RUGIA (Rügen)
Trasa obejmuje północną część cieśniny Strelasund, akweny między Hiddensee a Rugią, wewnętrzne wody Rugii i północne wybrzeża wyspy do Sassnitz. Żeby uniknąć zamieszania, odwiedzane porty opisuję w odniesieniu do akwenu nad, którym leżą. Przykładowo porty i przystanie opisywane w tym rozdziale , będą pogrupowane wg klucza: leżące nad Strelasund, leżące nad wewnętrznymi wodami Rugii, leżące na brzegu wyspy Hiddensee, leżące nad otwartym morzem.
OPIS WYSPY
Rugia – największa z niemieckich wysp, jej powierzchnia liczy nieco powyżej 920 km2. Od stałego lądu oddziela ją cieśnina Strelasund, nad którą przerzucono dwie przeprawy mostowe: drogowo-kolejowy Rügendamm i obok niego nowy most wiszący Rugenbrucke.
Fundament wyspy stanowią kredowe skały dobrze widoczne w nadmorskich klifach. Kreda powstała około 70 mln lat temu jako osad na dnie płytkiego morza. Oprócz glonów i drobnych zwierząt, których skorupki z czasem utworzyły kredę, w tym morzu pluskały się dinozaury. Pokłady skał kredowych zalegały niezbyt głęboko i dopiero w epoce lodowej zostały wyciśnięte na powierzchnię ziemi przez gigantyczny nacisk lądolodu. Podobnie jak ”gibająca się” płytka chodnikowa nadepnięta z jednego końca, drugi koniec unosi do góry. Późniejsza kosmetyka polodowcowa pokryła kredę makijażem piasków i żwirów morenowych. Rugia jest silnie rozczłonkowana z licznymi zatokami i półwyspami. Część głębokich zatok sięga daleko poza centrum wyspy, prawie łączy się po drugiej stronie z Bałtykiem, od którego oddziela je tylko wąska mierzeja. Powierzchnia terenu przeważnie bogato wyrzeźbiona i bardzo urozmaicona wysokościowo osiąga najwyższy punkt (Piekberg 161 m n.p.m.) na półwyspie Jasmund. Do masywu Rugii przylegają drobne wysepki powstałe skutkiem działalności lodowców lub abrazji i akumulacji brzegowej. Do obrazu dodać należy wysokie białe klify, szerokie plaże, jeziora i zatoki morskie, cieniste lasy, łąki, pola uprawne i zabytki kultury materialnej. Trzeba przyznać, że Rugia jest jednym z najpiękniejszych kawałków lądu na południowym wybrzeżu Bałtyku. Opisane powyżej walory oraz rozbudowa infrastruktury turystycznej spowodowały, iż przez ostatnie kilkanaście dziesięcioleci Rugia stała się Mekką turystów, wczasowiczów, kuracjuszy i miłośników sportów wodnych.
Stolicą wyspy jest miasto Bergen leżące w centrum wyspy. Największym portem zaś jest Sassnitz na północno-wschodnim wybrzeżu, nad zatoką Prorer Wiek. Tamtejszy terminal promowy w Neu Mukran oferuje regularne rejsy do kilku portów bałtyckich. Miasto dysponuje dużą mariną osłoniętą masywnym falochronem przed gniewem morza. Z nasadą falochronu graniczy krzemienna plaża ciągnąca się aż pod północne klify.
OCHRONA PRZYRODY
Na północ od Sassnitz, na półwyspie Jasmund zlokalizowany jest „Park Narodowy Jasmund” chroniący unikalne formacje skalne zbudowane ze skamieniałych osadów wapiennych. Morskie plaże pokryte są bułami krzemiennymi wypłukanymi z podmywanych urwisk kredowych. Uważny obserwator na pewno znajdzie w nich skamieliny pamiętające czasy apogeum rozkwitu dinozaurów. Do najwyższych klifów doskonale widocznych z morza należą Konigssthul, Stubbenkammer i Wissower Klinken. W Parku działa centrum wystawowo-edukacyjne Konigssthul (Królewski tron).
Na zachód od Stralsundu leży Park Narodowy „Vorpommersche Boddenlandschaft”, który obejmuje kawałek Rugii, wyspę Hiddensee, półwysep Darss na stałym lądzie łącznie z akwenami wodnymi.
Kolejnym obszarem chronionym na Rugii jest „Park Natury Rugen”, rozciągający się na większości obszaru Rugii z wyłączeniem intensywnie uprawianego kawalątka w centrum wyspy. Niemiecka forma prawna parku natury w przybliżeniu odpowiada polskiemu parkowi krajobrazowemu.
Półwysep Monchgut położony między otwartym morzem a Greifswalder Bodden i pobliska wyspa Vilm są częściami „Rezerwatu Biosfery Sudost Rugen”.
Reasumując: prawie cała wyspa i przyległe wody są objęte specjalnymi formami ochrony przyrody. Wzmiankowanego wyżej kawalątka nawet nie warto szukać. Jak już komuś bardzo zależy powinien wykorzystać parową kolejkę, wąskotorową „Szalony Roland”, która od ponad stu lat „pędzi” przez środek wyspy między portem Lauterbach a miasteczkiem Gohren na najdalszym wschodnim koniuszku.
„Szalony Roland” w Lauterbach. Foto: Magda i Filip Podgórscy
HISTORIA
Pierwsze ślady pobytu naszego gatunku na wyspie pochodzą z epoki kamienia. Dowodzą tego liczne eksponaty kurzące się w muzealnych magazynach i te eksponowane na półkach jeszcze więcej narażone na kurz. W czasie krótkiego zwiedzania miasteczka Puttbus znalazłem wśród żwiru pokrywającego alejkę przed ratuszem miejskim garść odłupków krzemiennych noszących ewidentne ślady obróbki. Żwir rozsypany na alejce został przywieziony z pobliża, zaś artefakty znajdujące się między kamykami dowodzą zniszczenia kolejnego stanowiska archeologicznego.
Jezioro Hertha. Zapis Cezara opowiadający o składaniu przez Germanów ofiar z ludzi uczeni odnoszą między innymi do jeziora Hertha położonego na półwyspie Jasmund. Cezar oburzał się na barbarzyński zwyczaj adwersarzy zapominając o masowym mordowaniu bliźnich na arenach Rzymu, osobiście tu nie dotarł ale może coś słyszał na ten temat, lub po prostu zmyślił. Sam proceder topienia ludzi w wodzie lub bagnie jest poświadczony wieloma odkryciami z terenów Niemiec i Danii. Podobno istnieje nad jeziorem grodzisko z epoki żelaza, jednak nie natrafiłem na żadne jego pozostałości czy wzmianki w fachowej literaturze. Trzeba zadowolić się legendą o pięknej bogini noszącej imię Hertha, która kusząc wdziękami wabiła mężczyzn w toń jeziora. Żaden się nie oparł i żaden nie powrócił. Jeśli to prawda to jak wytłumaczyć, że jeziora nie wypełniają szkielety amatorów sex-appealu przewrotnej niewiasty. Jezioro jest dość małe ale przepiękne i warto je zobaczyć nie licząc nawet na wdzięki Herthy. W pobliżu leży kilka jezior powstałych w starych wyrobiskach kredy.
Z mroków dziejów wyspa nagle jak Filip z konopi wyskoczyła na początku, ubiegłego tysiąclecia jako siedziba słowiańskiego plemienia Ranów. Na karty historii dostała się dzięki kilku ówczesnym kronikarzom, głównie biskupom pełniącym rolę rzeczników prasowych pracujących na rzecz władców ościennych państw (Dania, Polska, Niemcy). Każdy z panujących w nich feudałów kombinował jak tylko mógł, by zawładnąć bogatą wyspą i przebogatym skarbcem pogańskiej świątyni w Arkonie stanowiącej centrum kultowe całej zachodniej słowiańszczyzny. Ostatnie w Europie wielkie sanktuarium kultu Światowida leżało w miejscu obronnym, na wysuniętym w morze cypelku półwyspu Wittow, dla pewności odcięte od reszty wyspy głęboką fosą i masywnym wałem.
W roku 1130 w sposób względnie pokojowy wyspa, na krótko, została opanowana przez księcia polskiego Bolesława Krzywoustego, który na wszelki wypadek zorganizował kombinowaną operację lądowo-morską połączoną z demonstracją siły w postaci duńskiej floty. Do pełnej chrystianizacji wyspy nie doszło, świątynia w Arkonie funkcjonowała jeszcze kilkadziesiąt lat.
Dopiero w 1160 roku król Danii Waldemar I Wielki i wojowniczy arcybiskup Absalon po ośmioletniej krucjacie owocującej zdobyciem kluczowych grodów (Charenza, Gardziec) i na wszelki wypadek spaleniem do cna świątyni Światowida (1168 r.), zhołdowali Rugię wraz z sąsiednimi wysepkami i kawałkiem stałego lądu tworząc lenne Księstwo Rugijskie. Wspomniana wyżej Charenza (obecnie Venzer Burgwall) była stołecznym grodem Ranów z bogatą funkcją religijną. Istniały tu trzy świątynie pogańskich bogów; Rugewita, Porewita i Porenuta, pewnie dlatego gród został spalony a centrum administracyjne przeniesiono do Góry (Bergen auf Rugen) nowej stolicy, nowego Księstwa Rugijskiego. Trzech bogów czyli trzy grzybki w barszcz, coś mi się zdaje, że naszym przodkom przypisuje się nadmierną religijność. Razem z „urzędami” przeniesiono kamienną figurę pochodzącą prawdopodobnie z jednej ze świątyń. Nowa religia wymusiła adaptację rzeźby; trzymany w dłoniach róg ofiarny przekuto na krzyż i „bałwana” wmurowano w ścianę Kościoła Mariackiego. Pewnie dlatego przetrwał do naszych czasów. Istnieje inna teoria pochodzenia figury, wg niej pochodzi ona ze starego słowiańskiego cmentarza (żalu). Większość historyków opowiada się za pierwszą wersją, ale jest jeszcze nawet trzecia. Podobna figura tkwi w ścianie kościoła w Altenkirchen na półwyspie Wittow.
