedwabisty, węgorz, wargaczowate, halibut czarny, halibut atlantycki, taszowate, karmazyn. Wiele łownych gatunków posiada minimalne wymiary ochronne. Z jeziorami jest pewien kłopot, część jezior należy do osób prywatnych. Właściciel może nie życzyć sobie, by ktoś wędkował na jego akwenie. Sam z reguły nie odławia dostatecznej ilości ryb w wyniku czego wody są przegęszczone a ryby skarłowaciałe. Dokładne informacje dotyczące wędkarstwa można znaleźć w serwisie www.fdir.no. Niestety sam nie przeczytałem zawartych w portalu treści i mam na sumieniu troszeczkę wykroczeń, głównie połów kilku wargaczy w tym bajecznie kolorowego wargacza tęczaka. Jego samica jest koloru szaro-złotego i tylko kształtem przypomina samca.

Wargacz tęczak, samiec. Foto: Kazimierz Olszanowski

Z rodziny wargaczowatych najpopularniejszy jest wargacz kniazik. Osiąga masę nawet do 2-3 kilogramów. Wargaczowate nie są odławiane przez wędkarzy norweskich. Połykają przynętę bardzo głęboko co kończy się z reguły odcięciem przyponu.

Któregoś dnia widziałem jak młoda Norweżka wędkująca na pływającym pomoście przystani w Sogne złowiła jakiegoś dziwoląga. Nazwała go jakoś tak jak „cierrbrgrum” i była bardzo dumna z połowu. Podobno jak odetnie się trujący łeb i jadowe kolce to ryba jest jadalna i nawet smaczna. Zrozumiałem dystans, jaki przejawiają mieszkający tu Polacy do różnych, norweskich, „wodnych wynalazków”. Gatunków trujących lub wyposażonych w jadowite narządy jest w wodach norweskich wiele, dlatego nie można gołą ręką dotykać gatunków nieznanych. Wody norweskie zapewniają na szczęście kilkanaście gatunków bardzo smacznych, oprócz popularnych dorszy, troci, łososi, czarniaków, rdzawców, witlinków i płastug trafiają się paskudne i przerażające z wyglądu żabnice i zębacze. Te ostatnie uznaje się za prawdziwe rarytasy kulinarne. Największe znaczenie dla wędkarzy ma kilka popularnych gatunków ryb:

Dorsz. Foto: Kazimierz Olszanowski

Dorsz. (Gadus morphua) W południowej Norwegii istnieje duża szansa na złowienie dorsza. Ryby te z reguły polują w stadach, szczególnie w pobliżu miejsc gdzie mogą się ukryć, wykorzystując wnęki w podwodnych skałach, duże głazy leżące na dnie czy wraki. W rejonie Kristiansand sezon dorszowy rozpoczyna się wkrótce po zejściu lodów z fiordów, wtedy są najlepsze brania i trwa do zimy. Mimo, że dorsze preferują zimną, do 10 stopni Celsjusza, często nawet latem dobrze biorą w płytszych, cieplejszych zakamarkach fiordów. Na głębszych wodach do 50-60 metrów, połów polega na opukiwaniu dna pilkerem o masie ok. 300 gramów. Dorsz szybko wyholowany z większych głębokości nie zdąży przystosować się do mniejszego ciśnienia wody, wtedy organy wewnętrzne wysuwają się przez paszczę i odbyt. Na płytszych wodach i łowiąc z brzegu spinningujemy. Dorsz jest rybą bardzo smaczną. Wprawdzie niegdyś w Polsce funkcjonowało powiedzenie ; ..jedzcie dorsze, gówno gorsze”, ale to tylko głupawy slogan, Być może wynikający z ówcześnie niskiej ceny tych ryb.

