POŁUDNIOWE WYSPY DUŃSKIE

Bornholm i wybrzeża wschodnich wysp Królestwa Danii, czyli Møn, Zelandię, Amager opisałem w poprzednich rozdziałach: „Cieśnina Sund” i „Bornholm”. W niniejszym opiszę wybrzeża wysp leżących na południowym skraju archipelagu. Na początek Lolland i Falster z kilkoma malutkimi, w większości skromnie zaludnionymi łachami piasku leżącymi na zachód i północ od większych wysp. Akweny te polscy żeglarze odwiedzają bardzo rzadko.

W czasie silnego, wschodniego wichru, budującego wysoką falę na zachodnim skraju Bałtyku, aby nie tracić czasu na oczekiwanie na poprawę pogody tkwiąc w jakimś porcie można alternatywnie pożeglować w tzw. Morzu Bełtów, ukryć się w cieśninach oddzielających wyspy duńskie.  Ich wąskie akweny nie pozwalają na rozbudowę fali, dzięki temu żegluga jest spokojniejsza. Kilkanaście dobrze osłoniętych portów zapewnia bezpieczne podejście i spokojny nocleg przy zawietrznym brzegu, którejś z wysp. Szczególnie polecam cieśninę Smålandsfarvandet łączącą Wielki Bełt z Bałtykiem.

Na wodach Zatoki Meklemburskiej, Morza Bełtów i Smålandsfarvandet zalecana jest szczególnie dokładna nawigacja. Główne niebezpieczeństwo stanowią mielizny, często sięgające ponad 2 mile od linii brzegowej. Mielizny przemieszczają się pod wpływem fali toteż wskazanym jest zaplanowanie współczynników bezpieczeństwa.

 

ŻEGLUGA DO BRZEGÓW DUŃSKICH

Z Zalewu Szczecińskiego do najbardziej na południe wysuniętego koniuszka Danii, cypla Gedser Odde na wyspie Falster, prowadzą dwie drogi:

  • Pierwsza, przez Świnoujście, Zatokę Pomorską i dalej przez otwarte morze na północ od Uznamu, Rugii i Hiddensee. Po wyjściu ze Świnoujścia aż do wysp duńskich możemy liczyć tylko na trzy położone blisko siebie porty schronienia; Sassnitz, Lohme i Glowe. Dzięki potężnemu falochronowi wejście do Sassnitz jest bezpieczne przy każdym kierunku wiatru nawet w ciężkich warunkach. Wejścia do dwóch ostatnich są bardzo trudne przy silnym wietrze z kierunków północnych. Do Lohme nawet niebezpieczne.
  • Druga, przez Kleiness Haff, Peenestrom, Greifswalder Bodden, Strelasund, cieśninę Gellestrom. Trasa wiedzie na południe od wysp. Żeglugę utrudniają trzy otwierane mosty. Na noc można zatrzymać się w jednej z kilkunastu dogodnie położonych przystani jachtowych. Dla załóg pływających „rodzinnie”, polecam właśnie ten wariant trasy.

Wybór wariantu zależy oczywiście od indywidualnych upodobań a także możliwości jachtu i załogi. Powinno się brać pod uwagę prognozowany kierunek i prędkość wiatru. Latem na tej trasie przeważają wiatry z kierunków zachodnich. Obydwa warianty trasy prowadzą generalnie na W-NW, toteż możemy przewidywać długie odcinki żeglugi ostro pod wiatr. Druga trasa wiedzie akwenami zabezpieczonymi przed wysoką falą, czyli spodziewajmy się bardziej komfortowej żeglugi. Żeglowne cieśniny między Uznamem a Rugią, oraz między Rugią a Hiddensee pozwalają, by w razie potrzeby przepłynąć z jednej trasy na drugą. Obydwie ruty, licząc od II Bramy Torowej na Zalewie Szczecińskim do duńskiego portu Gedser mierzą po około 127 mil morskich. Opłynięcie w „kółeczko” Wyspy Falster bez zawijania do portów wymaga pokonania około 75 mil morskich, zaś wyspy Lolland około 107 mil morskich.