Dynastia rugijska zapoczątkowana przez księcia Jaromara I rządziła krajem do roku 1325, pilnie plewiąc tradycje pogańskie i zasiedlając wyspę kolonistami z Niemiec (Niemcami wówczas nazywano wszystkich nie mówiących jeżykiem Słowian), budując kościoły i erygując zakony. Długotrwała akcja zakończyła się pełnym sukcesem; tradycje słowiańskie i pogańskie zatarły się do końca XIV wieku. Po śmierci Wisława III ostatniego księcia rugijskiego, na mocy układu spadkowego całe terytorium na 300 lat weszło w skład posiadłości książąt zachodniopomorskich z dynastii Gryfitów. Taki tłusty kąsek miał wielu amatorów, rzekomych spadkobierców, między innymi najbardziej interesował księcia meklemburskiego Albrechta II Wielkiego. Jednak kolejny wielki czyli Barnim III Wielki, książę szczeciński, wygraną bitwą pod Schoppendamm (1351 rok) przekonał go ostatecznie do rezygnacji z roszczeń. Wyspa podzieliła losy księstw zachodniopomorskich.
Po zawarciu traktatu w Osnabruck w 1648 roku Pomorze Zachodnie zostało podzielone i Rugia razem z Pomorzem Przednim (Vorpommern) została na prawie 200 lat włączona do Szwecji, tworząc Pomorze Szwedzkie. Skutkiem upadku Napoleona w wyniku Traktatu Wiedeńskiego (1815 rok) Rugią rządziło Królestwo Prus, po kolejnej wojnie z francuzami (1871) przefarbowane na Cesarstwo Niemieckie.
W ostatnich dniach II wojny światowej Rugię bez walki i zniszczeń zajęły oddziały Amii Czerwonej. Kolejna faza to epizod enerdowski. Obecnie Rugia wchodzi w skład kraju związkowego Meklemburg-Vorpommern.
Bogata historia pozostawiła wiele ciekawych zabytków przeszłości i chociaż potencjalnie najciekawszy, czyli świątynię Świętowita usunięto z tego świata prawie 900 lat temu, to i tak jest co oglądać. Tu jestem winien wyjaśnienie: w tekście często używam imienia Świętowit, choć jest to prawdopodobnie późna, propagandowa asocjacja z chrześcijańskim świętym Witem. Ale są do wyboru wersje: Światowid, Swętowit, Svantewit, Svantewid,… jeszcze z tuzin innych, które mogą być prawdziwe lub nie. Oczywiście zakładając, że bóstwo nie nosiło całkiem innego imienia, a tego nie można wykluczyć. Zapiski z tamtych czasów z reguły brzmią tak: „… stał tam bałwan sprośny, którego sam biskup zsiadłszy z konia i wziąwszy topór w swe świętobliwe ręce do cna porąbał …”. Z takich informacji wiemy, że biskup miał konia i świętobliwe ręce, zaś imię i wygląd sprośnego bałwana nie interesowały duchownych kronikarzy. Wyznawcy bałwana nie umieli pisać i panteon bóstw pogańskich przepadł w pyle wieków.
STRELASUND i WODY WEWNĘTRZNE RUGII
Opis dotyczy północnego odcinka cieśniny Strelasund, powyżej mostu zwodzonego w Stralsundzie, Kubitzer Bodden, cieśniny między Hiddensee a Rugią i boddenów wnikających w masyw wyspy.
Uwaga. Radzę nawet nie próbować sforsowania mostu zwodzonego w nocy. Liczne jaskrawe światła na moście i jego okolicach oślepiają i można zderzyć się z licznymi dalbami, których nie widać. Nawet trudno zauważyć czy most jest otwarty
ALTEFÄHR
Podejście. Położona na Rugii naprzeciw Stralsundu spora przystań składa się z centralnego pirsu dla promów i statków białej floty oraz dwóch pomostów. Cumuje się po ich wewnętrznych stronach.
Nad miejscowością góruje charakterystyczna wieża niedużego kościółka (XV wiek).
Widok na Altefähr. Foto: Kazimierz Olszanowski
Ciekawym rozwiązaniem są dwie tarcze zegarowe ustawione tak, by również żeglarze na Strelasund mogli odczytywać godzinę. Teraz pomysł już nie działa bowiem zegary zasłania nowy budynek.
PAROW
Niewielka przystań na stałym lądzie, nieco na północ od rogatek Stralsundu. W tle widać skupisko sporych budynków. Są to koszary należące razem z przystanią do szkoły kształcącej specjalistów morskich dla marynarki wojennej. Oprócz kilku małych okręcików (ścigacze, patrolowce,…) stacjonują tu jednostki sportowe należące do szkoły lub jej pracowników. W poblizu budowana jest nowa, duża marina.
PROHN
Pobliskie miasteczko nazywa się Prohn. Jest słynne w europejskim światku ornitologicznym ze zlotów kilkunastotysięcznych stad żurawi w czasie ich jesiennej migracji. Ze Strelasund widać kilka niezbyt okazałych masztów ukrytych za ścianą krzewów. Pewnie jest tu przystań dla „moczytyłków” i motorówek. Nie udało mi się tam wejść ze względu na mielizny.
Trzy milki od mariny w Stralsundzie idąc dokładnie na północ wpływamy na wody Kubitzer Bodden, brzegi rozsunęły się daleko zaś dno powoli zmierza ku powierzchni. Tu mamy cztery możliwości:
-
Farwaterem na otwarte morze
-
Farwaterem w kierunku Saaler Bodden
-
Farwaterem w kierunku cieśniny między Hiddensse a Rugią
- Farwaterem do mariny Barhöft
My zatrzymamy się w Barhöft i rankiem rzucimy wyzwanie mieliznom między Hiddensee a Rugią. Od tej pory żegluga nocna lub przy złej widoczności całkowicie wykluczona. Odnotowano kilka przypadków, gdy żeglarze mylili światła mariny z jaśniejszymi światłami przystani refulera położonej nieco na północ na brzegu wyspy Bock. Tu często cumują pogłębiarki pompujące piasek z pogłębianych farwaterów na drugą stronę wyspy. Ten proceder często wykonywany w nocy wymaga dużo jasnego światła.
BARHÖFT
Podejście. Sympatyczna marina leżąca na mało zasiedlonym koniuszku stałego lądu. Bardzo dogodnie położona przy skrzyżowaniu trzech oznakowanych farwaterów. Cumujemy między palami do pływających pomostów. Nabrzeża żelbetowe okalające basen są wzmocnione narzutem kamiennym i nie nadają się do cumowania. Jedynie odcinek południowy przy stacji paliw umożliwia cumowanie, jednak zarezerwowany jest dla większych jednostek. Pomimo kilkudziesięciu stanowisk postojowych z reguły trudno znaleźć tu dogodne miejsce postojowe, przystań często stanowi port schronienia dla jachtów żeglujących wokół północnego brzegu Rugii. W 2018 roku port powiększono o nowe pomosty, mieści 80 jachtów. Gwarantuje bezpieczne wejście jachtów o zanurzeniu do 2,50 metra.
Miejscowości właściwie brak, można skorzystać ze ścieżki dydaktycznej i wieży widokowej należącej do parku narodowego
Po opuszczeniu mariny w Barhöft osiągamy główny farwater wiodący w morze, musimy z milkę popłynąć w kierunku Stralsudu i wejść w nowy farwater. Już pora pożegnać wody na południe od Rugii i skręcić na północ zagłębiając się w kolejną cieśninę między wyspę Hiddensee z serią malutkich wysepek na zachodzie i Rugią też ozdobioną wysepkami. Na początkowym odcinku cieśniny wschodni brzeg stanowi wyspa Ummanz. Dalej czeka nas różaniec głęboczków połączonych sztucznymi farwaterami. Po bokach, Chryste Panie, mielizny nawet do 0,1 metra. Przy niskich wodach głębokości rzeczywiste są ujemne czyli widać łachy piachu przybrane zielskiem i kamieniami. Tu trzeba trzymać się farwaterów, bo inaczej się nie da. Można wprawdzie, też pilnując farwateru wyjść na otwarte morze i mieć mielizny w głębokim poważaniu, jednak jak poznać Rugię bez sprawdzenia co jest w środku?. Wewnętrznymi wodami można dopłynąć w poprzek wyspy, prawie na zachodnie przedmieścia Sassnitz. Niestety na tych wodach musimy żeglować systemem kolejarskim trzymając się torów jak lokomotywy, dopiero wschodnie akweny Wielkiej Zatoki Jasmundzkiej pozwolą na chwile swobody.