Rdzawiec. (Pollachius pollachius). Jest moją ulubioną, norweską rybą. Oprócz pięknego kształtu i kolorów oraz dużych, czarnych oczu i bardzo smacznego mięsa, rdzawiec podoba mi się ze względu na sposób wędkowania. Bierze w połowie toni wodnej. Bez nudnego pukania pilkerem w dno i bez licznych na kamienistym dnie zaczepów. Żerując w pół toni spotykany jest raczej pojedynczo, przynamniej ja nie zaobserwowałem stad tej ryby. Nawet na ekranie fischfindera pojawiają się głównie pojedyncze osobniki. Czasem można jedynie obserwować kilka, kilkanaście sztuk w sąsiedztwie ławic makreli lub innych niedużych ryb. W fiordach w okolicy Kristiansand większe osobniki polują w pobliżu nasłonecznionych ścian skalnych pionowo wystających z wody. Ryby te najlepiej biorą na sztuczne przynęty, głównie twistery prowadzone faliście. W zależności od głębokości stosuje się ołowiane główki o masie 30-50 gramów. Rdzawiec na haku bardzo ostro walczy.

Czarniak. (Pollachius virens). Jest rybą żyjącą bardziej na północy kraju. W południowej Norwegii jest znacznie mniej liczny i osiąga mniejsze wymiary. Czasami jednak wiecznie głodna drobnica czarniaków potrafi uprzykrzyć wędkowanie. Przeciętnie łowione są jednak egzemplarze w granicach 45-60 cm i do dwóch kilogramów masy. Latem młode osobniki żyją blisko lądu, również na płytkiej wodzie, toteż padają najczęstszym łupem wędkarzy łowiących z brzegu lub pomostów, szczególnie w miejscach przewężeń brzegów, gdzie występują prądy. Czarniaki lubią skaliste i kamieniste siedliska, ale dobrze biorą w toni nad dnem. Do połowu najlepiej stosować metodę spinningową. Niezwykle silna i szybka ryba potrafi doskonale walczyć wywołując wzrost poziomu adrenaliny i emocje u wędkarza.

Molwa. (Molva molva) Podłużna, trochę węgorzokształtna ryba. Największy gatunek w rodzinie wątłuszowatych. Dorasta do znacznych rozmiarów. Średnia  długość odławianych osobników wynosi około metra, a maksymalna dochodzi do dwóch. Rekord Norwegii wynosi około 35 kilogramów (74,5 funta), ale do okazów zaliczana jest ryba ważąca w granicach 20 kilogramów. Molwa preferuje raczej głębokie miejsca, leżące nawet 300 metrów pod powierzchnią morza. Lubi dno kamieniste, rafy, wraki. Występuje w całej Norwegii, ale najlepszymi jej łowiskami są rewiry południowo-zachodnie. Najlepszym sposobem na molwę jest ciężki zestaw z martwą rybką lub filetem (np. śledź, makrela), ale czasem zdarza się złowić ją również na pilkera. Ma dość smaczne mięso. Osobiście nie mam żadnych doświadczeń z tą rybą.

Zębacz. (Anarhichas lupus). Spora ryba wyglądająca jak krzyżówka węgorza i suma. Z paszczy sterczą masywne ale nieco koślawe zęby. To nimi ryba kruszy skorupki małży, by dostać się do mięsa. Skoro radzi sobie z muszlami i pewnie z ludzkimi palcami też, duże osobniki mogą zmiażdżyć dłoń. Zębacze bardzo rzadko łowi się na wędkę, ale jeśli ktoś ma szczęście lub może pecha lepiej uważać. Zębacze żerują między kamieniami na dnie szczególnie u podnóża pionowych skał, lub na skalnych półkach w koloniach mięczaków. Do połowu stosujemy pilkery z atraktorem w postaci kawałka mięsa przegrzebka. Mięso zębacza uznane jest za prawdziwy ale rzadko dostępny przysmak.

Plamiak. Inaczej łupacz. (Melanogrammus aeglefinus).  Ryba gustująca w mulistym dnie, a o ten towar w fiordach raczej trudno. Dość często i masowo jest łowiony przez rybaków brytyjskich przy zachodnich brzegach Morza Północnego. W Norwegii łowiony jest głównie na pilkery z bocznymi trokami. Bierze też z gruntu na krewetki. Należy do ryb watłuszokształtnych, od innych gatunków z tej rodziny wyróżnia go ciemna plamka na wysokości przedniej płetwy grzbietowej. Niestety nigdy nie złowiłem plamiaka, choć byłem świadkiem złowienia tej ryby przez konkurencję.