 

CIEŚNINA KADETRINE

Żeglując od strony niemieckich brzegów trzeba przepłynąć cieśninę Kadetrinne zwaną „uchem igielnym” Zatoki Meklemburskiej. Na wysokości Gedser szerokość akwenu sięga 20 kilometrów, jednak dla większych, głębiej zanurzonych statków szerokość farwateru zamyka się w tylko w 500 metrach. W najwęższym miejscu statki muszą zmienić kurs o 90 stopni. Utrudnienia powodują iż co dwa, trzy lata dochodzi do kolizji między jednostkami płynącymi farwaterem, lub przypadków utknięcia na niebezpiecznych, kamienistych mieliznach. Silne prądy o zmiennym kierunku grasujące w cieśninie powodują, że dno akwenu urozmaicają piaszczyste łachy, często w formie pagórków. Kadetrinne uważa się za najbardziej niebezpieczne miejsce dostępne żegludze bałtyckiej. Tędy wiedzie bardzo uczęszczana ruta z Bałtyku do Kanału Kilońskiego. Rocznie przepływa cieśniną ponad 60 tysięcy statków, w tej liczbie znaczny procent rosyjskich tankowców, wiozących ropę naftową lub substancje ropopochodne.

Oprócz problemów wynikających z geografii i warunków nautycznych występują tu niezwykłe niebezpieczeństwa prokurowane przez ludzi. I tak, duńska marynarka wojenna na zatłoczonych wodach cieśniny urządziła sobie poligon i przeprowadza manewry jednostek wojennych.

Między stałym lądem, brzegami Hiddensee a farwaterem, po zakończeniu wojny zatopiono setki ton amunicji i materiałów wybuchowych. Na mapach morskich oznaczane słowami „munition unrein„. Przez dziesięciolecia niebezpieczne przedmioty, ponoć niegroźne, leżały sobie korodując w osadach dennych, rzekomo nikomu nie przeszkadzając. Oczywiście do czasu, gdy pojawiła się moda na elektrownie wiatrowe, a właściwie wizja dużej kasy za „czystą energię” uzyskiwaną z tych budowli. Trzeba było coś zrobić z fantem, by nie przeszkadzał w budowie fundamentów pod wiatraki farm zlokalizowanych na dnie morskim. Nagle, niewybuchy zaczęły przeszkadzać. Niemiecka marynarka czyszcząc teren pod wiatraki, w 2018 roku wydobyła kilkanaście sprawnych jeszcze bomb i min morskich z I i II wojny, wysadziła je w Kadetrinne, przy okazji wybijając doszczętnie stado morświnów zaciekawionych ruchem i zamieszaniem. Potraktowano to jako wypadek przy pracy. Od tego czasu miejsce przygotowywanej eksplozji osłania się kurtyną z bąbelków powietrza, której boją się morświny.

Podobnych zdarzeń było znacznie więcej, jednak jedno z nich wymaga poświęcenia większej uwagi.

„Trapez Bermudzki”. Jesteśmy w centrum Europy, na wodach cieśniny Kadetrinne, wprawdzie ma ona kształt trapezu, ale dzieją się tu sprawy bardziej niezwykłe i tajemnicze niż w słynnym trójkącie.

Pod koniec grudnia 2011 roku niemiecki kontenerowiec m/s „Johanna” zbliżał się do północnego krańca cieśniny Kadetrinne w drodze do Finlandii. Znajdował się na niemieckich wodach terytorialnych, kilka mil od wejścia do portu Rostock. Spokojny rejs nagle został przerwany, załoga poczuła wstrząs i huk uderzenia. Marynarzom ukazał się niesamowity widok, na dziobie w rejonie kluzy kotwicznej widniała okrągła dziura o średnicy ponad jeden metr. Druga podobna znajdowała się w pokładzie dziobowym. Krawędzie otworów wskazywały, że „obce ciało” lecąc na wodą przebiło grube na 15 mm blachy burty, pokładu i posiadając jeszcze zapas energii przeleciało nad lewą burtą ostatecznie wpadając do wody. Na pokład przybył inspektor ds. bezpieczeństwa żeglugi, który stwierdził fakty. Pierwsze orzeczenie brzmiało „klasyczny przestrzał”.