MIĘDZY HIDDENSEE A RUGIĄ
Na tych wodach, mój ulubiony pisarz marynista C.S. Forester umieścił akcję bitwy morskiej między eskadrą brytyjskich okrętów i francuską fregatą „Blanchefleur”. Kecze moździerzowe, dowodzone przez komodora Hornblowera, podeszły do zachodnich brzegów wyspy Hiddensee i wręcz rozstrzelały francuską fregatę, która schroniła się między Hiddensee a Rugią. Autor szczegółowo opisał przebieg starcia, zapomniał jedynie napisać w jaki sposób spora fregata potrafiła pokonać mielizny dzielące akwen na niewielkie, izolowane głęboczki. Przy zanurzeniu okrętu ok 15 stóp i głębokości wody do 8 stóp wydaje się to raczej niemożliwe.
W początkach września 2021 roku razem z kolegą przepłynęliśmy jachtem między Rugią i Hiddensee. Niby nic wielkiego, ale jacht ma zanurzenie 2,0 metra, głębokość wąziutkiego farwateru na kilku odcinkach nie przekraczała 2,10 metra, jeszcze na dodatek farwaterami pływają liczne statki białej floty. Z reguły trzeba im ustępować z drogi. W czasie jednej z takich ucieczek zbliżyliśmy się do skraju farwateru i wleźliśmy solidnie na mieliznę. Sondaż wykazał 1,7 metra. W czasie prób zejścia silnik wysiadł. Trzeba było wezwać SAR z pobliskiego Vitte. Kuter ratowniczy ściągnął nas z mielizny i odholował do portu miejskiego Vitte. Obdukcja wykazała, iż silnik zgasł skutkiem braku chłodzenia. Przyczyną było zatkanie filtra łodygami trawy morskiej i siedmioma chełbiami modrymi. Na tych wodach z pewnością nie powtórzę rejsu jachtem o zanurzeniu ponad 1,6 metra.
WAASE
Podejście. W innym rejsie małym jachtem znudzony kilkoma godzinami kompletnej flauty postanowiłem odwiedzić maleńką wieś Waase na wschodnim brzegu wyspy Ummanz, podobno jest tam stary, bardzo dziwny kościółek. Wg mapy, do mostu, gdzie być może przycumuję prowadził tajny, nieoznakowany rowek wiodący przez mielizny. Niestety mielizny i pewnie moje błędy w nawigacji zmusiły „Szwendaczka” do powrotu na oznakowane wody. Zauważyłem tylko kilka motorówek i nawet sporych joli mieczowych zdążających śmiało w kierunku mostu. Po roku na wyspę Ummanz dojechałem samochodem.
Kościół Mariacki. W ostatnich latach XIII wieku cystersi zbudowali niewielką kaplicę. Sto pięćdziesiąt lat później korpus budynku przybrał formę ceglanej budowli gotyckiej. Swój obecny wygląd kaplica otrzymała w 1500 roku kiedy to dobudowano w konstrukcji ryglowej nową nawę główną, nieco później nadając starej części rolę prezbiterium. Jak mało gdzie, można dokładnie prześledzić kolejne fazy rozbudowy. Wśród elementów wyposażenia wyróżnia się skrzydłowy gotycki ołtarz snycerski wykonany z dębu z polichromiami. Historycy sztuki uważają, że ołtarz należy do typu ołtarzy niderlandzkich, jak zresztą większość gotyckich ołtarzy na wybrzeżach południowego Bałtyku. Ten jednak został faktycznie wykonany w niderlandzkim warsztacie. Znakomita większość ołtarzy typu niderlandzkiego to tylko lokalne naśladownictwa.
Konie. Wyspa Umanz jest dość plaskata, najwyższy szczyt wznosi się tylko na trzy metry nad średnią wodą. Na jej płaskich pastwiskach spotyka się konie rasy Haflinger, będące efektem skrzyżowania trzech typowych, górskich ras noryckiej, bośniackiej, huculskiej i koni, czystej krwi arabskiej. Konie rasy Haflinger, zalicza się do typu jucznego, co one robią na przymorskich nizinach.
SCHAPRODE
Podejście. Kręcimy na wschód i dalej na południowy wschód, jak zwykle na tych wodach pilnując farwateru. Zza niewielkiej wysepki Ohe pokazuje się wieża kościelna, a poniżej domki i maszty jachtów. To stara wieś Schaprode. Tradycje żeglugowe okolicy podtrzymuje marina zbudowana na rugijskim brzegu. Dysponuje kilkoma pomostami ustawionymi równolegle do lądu i pełnym serwisem niezbędnych usług. Cumujemy do pomostu równoległego do wschodniego brzegu cieśniny. Jak zwykle w cieśninach tego typu należy uważać na silne prądy osiągające prędkość do dwóch węzłów.
Podobno wieś liczy sobie około dwustu lat, czemu zaprzecza datowanie miejscowego kościoła na XIII wiek. W dawnych wiekach w takich zacisznych, osłoniętych cieśninach często urządzano przystanie dla żaglowych kabotażowców. Każda cieśnina ma dwa końce i można z niej wypłynąć niezależnie od kierunku wiatru. Statki cumujące w wąskich, zatokach często musiały długo oczekiwać na pomyślną zmianę kierunku wiatru. Pobliskie domki zamieszkiwali armatorowie – kapitanowie jednostek i co zamożniejsi członkowie załóg.
Kościół św. Jana. Podobno Jest trzecim pod względem wieku kościołem Rugii. Z okresu lokacji pozostało do dzisiaj prezbiterium w stylu romańskim i dolna część ściany wschodniej. U schyłku gotyku zbudowano sklepienie krzyżowo-żebrowe nad nawą główną. Z tego samego okresu pochodzi późnogotycki krucyfiks na lektorium belkowym. Zwieńczenia profilowanych pilastrów w ścianie prezbiterium zdobią kamienne maski, element plastyczny niezbyt często spotykany na wybrzeżach Bałtyku. W obawie przed zniszczeniem kamienia przez kwaśne deszcze rzeźbki współcześnie osłonięto daszkami z plexiglasu.
Lokalny patriotyzm na tych ziemiach często przejawia się nadużyciem przymiotnika „najstarszy” w odniesieniu do budowli sakralnych. Widziałem na Rugii cztery kościoły z określeniem najstarszy. Dokumenty z epoki wskazują jako najstarszy z najstarszych Kościół Mariacki w Bergen auf Rugen, którego budowę rozpoczęto wkrótce po chrystianizacji wyspy w roku 1180.
Fahr Insel. Zbliżamy się do najwęższego miejsca cieśniny oddzielającej Hiddensee (dokładnie wysepkę Fahr Insel) od Rugii, tam na cypelku Stolper Haken leżą fortalicje ziemne, podobno z okresu Wielkiej Wojny Północnej. Miały powstrzymać marsz Szwedów na Stralsund. Przynajmniej tak się uważa. Przypomnijmy jednak fakty bezsporne:
-
W czasie ówczesnej wojny oraz przed i po Rugia należała do Szwecji
-
Na Rugii stacjonował kilkutysięczny garnizon szwedzki
-
Garnizon wyruszył na odsiecz obleganemu Stralsundowi (też szwedzkiemu)
-
Rugię zaatakowano akurat od drugiego końca wyspy.
Nasuwają się pytania, po jaką cholerę Szwedzi mieli coś sypać i kopać na zachodnim wybrzeżu Rugii, żeby sobie samym przeszkadzać w marszu? Szwedzi są bardzo pragmatycznym narodem i takich głupot z pewnością nie wyczyniali. Pewnie podobnie jak w Polsce starym, średniowiecznym grodziskom lud wiejski, przechowując w pamięci pokoleń czasy wojen szwedzkich, nadawał nazwy typu: Szwedzkie Góry, Szwedzkie Wały itp. W tym przypadku znamienna jest nazwa Stolper (por. Stolpe na Usedom, Stolpe nad Peene) oznaczająca miejsce warownej wieży – stołbu.
WYSPA HIDDENSEE
Latarnia morska Suderleuchturm wskazuje południowy kraniec wyspy Hiddensee, odległa latarnia Dornbusch zwiastuje jej północny kraniec. Nazwa wyspy podobno ma rodowód słowiański, jednak nie wiem co oznacza słowo chycina. Zresztą spotkawszy się w różnych dziełach z kilkudziesięcioma słowiańskimi słowami tłumaczonymi jako bagno, moczary. błota itp. podchodzę do tematu pochodzenia nazw dość sceptycznie.
Latarnia Dornbusch na północy Hiddenesee. Foto: Magda i Filip Podgórscy
Hiddensee została wyspą na początku XIV wieku kiedy sztormy rozmyły połączenie lądowe z Rugią. Od tego czasu jest paskiem piasku długości ok. 17 km i szerokości od 250 do 3700 metrów otoczonym szerokimi mieliznami. Północny kraniec zwieńczony kosami półwyspów Altbessin i Neubessin nadaje jej modliszkowaty kształt.
Poza niewielkimi płatami roślinności drzewiastej, wyspę pokrywają wydmy, łąki i wrzosowiska, nadając jej charakter klasycznego wygwizdowa typowego dla południowego Bałtyku. Niegdyś wyspa była w znacznej części porośnięta dąbrowami z domieszką brzóz, jednak w czasie wojny trzydziestoletniej, wycofujące się wojska cesarskie pod wodzą Wallensteina starannie spaliły lasy, by drewno nie zostało wykorzystane przez napierających Szwedów do budowy oraz remontu okrętów i statków. Aktualnie spotykane drzewa są efektem sztucznych zadrzewień.