Makrela. (Scomber scombrus). Tę dorastającą do pół metra rybę znamy dobrze, choć najczęściej mamy kontakt z mniejszymi osobnikami uwędzonymi na złotawy kolor. Jeszcze żywa grasuje po północnej części Atlantyku w ogromnych ławicach. W okresie tarła, w połowie lata, zbliża się do brzegów i odławiana jest nawet w Bałtyku. Lokalizację stad makreli w fiordach wskazują stada ptaków polujących na mniejsze okazy, często przy nich można zaobserwować foki. Makrele łowimy na malutkie pilkery i tzw. choinki czyli zestawy z kilkoma bocznymi trokami, z haczykami zaopatrzonymi w delikatne sztuczne przynęty, kolorowe gumki, piórka, kawałki kolorowej folii.

Sposoby wędkowania. Najdogodniej wędkuje się z łodzi motorowej, wyposażonej dodatkowo w silnik elektryczny. Jeśli nie dysponujemy łodzią można wędkować z zewnętrznych pomostów w marinach lub z nadbrzeżnych skał. Wielokrotnie widziałem żeglarzy wędkujących z zakotwiczonych jachtów lub holujących za nimi przynętę. Na polskich wodach jest to zabronione prawnie i zaliczane do zajęć nieetycznych. W zależności od głębokości wody stosuje się trzy podstawowe przynęty. Pilkery przeciętnej wielkości z bocznym trokiem, blachy lub gumki z ciężarkiem ok. 25 – 50 gramów i na krewetki. Łowimy w strefie dennej w miarę potrzeby podnosząc grunt co pewien czas. Krewetki, po obraniu z pancerzyka mają wielkość małego palca a drobnica je połyka, dlatego klasyfikowanie złowionej ryby do drobnicy jest dość umowne, tu osiąga ona masę około kilograma na sztukę i w rejonie Szczecina była by zaliczana do sporych okazów. Mrożone krewetki można kupić w wielu sklepach. Przed przystąpieniem do wędkowania należy wyjmować po kilka z termoizolacyjnej torebki i zaczekać kilka minut, by się nieco rozmroziły co ułatwia zdjęcie pancerzyka.

Z innych morskich zwierząt Norwegowie poławiają i zjadają krewetki, homary i kraby. W małych zatoczkach można nazbierać sporo dorodnych przegrzebków. Wszystkie gatunki posiadają wymiar ochronny.

Zdarza się szczególnie w trakcie wyższego przypływu złowienie homara. Oj, to jest rarytas. Kilka fotek i rarytas został ostrożnie zwodowany. Bo jak takie coś wrzucić żywcem do wrzątku, choć bądź, co bądź w sklepie kosztuje ponad 1000 NOK, a na dodatek jeszcze złowiony okaz był inwalidą. W Norwegii homary są pod ochroną. (niektóre gatunki). Nie wiedząc o tym, tylko przypadkiem nie złamaliśmy prawa, W czasie połowu na krewetkę z dna, życie mogą uprzykrzyć nam wszechobecne małe rybki i masowo wędrujące po dnie rozgwiazdy.

Rozgwiazda. Foto: Kazimierz Olszanowski

Grzybobranie. W lasach południowej Norwegii w czasie sezonu jesiennego można znaleźć duże ilości różnorodnych grzybów. Norwegowie ich nie zbierają, toteż miejscami wstępują obficie. Tubylcy nie mają tradycji grzybobrania zajmują się nim głównie imigranci. Dorodne borowiki rosną nawet w rowach przydrożnych, ale z reguły tam nikt ich nie zbiera ze względu na spaliny. Również starsze okazy pozostawia się „na rozmnożenie”. Zbiera się tylko kilka najsmaczniejszych gatunków, głównie borowiki, rydze, kurki. Nowicjusze zbierają wszystko zgodnie z zasadą „ co w lesie to grzyb, co w wodzie to ryba”. Jednak prędko przyzwyczają się do wybiórczego grzybobrania. W polskich rodzinach zamieszkałych w Norwegii kilkuletnie dzieci potrafią zbierać grzyby. W grzybnych miejscach nawet czterolatek w ciągu godziny potrafi nazbierać koszyk borowików, mimo że wredni rodzice nie pozwalają ścinać większych okazów.