Bałtyk w grudniu nie należy do mórz spokojnych, otwarta dziura w burcie szczerzyła się tylko trzy metry nad wodą, dalsza żegluga była bardzo niebezpieczna. Statek mógł nabrać wody i zatonąć. Mimo to armator statku; po rozmowach z przedstawicielami marynarki wojennej i stosownymi władzami, skierował statek w dalszy rejs. Uszkodzenia miano naprawić w odległej o ponad 175 Mm   stoczni szwedzkiej marynarki wojennej w Karskronie, zamiast w pobliskim, leżącym o godzinę drogi niemieckim Warnemunde, gdzie również jest stocznia.

Po dwóch dniach wydano oficjalny komunikat: „… statek zderzył się z pniem drzewa, albo ze zgubionym przez kogoś kontenerem, albo z pływającym fragmentem wieży elektrowni wiatrowej…”. Załoga i inni zaangażowani w problem ludzie nagle „nabrali wody w usta”, sprawę zamieciono pod dywan.

Oficjalne, graniczące z debilizmem, wyjaśnienia spotkały się z niedowierzaniem, próbowano rzetelnie wyjaśnić sprawę. Bardzo prawdopodobna wersja wskazuje na uderzenie ćwiczebnej rakiety samosterującej. W głowicy bojowej zamiast materiału wybuchowego znajdował się na szczęście beton. Wersję tę potwierdza miejsce uderzenia położone trzy metry nad lustrem wody. Brano też pod uwagę uderzenie torpedą superkawitacyjną, skaczącą po powierzchni wody z prędkością ponad 200 węzłów. Nad taką torpedą pracują Niemcy we współpracy ze szwedzką firmą SAAB i prawdopodobnie dlatego w historii pojawił się wątek szwedzki, czyli naprawa uszkodzeń w Karlskronie.

Tego typu niekontrolowane gry i zabawy wojenne mogą doprowadzić do kolejnego trafienia cywilnej jednostki „niechcący”, przez „niezidentyfikowany pocisk, nieznanego pochodzenia”. Cieśniną Kadetrinne przepływa rocznie około 60 tysięcy statków i jest duża szansa, by któryś trafić. Obecnie nie sposób dociec prawdy, przeraża tylko fakt, że jacyś kretyni mogą bezkarnie bawić się bronią najnowszej generacji, strzelając do bogu ducha winnych ludzi, a tzw. władze maskują ich wyczyny.

Opisana wyżej bitwa morska Niemców z Niemcami odbyła się na tle wybrzeży duńskiej wyspy Falster zamieszkałej przez kilkadziesiąt tysięcy ludzi, ściśle na trawersie duńskiego portu Gedser. Też był w zasięgu rażenia pocisku, ale wtedy konflikt mógłby przybrać formę międzynarodową.

Mosty. Główne trasy drogowe łączące wyspy duńskie ze stałym lądem, lub spinające wyspy między sobą, dzięki konstrukcji gwarantującej duży prześwit nad wodą, z reguły nie utrudniają żeglugi jachtom przeciętnej wielkości. W przypadku podnoszonych mostów łączących brzegi cieśniny Guldborgsund i nieco odleglejszych wąskich cieków, obowiązuje przyjazny żeglarzom system otwierania określany słowami „na żądanie”, ale nie częściej niż co pół godziny.

Poniżej zestawiono parametry mostów położonych w południowym rejonie Morza Bełtów.

Nazwa mostu Lokalizacja Typ mostu Prześwit (m) Zasady otwierania
Storstrøm Zelandia-Falster wysokowodny 26
Storebæltsbroen Zelandia-Fionia wysokowodny 50
Lillebæltsbroen P. Jutlandzki-Fionia wysokowodny 44
Fehmarnsund Fehmarn-stały ląd 1 wysokowodny 23
Faro Bridge Zelandia-Farø-Falster wysokowodny 26  
Faro Bridge N Zelandia-Farø-Falster wysokowodny 20  
Øresunddbroen Dania-Szwecja wysokowodny 57
Guldborgsundbroen Falster-Lolland zwodzony na życzenie 2
Frederick IX Nykøbing-Sandby zwodzony na życzenie 2

1 Fehmarn jest niemiecką wyspą. Od kilku lat rozważa się budowę mostu lub tunelu między wyspami Lolland i Fehmarn
2 Nie częściej niż co pół godziny.