Cały teren wyspy objęty jest ochroną w ramach Parku Narodowego „Vorpommersche Boddenlandschaft” i obowiązuje tu powszechny zakaz ruchu pojazdów mechanicznych.
Słonorośla (rukwiel nadmorska) na Hiddensee. Foto: Magda i Filip Podgórscy
Chroniąc prawnie i rzeczywiście jakiś teren często wylewamy dziecko z kąpielą, przykładem są wrzosowiska. One lubią być maltretowane przez pojazdy gąsienicowe, eksplozje pocisków itp. Dlatego najlepiej czują się na poligonach wojskowych. Przykładem jest poligon drawski w zachodniopomorskim. Jak wojsko przestało dręczyć wrzosy pojawiła się roślinność drzewiasta i otwarte wrzosowiska zarastają lasem. Ale nic to, teraz napisze się do Unii Europejskiej projekt ochrony wrzosowisk i zaczniemy płacić siłom zbrojnym za ich odbudowę. Zarastanie wrzosowisk obserwowałem też na Hiddensee.
Działa tu słynna stacja ornitologiczna gromadząca wszelkie informacje dotyczące migracji ptaków. Jeśli znajdziemy obrączkę ornitologiczną wystarczy wysłać jej numer do stacji Hiddensee a wkrótce otrzymamy informację zwrotną; jaki to gatunek ptaka, płeć i wiek oraz gdzie był zaobrączkowany. Jeśli na obrączce będzie tekst polski adresatem powinna być Stacja Ornitologiczna w Górkach Wschodnich. Kilka razy nie odpowiedziała na moje zgłoszenie.
Hiddensee jest wyjątkowo pięknym kawałkiem Europy wabiącym od kilku pokoleń malarzy, pisarzy i muzyków. Oczywiście wyłącznie latem, bo w zimie potrafi tu nieźle wiać.
NEUENDORF
Podejście. Z krzyżówki farwaterów można popłynąć do mariny Neuendorf leżącej już na wyspie Hiddensee. Nabrzeża i falochrony tworzą wielką literę „E”. Porcik mieści terminal lokalnych promów, gości flotyllę statków białej floty, ciasnoty dopełniają kutry rybackie. Szczególnie w wakacyjnym sezonie jest tłoczno. Dla żeglarzy pozostawiano około 50 stanowisk, niestety w większości zajętych przez rezydentów i cwaniaków, którzy przypłynęli tu wcześniej niż ja pędząc farwaterami na „diesel-grotach”. Po długich poszukiwaniach znalazłem kawałek miejsca wzgardzony przez innych, bo było tu bardzo płytko.
Perypetie z cumowaniem sprawiły, że nie zwiedziłem solidnie miejscowości. Widziałem jedynie słynne, kryte strzechami chałupy rybaków. Domki w okresie budowy i użytkowania jako zagrody były dość skromne. Współczesny, śliczniutki makijaż budynków i otoczenia raczej zafałszowuje ich pierwotny wygląd.
VITTE
Podejście. Podchodzimy wąskim, ruchliwym farwaterem do jednej z dwóch przystani funkcjonujących w miasteczku. Port miejski radzę omijać, bo tu brak miejsca dla żeglarzy i spory ruch stateczków białej floty. Około trzystu metrów przed wejściem do portu miejskiego odgałęzia się na północ krótki farwater prowadzący do sporej mariny. Tu z reguły są wolne miejsca.
Miejscowość pewnie można nazwać stolicą Hiddensee i kilku bezludnych, sąsiednich wysepek. W każdym razie jest to metropolia na skalę wyspy. Zasłynęła jako centrum handlu solonymi śledziami, tym autentycznym choć nieco wonnym, bałtyckim złotem.
Blaue Scheune. Ciekawostką Vitte jest błękitna stodoła pochodząca z początku XIX wieku. Budynek mieścił pod jednym dachem funkcje mieszkania, stodoły i piekarni. W czasie neoromantycznej mody na Rugię malarz Henni Lehman kupił starą, kurną chatę i pomalował elewacje na dość jadowity błękit paryski. Od tego czasu mieszczą się tu wystawy malarstwa i inne działania artystyczne.
Blaue Szeune. Foto: Kazimierz Olszanowski
Nie samą sztuką człowiek żyje, w przypadku ciężkostrawnej sztuki współczesnej to już zupełnie wykluczone. Będąc w Vitte należy wybrać się na spacer do rezerwatu Dunenheide (Wydmowe uroczysko) poprzedzony wizytą w biurze parku narodowego celem pozyskania dokładniejszych informacji na temat przyrody wyspy.
Spacerując między wydmami bez trudu zauważymy rzadko spotykane rośliny i zwierzęta. Wyspa słynie z licznych stad ptaków siewkowatych żerujących na styku piasku i wody. Powinno się zabrać z sobą lornetkę i jakiś atlas ptaków, co i tak da więcej pytań niż odpowiedzi. „… nie chodzi o to by złapać króliczka ale by gonić go…” – Agnieszka Osiecka
KLOSTER
Płyniemy wąziutkim farwaterem w głąb zatoki utworzonej przez cypel Ziegelort do portu Kloster. Jeśli miejscowość tak się nazywa to musi być klasztor i faktycznie istniała tu filia cysterskiego klasztoru z Altenkamp. Tradycyjnie w wyniku ustaleń Sejmu w Trzebiatowie zgromadzenie rozwiązano a obiekt wkrótce uległ nawałnicy wojny trzydziestoletniej. Pozostał jedynie kościół z pierwszej połowy XIV wieku. Na przykościelnym cmentarzu eksponowany jest grób Gerharta Hauptmanna, pierwszego, niemieckiego laureata nagrody Nobla w dziedzinie literatury (w niedalekim Neuendorf istnieje jego dom przerobiony na muzeum). Do plaży trzeba odbyć niewielki spacer na zachodni brzeg wyspy.
Koronkowa zabudowa Kloster. Foto: Kazimierz Olszanowski
Osoby zafascynowane złotem winny odwiedzić lokalne muzeum w dawnej stacji ratowniczej. Oprócz kolekcji etnograficznych i przyrodniczych wystawiana jest replika złotej biżuterii wykonanej tysiąc lat temu przez skandynawskich złotników. Jeszcze teraz zachwyca ich kunszt oraz opanowanie techniki filigranu i granulacji czyli produkcji cieniutkich złotych wężyków zdobionych złotymi kuleczkami. Skarb znaleziono w 1872 w pobliżu Kloster, data sugeruje, że przy okazji usuwania skutków wielkiej powodzi.
Zbliżamy się do węzła farwaterów: na północ zaczyna się wyjście na morze zaś płynąc na wschód wejdziemy na wody Wielkiej Zatoki Jasmundzkiej. Póki co płyniemy na wschód dopiero jak wrócimy czeka nas kurs północny na otwarte morze. Rejon węzła farwaterów jest bardzo płytki, mielizny sięgają do krawędzi toru.
GROSSER JASMUNDER BODDEN
Na wodach Wielkiej Zatoki Jasmundzkiej jest płytko, żeglować trzeba głównie farwaterami w porze dziennej. Jedynie ostatnie, głębsze ploso zatoki pozwala na większą swobodę. Większość pław nie posiada świateł i wejścia do przystani raczej nie oślepiają feerią świateł. Jak wiadomo w nocy wszystkie koty są czarne i na dodatek nie można określić odległości.
WIEK
Podejście. Od rozwidlenia farwaterów kierujemy się generalnie na północ w głąb Wieker Bodden. Po przejściu wąskiego gardła wpływamy na głęboki akwen. Na jego wschodnim brzegu leży mała miejscowość Wiek dysponująca stosunkowo dużym portem jeszcze do niedawna obsługującym lokalny ruch towarowy. Wywożono tędy płody rolne z okolicznych dość żyznych pól. Samo podejście jak zwykle wymaga żeglugi farwaterem. Port osłaniają dwa falochrony, na lewo od wejścia mieści się nowa marina żeglarska. Jest jednym z niewielu miejsc, gdzie dyżurny bosman informuje na podejściu o lokalizacji wolnych stanowisk cumowniczych. W basenie południowym cumują większe jednostki. Żelbetowy pomost stanowiący niegdyś podstawę taśmociągów do załadunku kredy, służy turystom jako kładka widokowa. Pod jednym przęsłem urządzono bosmanat.
Bosmanat w Wiek. Foto: Kazimierz Olszanowski
We wczesnym średniowieczu była tu osada słowiańska, o poświadczonej źródłowo w 1314 roku nazwie Medowe od med (sanskr.) – „miód”, co sugeruje, iż jej mieszkańcy zajmowali się pszczelarstwem. Niemiecka nazwa Wiek pochodzi od słowa wik, oznaczającego osadę zamieszkałą przez ludność pochodzenia słowiańskiego. Przy każdym obecnie istniejącym mieście pomorskim istniały wiki, w Szczecinie nawet dwa.
Kościół św. Jerzego. Kościół zbudowany przez cystersów w połowie XV wieku. Budynek gotycki, jednonawowy przekryty sklepieniem krzyżowo-żebrowym.