Norweskie grzybobranie. Foto: Konrad Olszanowski

Wspomniałem o prawdziwkach suszonych. Dotychczas myślałem, że Norwegowie gardzą suszonymi grzybami, jednak myliłem się, w lepszych sklepach za kosmiczne ceny można nabyć suszone borowiki importowane z Francji, lecz pochodzące prawdopodobnie z Białorusi. Dziwne to, we własnym kraju mają tego towaru w bród, tylko zebrać i wysuszyć, ale nic nie robią w tym kierunku. Rozważam lenistwo albo brak kreatywności. To drugie bardzo prawdopodobne. Oprócz prawdziwków widziałem w sklepach jeszcze suszone smardze i lejkowce dęte, też z Francji. W Polsce obydwa ostatnie gatunki są pod ochroną.

Polacy w Norwegii. W Norwegii mieszka stosunkowo dużo Polaków. Dość często słychać język polski. W niedużym miasteczku w pobliżu Kristiansand w jednej dzielnicy istnieje ok. 100 domków. W tym nie mniej niż 5 jest zamieszkanych przez polskie rodziny. Mieszkają tu wyłącznie tzw. „biali Polacy”. Są w Norwegii od kilku lat, mają stałą pracę lub niewielki biznes, cieszą się poważaniem. Przyjmują powoli sposób życia Norwegów, choć kultywują polskie tradycje, zwłaszcza religijne i kulinarne.

Do drugiej grupy należą młodzi, „czarni” Polacy. „Czarni”, bo z reguły jeśli pracują to krótko i na czarno. Nie posiadają żadnych umiejętności zawodowych i praca się ich nie ima. Mieszkają po kilku w jakiś norkach. Czasami okresowo pracują, a często zajmują się przemytem lub kradzieżą. Ruch kadrowy w tej grupie jest dość spory. Po kilku miesiącach pobytu wracają do Polski dobrowolnie lub z pewną pomocą policji czy skutkiem nieporozumień wewnątrzklasowych i strachem przed dintojrą. Bardzo łatwo ich odróżnić po wyglądzie i aurze dźwiękowej. Prawie zawsze noszą czapki bejsbolówki z daszkiem. Zaś rdzeń słowotwórczy „kurw..”, we wszystkich deklinacjach i koniugacjach krąży nad bejsbolówkami niczym stado gołębic.

Kolejną wyraźną grupą są „makrele”. To z reguły ludzie w średnim wieku lub nieco starsi. Przyjechali do Norwegii po „koruny”. By możliwie szybko napełnić skarpety pracują na czarno, po kilkanaście godzin dziennie. Kupują najtańszą żywność. Dietę wspomagają makrelami łowionymi w pobliskich portach i przystaniach.

Jest jeszcze jedna grupa, bardziej liczna niż by się wydawało. To kobiety, które poślubiły Norwegów. Jeśli mąż należy do osób średnio zamożnych, panie te w groteskowy sposób stały się rodowitymi Norweżkami. „ z Polakami nie mam nic wspólnego, bo to tylko robole i sprzątaczki… mam torebkę od Gucciego… mój brylant ma 150 karatów… mój samochód…”. Panie te są bardzo sprawne w mowie. W piśmie gorzej. Czasem jednak korzystają z pomocy imigrantów z Europy Środkowej, oczywiście tylko wtedy jak mają potrzeby remontowe w domach lub hyttach. Zatrudniają polskich roboli, oczywiście wyłącznie na czarno, oszukując swojego, przybranego króla Hakoona i fiskus Jego Wysokości. Byłych rodaków zresztą też, zwykle nie wypłacając pełnej, umówionej sumy. Takie to już …..