Święty Jerzy. Foto: Kazimierz Olszanowski
W bocznej kaplicy ustawiono rzeźbę konną św. Jerzego patrona żeglarzy i podróżników. Żeglując wiele lat zgromadziłem sporą kolekcję świętych patronów żeglarzy, widocznie profesja ta była tak niebezpieczna, że jeden patron nawet robotny nie wystarczał. Wyposażenie datowane na przełom XVIII i XIX wieku, zwracają uwagę organy zbudowane przez szczecińskiego mistrza Augusta Wilhelma Mountain.
Stara chałupa. Przy jednej z ulic rozpiera się budynek mieszkalny zbudowany w XVII wieku, przypominający wiejską chałupę nieco wyższego standardu. Jest jeszcze zamieszkały i utrzymany w dobrym stanie. W miastach nad południowym Bałtykiem często można napotkać murowane kamieniczki, ale tak stara wolno stojąca chałupa jest wyjątkiem.
Stara chałupa XVII wiek. Foto: Kazimierz Olszanowski
DRANSKE
Podejście. Po drugiej stronie boddenu nieco na NW od Wiek wdać niewielką osadę leżącą na wąskim pasku lądu między boddenem a otwartym morzem. Dranske chlubi się długą historią, ale nic z niej nie przetrwało na powierzchni piaszczystej gleby. Na południowym skraju osady funkcjonuje klub żeglarski dysponujący długim pomostem. Mieści się przy nim około 30 jachtów, cumujących po zachodniej stronie. Na wschód od pomostu jest bardzo płytko.
Na południe od Dranske, brzeg kryje dwie nieczynne przystanie. Ich baseny osłaniają żelbetowe falochrony. Podejście do pierwszej zdobią wraki kilku jednostek zatopionych na mieliźnie. Basen drugi, zdecydowanie większy niegdyś z pewnością pełnił funkcje militarne. Wysokie nabrzeża, niezbyt czyste dno i kompletny brak niezbędnej infrastruktury odstręczają żeglarzy. Ponadto przystań leży na terenie parku narodowego i prawdopodobnie przepisy zabraniają tu postoju, bo stara keja obwieszona jest tabliczkami z napisem „verboten”.
BREEGE
Podejście. Powrót do głównego farwateru. Dalej kierujemy się na zatokę Breeger Bodden będącą jednym z elementów Grosse Jasmunder Boden. Przecinamy trasę promu drogowego na wysokości Wittower Fahre. W północnej części podejścia do Breege locje ostrzegają przed wielkimi głazami więc tradycyjnie pilnujemy farwateru. Cumujemy między palami do pomostu.
Marina leży trochę na odludziu. Sama wieś położona przy nasadzie mierzei Schaabe niczym szczególnym się nie wyróżnia. Znakomita część czarterowych „Bavarek”, spotykanych na akwenie zachodniego Bałtyku wskazuje Breege jako port macierzysty
MARTINSHAFEN
Na wschodnim brzegu trochę w szczerym polu leży mały porcik Martinshafen. W długim, wąskim kanale rezyduje kilkanaście motorówek i kilka kutrów rybackich. Żaglówek widać niewiele.
RALSWIEK
Podejście. Na samym koniuszku Grosser Jasmunder Bodden czyli Wielkiej Zatoki Jasmundzkiej leży niewielka miejscowość Ralswiek, nasz port docelowy na wewnętrznych wodach Rugii, dalej już nie popłyniemy bo prawdę mówiąc nie ma gdzie. Pilnie trzymając się farwateru unikając skrótów podchodzimy do sporej mariny. Już blisko wejścia, między kilkoma parkami bojek wyznaczających farwater pojawia się pławka kardynalna wskazująca zasięg mielizny wchodzącej w farwater (2018 rok). Trzeba ją potraktować poważnie i wyminąć prawą burtą. Przystań jest dobrze osłonięta od wiatru.
Miejscowość dość typowa dla regionu, mała, pięknie położona i cicha, oczywiście poza hałaśliwym okresem dorocznego festiwalu „Stõrtebeker Fiestspiele”.
Zabytki w Ralswiek
Pałac. Wielki, biały gmach w parku na pobliskim wzgórzu to pałac w Ralswiek. Został w XIX wieku zbudowany na podobieństwo renesansowych zamków nad Loarą. W architekturze budynku przeważa neorenesans, jednak można doszukać się tu innych stylów. W bogatym wnętrzu ulokowano ekskluzywny hotel.
Pałac w Rasviek. Foto: Kazimierz Olszanowski
Szwedzka kaplica. Na skraju wioski stoi pomalowana na czerwono kaplica zbudowana w okresie panowania Szwedów. Jest zabytkiem mało rzucającym się w oczy, bardzo skromnym, jednak ciekawym ze względu na swą unikalność.
Szwedzka kaplica. Foto: Kazimierz Olszanowski
Grodzisko. Na wschód od Ralswiek na przesmyku między boddenem a pobliskim jeziorem leży rozległe grodzisko słowiańskie, nazywane obecnie Slawische Berg lub Slawische Wall. Było zamieszkałe przez żeglarzy i kupców, co poświadczają znaleziska wraków średniowiecznych statków i skarby srebrnych monet odkrywane w ziemi. Żyjący w drugiej połowie XII wieku duński kronikarz Saxo Grammaticus, oraz zapis w Knythingensaga utożsamiają grodzisko ze słynną Charenzą (forma zlatynizowana Karentia). Obydwa źródła podobnie opisują, jak biskup Absalon, oblegający ówcześnie Arkonę, zaokrętował część wojsk na statki i w czasie jednej, czerwcowej nocy dopłynął do Charenzy. Został na przystani przywitany przez delegację możnych, którzy poddali gród. Aktualnie panuje przekonanie, że Charenzą jest miasteczko Gartz, leżące na południu wyspy. Tam też jest potężne grodzisko. Oficjalnie utrzymywana wersja opiera się na zapiskach XVIII-wiecznych kronikarzy. Źródła współczesne wydarzeniom zlekceważono. Nikt nie zastanowił się jak dopłynąć do Gartz odległego kilka kilometrów od brzegu.
„Ralswiek 2”, to jedna z kilku łodzi wykopanych w Ralswiek przez archeologów. Badania dendrochronologiczne i C14 datują ją na drugą połowę X wieku. Dokładnie w 977 roku ścięto dęby do budowy kadłuba. Posiadała wymiary dość typowe dla tamtych czasów, długość kadłuba 9,50 metra, szerokość 2,50 metra, wysokość 0,90 metra. Napęd żaglowo-wiosłowy. Największa z łodzi wykopanych w Raswiek posiadała długość około 13 metrów. Na wybrzeżach zachodniego i południowego Bałtyku istniały dwie tradycje budowy statków. Pierwsza, skandynawska preferowała łączenie klepek żelaznymi nitami, zaś uszczelnienie szczelin między plankami włosiem zwierzęcym. Druga tradycja , słowiańska, klepki i elementy konstrukcyjne łączyła kołkami sosnowymi a do uszczelnień służył mech. Łódź Ralswiek 2 łączyła cechy obydwu tradycji, planki mocowano na kołki sosnowe wg metody słowiańskiej, zaś uszczelnienia wykonano z włosia (głównie owczego i psiego) na sposób skandynawski. Tysiąc lat temu powstała hybryda, która obecnym historykom żeglugi daje szansę na dość dowolną interpretację pochodzenia etnicznego szkutników, którzy zbudowali łódź. Wydobyty przez archeologów wrak znajduje się w Muzeum Archeologii Podwodnej w Sassnitz. W skansenie w Gross Raden wykonano replikę statku, pływającą po Bałtyku pod nazwą „Biały Koń”.
W czasie wykopalisk odkryto małą łódkę, zabawkę z kory sosnowej. Jest bardzo porządnie wykonana. Widocznie już wtedy mali chłopcy bawili się naśladując zajęcia dorosłych i nieźle operowali nożami.
Widowisko „Stõrtebeker Fiestspiele”
Scenografia widowiska ” Störtebeker Fiestspiele”. Foto: Kazimierz Olszanowski
Co roku w mieście odbywa się cykl imprez pod wspólną nazwą Störtebeker Festspiele. Seria widowisk opowiada historię średniowiecznego korsarza/pirata Klausa Störtebekera, który w obliczu braku zatrudnienia wziął własny los w swoje ręce i zaczął łupić statki niedawnych chlebodawców. Zamiast poważania spotkał się w końcu z toporem katowskim. Żył krótko i wesoło, zginął tragicznie, ale z honorem. Pozostawił po sobie „Janosikową legendę” i wielkie uznanie dotyczące możliwości spożycia trunków powszechnie uznanych za rozweselające. Chyba ku czci jego wszystkich zalet Ralswiek zapełnia się tłumami fanów. Wliczam w to rzesze miłośników przedniego piwa marki „Störtebeker”. Podobno piwo te najlepiej smakuje w mieście urodzin ludowego bohatera. Malkontenci twierdzą, iż słynny Klaus urodził się w Ruschwitz, ale tam nie ma imprezy i piwa jego imienia.
BRZEG PÓŁNOCNY I WSCHODNI RUGII
Od wzmiankowanego wyżej węzła farwateru idziemy na północ w cieśninę między półwyspem Bug a półwyspem Neubessin, od trawersu północnego cypla Hiddensee nareszcie nie musimy bać się mielizn. Wzdłuż brzegu płyniemy w kierunku cypla Wittower gdzie niegdyś tętniła życiem Arkona.
Arkona. Zaczynają się wysokie białe klify, nad jednym z nich leżą pozostałości Arkony niegdyś dużego grodu sławnego świątynią Svantewida (Świętowita). Świątynia stanowiła centrum religijne okolicznych Słowian, lecz jej sława i wpływy sięgały daleko.
Świątynia stała na płaskim placu w centrum grodu, była starannie zbudowana z drewna. Elewacje pomalowane na czerwony kolor i bogato rzeźbione. W środku prostokątnego wnętrza zbudowano pomieszczenie sacrum „zamieszkałe” przez olbrzymi posąg Svantewida. Dach wspierał się na ścianach zewnętrznych, konstrukcji sacrum i czterech masywnych, drewnianych kolumnach. Ściany zewnętrznej sali osłonięto cennymi kobiercami i obwieszono cennymi wotami. Sufit pomalowano na purpurowo.
Monumentalny Svantewid posiadał cztery głowy patrzące parami do przodu i tyłu. W ręku trzymał zdobiony złotem róg, co roku napełniany miodem. Ubytek miodu wróżył, czy w nadchodzącym roku czeka Ranów dobrobyt, czy też zbiory i przychody z łupów będą złe. Bóg miał na sobie długi płaszcz, przepasany był ozdobnym pasem, który podtrzymywał wielki, inkrustowany złotem miecz (… sztuką przedziwną uczyniony…). W imieniu bóstwa naczelny kapłan sprawował władzę religijną, wróżył też przyszłość na różne sposoby. Nawet królowie chrześcijańskich państw w razie konieczności prosili o wróżbę, między innymi Sven Widłobrody władca Danii zapłacił za usługę cennym, złotym pucharem. W ten sposób z upływem ponad 300 lat istnienia świątynia zgromadziła ogromny skarb. Wg archeologów gród broniony był z trzech stron urwiskiem o wysokości 45 metrów opadającym pionowo do morza, a od strony lądu fosą i wałem ziemnym, około roku 1000 wzmocnionym, typowym dla Słowian, wałem drewniano-ziemnym o wysokości prawie 10 metrów. Na wszelki wypadek granice urwiska zabezpieczono nieco niższym wałem o podobnej konstrukcji. Spokoju i bezpieczeństwa bóstwa chroniła drużyna trzystu wojów. Ona też prowadziła działalność fiskalną pobierając od chąśników (słowiańskich piratów) 1/3 wartości łupów. Uważali oni, że bóstwo jest zbyt pazerne. Właśnie owa pazerność mogła być przyczyną upadku Arkony. Okoliczni przedsiębiorcy (chąśnicy) nie widzieli zbytniego interesu w obronie obleganego przez chrześcijańskich Duńczyków zdziercy. Nowy Bóg brał tyko dziesięcinę czyli 10% przychodów.
Piętą achillesową grodu był brak źródeł wody pitnej, jednak po gorzkiej nauczce 1130 roku (najazd Bolesława Krzywoustego) wybudowano wielkie zbiorniki mieszczące zapas wody. Trzydzieści lat później w czasie oblężenia przez Duńczyków, w grodzie z nieznanych przyczyn wybuchł pożar, oddając mieszkańców na łup najeźdźców. Świątynię spalono, posag Svantewida też. Wbrew przyjętym ówcześnie zasadom nie było eksterminacji ludności, wielu co przedsiębiorczych mieszkańców Rugii przeniosło się do Danii, tworząc tam swoiste enklawy ludności słowiańskiej oddającej się ulubionemu zajęciu. Żeby było zabawnie, król z biskupem Absalonem musieli za kilka lat zorganizować wyprawę wojenną w granicach własnego państwa, celem poskromienia słowiańskich osiedleńców łupiących wybrzeża nowej ojczyzny Danii. Pewne ślady prowadzą do Fanefiord na południowym wybrzeżu wyspy Mon. Kronikarz wspomina o walkach i zniszczeniu słowiańskiego osiedla.
Przytoczone fakty zachowały się w kronikach Saxo Grammaticusa i Helmolda z Bozowa. W drobne wzmianki o Arkonie obfitują sagi. Po latach afera z Arkoną obrosła kożuchem mitów, legend, podań i konfabulacji skrzętnie ukrywających fakty.
Tu była świątynia pogańska w Arkonie. Foto: Magda Kucharska
Oczywiście, świątynia w Arkonie leżała prawie trzydzieści metrów wyżej niż widoczna na zdjęciu kamienista plaża, ale teraz tam jest powietrze.
Między półwyspami Wittow i Jasmund rozciąga się zaklęśniecie Zatoki Tromper Wiek. Leżą tu dwa porty Glowe i Lohme. Przy silnych zachodnich i północnych wiatrach radzę wybrać Glowe lepiej osłaniane przez półwysep Wittow. Również przy silnych wiatrach z innych kierunków wejście jest bezpieczniejsze.
ALTENKIRCHEN
W Altenkirchen nie ma portu, można tu dotrzeć, z którejś z pobliskich przystani. Wioseczka leży najbliżej mariny w Glowe, słynie z romańsko-gotyckiego kościoła parafialnego. Jego budowę rozpoczęto w końcu XII wieku, wkrótce po podboju Rugii przez Duńczyków. Kilkanaście lat wcześniej zniszczono słynną świątynię Svantewida leżącą na północnym skraju półwyspu Wittow, który wtedy był wyspą. Do budowy kościoła zwieziono trwałe elementy pozostałe ze spalonej świątyni bądź grodu, w tym granitowy głaz ozdobiony reliefem mężczyzny z rogiem w dłoni. Figura przypomina wyobrażenie Svantewida opisane przez Saxo Grammaticusa. Ozdobny róg napełniany był pitnym miodem, jego ubytek miał prognozować pomyślność w bieżącym roku. Głaz wbudowano w ścianę kościoła w sposób urągający poganom. Figura ułożona poziomo świadczy o zwycięstwie chrześcijan i poniżeniu bóstw rdzennych mieszkańców Rugii.
Najstarsza, kamienna część budynku typologicznie nawiązuje do romańskich kościółków obronnych często spotykanych na południowych i wschodnich wybrzeżach wysp duńskich. Od innych wyróżnia ją półkolista absyda. W XIV wieku kościół rozbudowano w stylu gotyckim. Mimo różnych przeciwności na przestrzeni wieków, do naszego czasu zachowało się sporo wyposażenia, w tym chrzcielnica wykuta z gotlandzkiego wapienia.
GLOWE
Podejście. Kamienne falochrony obejmują workowaty w kształcie akwen przystani. Wejście nieco skręcone w stosunku do osi portu otwiera się na zachód. Między główkami falochronu wbito kilka pali jeszcze bardziej zawężających i tak wąskie wejście. Pływające pomosty do cumowania ustawiono w zachodniej części akwenu. Cumujemy dziobem do pomostu między palami. Marina wyposażona we wszystko co niezbędne.
Widok z Glowe na Cap Arkona. Foto: Kazimierz Olszanowski
Glowe położone w strategicznym miejscu na wąskiej mierzei pomiędzy Bałtykiem a jeziorem Spyckerschen zwróciło uwagę Szwedów, którzy na wschód od wsi zbudowali ziemny rawelin wzmocniony koszami z faszyny. Zgodnie w przewidywaniami fortalicja była kilka razy wykorzystana przeciwko wrogim armiom. Obecnie trudno doszukać się jej śladów. Na początku XX wieku dawna wioska rybacka wzrosła do roli wczasowiska.
Zamek Spycker. Najstarszy, świecki zabytek murowany na wyspie został zbudowany w stylu gotyckim przez ród von Kulpen przed 1318 rokiem. Po wymarciu Kulpenów przeszedł na własność szwedzkiego feldmarszałka Karola Wrangla (znamy łobuza z potopu szwedzkiego). Wrangel zasypał starą fosę i zmodernizował zamek w stylu renesansowym. Po śmierci Wrangla posiadłość odziedziczyła rodzina von Brahe. Ostatni jej przedstawiciel sprzedał zamek księciu Wilhelmowi I Malte von Puttbus. Obecnie w zamku działa hotel z aspiracjami centrum kulturalnego.
Kościół św. Pawła. Na miejscu wcześniejszych budowli postawiono w 1400 roku kościół z kamienia z dachem krytym łupkiem. Dalsze wieki zaowocowały dobudówkami i przeróbkami (wieża, chór, kostnica, prezbiterium, zakrystia, loża kolatorska). Najstarszym elementem bogatego wyposażenia jest XIV-wieczna kamienna chrzcielnica, starsza około stu lat od kościoła. Pozostałe elementy wyposażenia stanowią w większości fundację Wilhelma Wrangla. Trzeba przyznać, że Wrangel miał hojną rękę i starał się odkupić grzechy, albo przerobił kościół na przechowalnię zabytków zrabowanych w czasie licznych kampanii wojennych, co było dość typowe dla ówczesnych szwedzkich oficerów. Następni właściciele, aż do 1945 roku, też dokładali swoje ulepszenia i darowizny, często wykonywane przez dalece prowincjonalnych „artystów”. Jakiś cudem większość zabytków przetrwała do dzisiaj.
Park dinozaurów. Na kilku hektarach terenu urządzono park dinozaurów. Poustawiano tu ponad sto pełnowymiarowych modeli tych zwierząt. Oprócz sztandarowych „dinozarłów” jak mówi wiele dzieci, eksponuje się inne pradawne zwierzęta w tym kolekcję hominidów naszych hipotetycznych przodków. Modele wykonane są z tworzyw sztucznych i wyglądają jak żywe, o ile wiemy jak wyglądały żywe dinozaury.
Rezerwat przyrody Spycker. Ostatnie zlodowacenie pozostawiło szereg zagłębień w ziemi wypełnionych wodami morskimi. Jedna z silnie rozczłonkowanych zatok został odcięta od morza przez piaszczyste mielizny i warstwy osadowe. Tak powstało płytkie jezioro Spycker. Okolica przez wieki była ekstensywnie eksploatowana przez rolników. Od początku XX wieku wojsko ciężkimi pojazdami mieszało piasek z błotem i wodą niszcząc wszystko co żywe. Po demilitaryzacji okolicy, zgodnie z nową niemiecką tradycją, teren został objęty ochroną rezerwatową. Mozaika siedlisk zapewnia areał życiowy dla wielu gatunków ptaków, w tym: myszołowa, błotniaka stawowego, kani rudej, rybołowa, żurawia, kilku gatunków gęsi i plejady kaczek.
Między Glowe a Lohme ciągnie się kilka kilometrów niskiego brzegu, to mierzeja Schaabe oddzielająca morze od wewnętrznych akwenów Rugii. Najpiękniejsza podobno plaża wabi tłumy różnych „opalaczy” zalegających gęsto piasek. W powietrzu i na powierzchni wody śmigają windsurferzy, kitesurferzy tym podobni „… erzy”.
LOHME
Podejście. Na wysokości Arkony stwierdziłem, że do Sassnitz nie dojadę przed zmrokiem. Po drodze miałem do wyboru dwa porty Glove i Lohme. Wybrałem odleglejsze o kilka mil Lohme jako, że już byłem tam od strony lądu i z grubsza wiem co mnie może spotkać. W czasie moich rozważań wiatr wykręcił na NW, fala ugięta na cyplu Arkony też. Obrałem kurs na Lohme i gnany tłustą czwórką z prawego baksztagu szparko pomykałem w kierunku wysokiego brzegu z kilkoma domkami na szczycie. Wkrótce zauważyłem długą linię falochronu usypanego z wielkich głazów a powyżej kilkanaście masztów. Jak pamiętałem w porcie jest około czterdziestu miejsc do cumowania więc powinienem znaleźć wolne miejsce, chyba, że są tam jeszcze motorówki, których nie widać z wody. Mój „Szwendaczek”, mała „żyletka” z długim balastem jest idealnie samosterowny na otwartej wodzie, zaś w ciasnym porcie zmienia się w krnąbrne, słabo manewrujące indywiduum. Na wszelki wypadek przygotowałem kotwicę i 20 metrów liny z łańcuchem, w razie czego po wejściu za falochron wykręcę do wiatru i rzucę kotwicę, potem sklaruję żagle, cumy, odbijacze i wolniutko na silniku poszukam jakiegoś przytuliska. Obserwacja z wody zmieniła zdecydowanie perspektywę, krótki obramowany wałami głazów kanał wejściowy prowadził wprost na brzeg wzmocniony narzutem z podobnych głazów, niewidoczne gościnne keje leżą na lewo od wejścia i tam jest dość ciasno. Jeszcze tylko myśl czy są tu prądy poprzeczne do osi farwateru i trzymając się środka wszedłem do kanału schłodzony bryzgami fal rozbijających się na głazach. Na główce wewnętrznego pomostu stało kilka osób pokazujących wolne miejsce do cumowania. Widać zorientowali się, że jestem sam, bo pomogli mi dojść do kei i przycumować.
Port w Lohme. Foto: Magda i Filip Podgórscy
Sklarowałem łódkę na portowo, wspiąłem się schodami na klif, wypiłem w pobliskiej restauracji hotelowej kufelek zacnego „Störtebekera” i połaziłem po cichym, przytulnym miasteczku. Na przystani poradzono mi wczesne wyjście jeszcze zanim pojawi się wiatr i fala. Faktycznie wyszedłem na dużym luzie jak z portu w Stepnicy.
Jasmund. Mały kawałek za Lohme zaczynają się słynne kredowe klify Półwyspu Jasmund. Zaczęły się widoki, na które czekałem od dawna. By uczta mogła trwać dłużej, rzuciłem grota i wolno na samym foku defilowałem kilkaset metrów od brzegu. Nie będę opisywał klifów, one zostały już uwiecznione na tysiącach obrazów i wielu milionach fotografii. Zresztą wewnętrzny dialog między tym co widzimy a tym co przeżywamy jest osobistą, nawet intymną sprawą każdego z nas.
SASSNITZ
Podejście. Długi, ponoć najdłuższy w Europie, jamnikowaty falochron przypomniał, że czas pomyśleć i przygotować się do wejścia do Sassnitz. By tłumić fale uderzające o zewnętrzny, kamienny nasyp, falochron został ukształtowany nieco faliście. Dobrze oznakowanym wejście, wchodzimy do basenu portowego i cumujemy do pływających pomostów. Obowiązuje tu zasada, że płacimy za miejsce niezależnie od długości jachtu. Jeśli nawet małą łódką zacumujemy na miejscu dla dużych jachtów, płacimy jak duża łódka. Ceny za postój przy pomostach położonych dalej od wejścia do przystani są niższe.
Główny basen portowy posiada wiele nabrzeży do cumowania, uderza jednak skromność lądowych urządzeń portowych, czyli żurawi przeładunkowych, zasobni, magazynów, placów składowych itp. Wąski pasek względnie poziomego terenu między wodą a stromymi stokami wzgórz z pewnością nie pozwala na zbytnie szaleństwa inwestycyjne w infrastrukturę portową.
Port w Sasnitz. Foto: Kazimierz Olszanowski
Wymagające znacznych powierzchni terminale promowe i kontenerowe zlokalizowano w Neu Mukran, kilka kilometrów na południe od Sassnitz. Zbudowano je dopiero pięćdziesiąt lat temu, kiedy to stały się potrzebne do „handlu” z ZSRR. Osobom młodszym wyjaśniam użycie słowa handel w cudzysłowie. Były czasy kiedy państwa wasalne (NRD, PRL, CS i kilka innych) za twardą walutę kupowały towary w krajach zachodnich i sprzedawały je ZSRR za tzw. ruble transferowe. Rubel transferowy podobno posiadał większą wartość niż dolar amerykański tylko, że nikt jeszcze tego rubla nie widział.
Na przełomie XIX i XX wieku kilka małych osad połączono w jeden organizm funkcjonalny. Było to usankcjonowanie istniejącego status quo. Od kilku dziesięcioleci okoliczne tereny nieźle gospodarowały w oparciu o wpływy z eksploatacji i przeróbki kredy, rybołówstwa i leśnictwa. Klimat, czyste plaże wabiły rzesze turystów, głównie wczasowiczów. Pamiętajmy jednak, że to czasy schyłku XIX wieku. Przeciętna hołota nie miała czasu i kasy na wywczasy nad morzem. Śmietanka towarzyska z Berlina bywała tu, bo wtedy „bywanie” było symbolem statusu społecznego. Panie osnute jedwabiem od stóp po wysokie koafiury zażywały kąpieli w drewnianych łazienkach. Panowie ubrani w pasiaste wdzianka i płaskie kapelusze też, ale w osobnych kabinach. Wieczory należało spędzać na balach. Taka klientela wymagała stosownych warunków i jak grzyby po deszczu powstały hotele, wille, pensjonaty. Podobno bywała tu cesarzowa z własnym dworem, co pozwoliło na używanie tytułu „kąpielisko cesarskie”. Takimi tytułami szczyci się wiele miejscowości nad Bałtykiem, co jednoznacznie sugeruję, że rodzina cesarska zajmowała się głównie bywaniem i plażowaniem, oczywiście tylko latem. Zimą pewnie bywano w górach. Taki styl pozostał do dzisiaj, tylko segregacja płciowa została zdecydowanie zaniechana a bogate, kąpielowe stroje widać tylko na starych fotografiach. Obecnie w wielu miejscach stroje plażowe zniknęły całkowicie. Socjologicznie ujmując ujawniło i pokazało się nowe oblicze(?) demokracji. Obiekty wypoczynkowe przetrwały, ciesząc oko elegancką i finezyjną, koronkową architekturą. Czasy współczesne w szczytnym celu drenażu kieszeni wczasowiczów nastawiały pubów, knajpek, restauracji. Po owocnej wizycie w wielkim świecie cesarskiego kurortu możemy skorzystać z długiej, wiszącej kładki, nieco zbyt chybotliwej zwłaszcza po kilku głębszych.
Kładka nad portem. Foto: Kazimierz Olszanowski
W dogodnie położonym, rozległym porcie miejskim można napotkać wędrowców z całej północnej Europy. Zawijają tu kosmicznie wypasione regatówki, ale też i takie pływadełka , które pamiętają dawne czasy. Stare szkunery, kutry, kecze, pieczołowicie odbudowane cieszą oko doskonałością linii, fascynują ciekawymi rozwiązaniami technicznymi. Ze stałych rezydentów leży przy kei U-boot z angielskiego demobilu. Zarabia na dalsze trwanie jako muzealny eksponat prezentujący realia życia codziennego na U-boocie, oraz tajniki budowy i wyposażenia technicznego łodzi podwodnych o napędzie konwencjonalnym.
Lenin. Na skraju tarasu górującego nad portem, w pobliżu wiodących w dół schodów stoi niewielki obelisk. Jak głosi stosowny napis, poświęcony został Włodzimierzowi Leninowi, który w kwietniu 1917 roku z żoną i kilkudziesięcioosobową grupą towarzyszy jechał tędy do Rosji. Trasa wiodła ze Szwajcarii, przez Niemcy do Sassnitz, dalej promem do Trelleborga, przez Szwecję i Finlandię do Petersburga. Co było później jest powszechnie wiadomo. Warto cofnąć się do Szwajcarii. Niemcy będące ówcześnie w stanie wojny z Rosją dostarczyły specjalny wagon dla przyszłych rewolucjonistów. Na granicy, wagon został zaplombowany i uznany za terytorium rosyjskie. Oprócz Rosjan jechało w pociągu kilku oficerów niemieckich, ale w osobnym wagonie. Każda ze stron nie chciała afiszować się kontaktami z przeciwnikiem. Podróż przez Niemcy trwała kilka dni. Całą aferę wymyślił Arthur Zimmermann niemiecki minister spraw zagranicznych. Lenin zapłacił Niemcom zakończeniem wojny i Traktatem Brzeskim bardzo niekorzystnym dla Rosji. W Sassnitz oprócz obelisku eksponowano wagon kolejowy, którym miał podróżować Lenin. Oryginalny „Leninwagen” gdzieś zaginął przez dziesięciolecia, toteż zaadaptowano podobny. Po upadku muru berlińskiego trafił do muzeum kolejnictwa w Poczdamie. W razie czego będzie jak znalazł.
Inny pomysł Zimmermanna, próba zaangażowania Meksyku w wojnę przyspieszył udział Stanów Zjednoczonych w pierwszej wojnie światowej, zakończonej klęską Niemiec.
Na północ od portu zaczyna się plaża pod kredowymi klifami usłana bułami krzemiennymi wypłukanymi z klifów. Można znaleźć bardzo ciekawe formy konkrecji krzemiennych. Co właściwie wiemy o krzemieniach? Odpowiedź w zasadzie jest jedna: niewiele, choć wielu uczonych stara się odpowiedzieć na to pytanie.
Geneza krzemieni. Nie jest jasne skąd wzięła się krzemionka SiO2 budująca krzemienie. Dotychczas sądzono, że powstała z rozpuszczonych przez wodę morską szkielecików maleńkich organizmów radiolarii, co ostatnio jest kwestionowane. A to dlatego, że woda morska zawiera tylko śladowe ilości krzemu a krzemienie nie występują w strefach odległych od lądów. Otwartym jest pytanie kiedy powstały krzemienie? Czy w czasie sedymentacji osadów wapiennych, czy już po sedymentacji wapienia, czy po sedymentacji i wydźwignięciu warstw wapienia nad powierzchnię morza? Skamieniałe ślady organizmów i domieszki mineralne wskazują, że krzemienie powstawały w temperaturach od 10 do 400 stopni Celsjusza. Taka rozpiętość warunków brzegowych daje pole do popisu twórcom całej gamy teorii i zmyśleń na temat genezy krzemienia. Jedna z teorii upatruje źródła krzemionki w rozkładzie skał ilastych. Powstaje wtedy krzemionka koloidalna czyli kwas ortokrzemowy (H4SiO4). W środowisku wodnym ma postać galaretki. Galaretka wypełniła wszelkie dziury i dziurki na przykład wyryte przez wodne zwierzęta (mięczaki, stawonogi itp.) w warstwie wapienia. Kwas ortokrzemowy przy kontakcie z wapieniem zobojętnił się tworząc krzemień, który z czasem skamieniał. Wapienne skały w trakcie sedymentacji są dość miękkie i skutkiem ruchów izostatycznych porozgniatały też jeszcze miękkie bryły krzemienia, tworząc warstewki, buły i soczewki. Jest jeszcze wiele innych teorii genezy krzemieni, wymienię tylko kilka, które chyba zrozumiałem:
|
Szczególnie czwarta teoria wydaje się prawdopodobna, o ile nie zestawimy dwóch niezbitych faktów. Kominy geotermalne tworzą się na dużych głębokościach w rejonach odległych o setki mil od płycizn gdzie formują się pokłady wapienia osadowego.
Czeski film czyli nikt nic nie wie. Może każda bryłka krzemienia powstała inaczej? Pytania pozostają. Na plażach pod Jasmundem takich pytań znajdziemy miliony ton, warto im się przyjrzeć. Sam znalazłem kawałek krzemienia zbudowany z kilkunastu cienkich warstewek krzemionki i wapienia, taka budowa nie pasuje do żadnej teorii.
Klif kredowy z warstewkami krzemienia. Foto: Kazimierz Olszanowski
Powyższe zdjęcie sugeruje, że teren był przynajmniej dwukrotnie zanurzony pod powierzchnią morza, wtedy pod wpływem erozji, krzemienie spadające z urwiska tworzyły rodzaj krzemienistej plaży, podobnej to tej widocznej u podnóża klifu. Kształt i gładka powierzchnia krzemieni wskazują na możliwość obtoczenia w przyboju. Czarne warstewki otoczaków krzemiennych widoczne w kredowym urwisku świadczą, że podobny proces mógł się powtarzać wielokrotnie. Jeśli tak, to krzemienie powinny być starsze niż kredowa skała. Taką wersję potwierdzają szczególne złoża krzemieni, które można obserwować w rezerwacie Schmale Heide położonym na południe od Sassnitz
W Sassnitz przerywam narrację z Rugią w roli głównej, wprawdzie jeszcze popłyniemy kawałek wzdłuż jej wschodniego brzegu, ale tam brak portów.
BONUS
BERGEN auf Rügen
Na Rugii jest niewiele miejscowości odległych od brzegu morskiego. Do tego nielicznego grona należy średniowieczna stolica wyspy miasto Bergen. Tu nie dopłyniemy, jednak jeśli nadarzy się okazja, warto zwiedzić tę ciekawą miejscowość szczególnie jej kościół.
Kościół Mariacki jest najstarszą na Rugii i na terenach Pomorza (chyba prawda) i najciekawszą pod względem architektury świątynią na wyspie. Budowa rozpoczęła się w 1180 r., zaraz po zapoczątkowaniu akcji chrystianizacyjnej na wyspie. Duńskie wpływy widoczne są do dziś w niektórych partiach budowli: w romańskim prezbiterium i przylegającym doń transepcie. Zachowały się najwcześniejsze w północnych Niemczech romańskie polichromie ścienne, pokrywają one ściany najstarszych elementów świątyni, głównie prezbiterium. Kościół zbudowano pierwotnie jako element zespołu świątynia – palatium rugijskiego księcia Jaromara I. W krótkim czasie przekazano budynek zakonowi sióstr benedyktynek (w 1193 r.), później zgromadzeniu cysterek (w 1250 r.). W XIV wieku budynek kościoła uległ przebudowie, polegającej na przeróbce korpusu budynku w stylu późnego gotyku halowego i dobudowaniu wieży. Znacznie późniejsze dodatki barokowe nie zatarły form romańskich i gotyckich.
Figura słowiańska z Bergen. Foto: Kazimierz Olszanowski
Rzeźbiony kamień wmurowany w ścianę zewnętrzną, przedstawiający prawdopodobnie kapłana słowiańskiego, pochodzi jeszcze z czasów pogańskich, twierdzi się, że może być nagrobkiem pochodzącym z pobliskiego cmentarzyska. Inna wersja mówi o przeniesieniu kamienia z niedalekiej Charenzy. Kolejna, trzecia datuje zabytek na XIII wiek czyli już na czasy chrześcijańskie. Ślady narzędzi wskazują, że krzyż trzymany w dłoniach jest późniejszą przeróbką, prawdopodobnie postać trzymała w ręku róg.
Od czasów reformacji kościół jest świątynią protestancką. Zmiana religii wymuszała adaptację budynku, która polegała na dewastacji „papistowskich” elementów bogatego wyposażenia. Tu jednak kilka skarbów przetrwało okresy obrazoburstwa i niszczycielskie wojny. Wśród nich zachowały się: wspaniały, zdobiony filigranem złoty kielich i chrzcielnica. W baroku kościół ponownie wzbogacono o ołtarz, żyrandol, przepiękne konfesjonały i ambonę. Ale wtedy już gorliwi purytanie zmienili upodobania.
„Szedł heretyk z heretykiem, bluźnił, więc rzucali weń kamykiem różni. Z tych kamyków heretyki postępowe zbudowały podwaliny wiary nowej. Teraz często dobywają zeń kamyków aby ciskać nimi w nowych heretyków” – Joanna Kulmowa Po zwiedzeniu prawdziwej perły architektonicznej czyli Kościoła Mariackiego warto przejść na pobliski rynek i odszukać ryglowy dom rodziny Bendixów pochodzący z początku XVI wieku. Jak na pięćsetletniego staruszka znajduje się w całkiem dobrym stanie. W Bergen auf Rügen urodził się kmdr Hans Wilhelm Langsdorff dowódca pancernika kieszonkowego „Admirał graf Spee”, który został zatopiony przez własną załogę w ujściu rzeki La Plata na terenie Urugwaju. Dowódca przeżył swój okręt tylko o kilka dni. |