Żeglując wokół wysp Falster i Lolland mamy okazję popatrzyć na piękne mosty zawieszone wysoko nad wodą. Przepływając pod nimi, wypada spojrzeć uważnie okiem konstruktora. Starsze budowle z gęsto rozmieszczonymi filarami, demonstrują stalowe, nieosłonięte elementy łuków czy kratowych belek nośnych. Natomiast nowsze zbudowane w latach siedemdziesiątych XX stulecia i później, osłaniają konstrukcję specjalnie ukształtowanymi, gładkimi blachami, kryjącymi od dołu wszystkie „flaki”. Przyczyną nie były względy estetyczne, rozwiązanie wynikało z konieczności zapobieżenia rezonansowi drgań własnych i drgań wiatru. Rezonans powodował, że jezdnie, niektórych mostów falowały, podskakiwały i w końcu potrafiły rozpaść się na kawałki. Jeden z podatnych na rezonans mostów w USA zasłużył sobie na przezwisko „Galopująca Gerda”. Mimo, iż Gerda powinna była wytrzymać huragan o prędkości do 250 km/godz, już około 70 km/godz wyskoczyła wysoko i wpadła do rzeki. Z pewnością most mógł wytrzymać wiatr o prędkości 250 km/godz a nawet większej jeśli uwzględni się współczynniki bezpieczeństwa. Krytycznym okazał się długotrwały wiatr 7st B. To właśnie wtedy zrównały się amplitudy drgań własnych i drgań wiatru, powstał silny rezonans i most runął. Wybuchła panika, wstrzymano budowę i projektowanie wielu nowych mostów na całym świecie. Rozwiązanie problemu okazało się proste, osłonięcie dołu mostu blachami ukształtowanymi w formie płaskiego trójkąta lub trapezu powodowało powstanie siły aerodynamicznej dociskającej jezdnię do podpór, tym samym zapobiegając rezonansowi i swobodnym podskokom płyty. Stosowanie odwróconego skrzydła stało się regułą, w skrzydło wyposażono istniejące, co bardziej „narowiste” konstrukcje. Wszystkie mosty nieznacznie poruszają się, na szczęście nie zauważamy tego. Nawet te najnowsze, oprócz ruchów pionowych, potrafią poruszać się na boki pod wpływem mimowolnego, skoordynowanego ruchu pieszych. Słynna „Kładka Milenijna” nad Tamizą w Londynie musiała być zaopatrzona w gigantyczne tłumiki rezonansu, zasadą działania przypominające amortyzatory roweru. Zjawisko znali już Rzymianie nakazujący maszerującym żołnierzom „złamanie kroku” w czasie przemarszu przez mosty.

 

WYSPY LOLLAND I FALSTER

Wyspy leżące na wschód od Wielkiego Bełtu i południe od Zelandii eufemistycznie nazywane są przez Duńczyków Wyspami Morza Południowego. Oprócz Lolland i Falster do tej grupy zalicza się wyspa Møn, opisana w rozdziale „Cieśnina Sund” i nieco ponad trzy tuziny mniejszych wysp, z których tylko około dziesięciu jest zamieszkałych. Największą w całej grupie wysp południowych jest płaska jak stół Lolland, dwa razy większa od Falster. W najwyższym miejscu, jej teren wspina się 25 metrów nad poziom morza. Po wielkich powodziach w 1872 1 1874 roku, południowy brzeg wyspy osłonięto systemem wałów przeciwpowodziowych. Pobliska wyspa Falster uznana za wyspę prawie górzystą osiąga wysokość 45 m nad poziomem morza.

Historia ostatnich kilku stuleci zdeterminowała wygląd obydwu wysp. Lolland prawie w całości należała do kilkunastu rodzin właścicieli dużych majątków ziemskich. Do dzisiaj przeważają tu wielkie obszary pól usianych kępami lasków. Pobliska Falster należała do korony i stanowiła wdowią oprawę kolejnych królowych. Zyski przeznaczano na utrzymanie królowych i ich dworu. Oczywiście żadna z królowych nie zhańbiła się pracą na roli. Tę zabawę powierzano rodzinom chłopów pańszczyźnianych lub dzierżawcom, którym wydzielano kilkuhektarowe działki, oddzielane pasami zadrzewień na miedzach. Po zniesieniu pańszczyzny w 1766 roku, większość chłopów wykupiła swoje działki. Charakterystyczną cechą jest sposób zabudowy terenów użytkowanych rolniczo. Niewiele tutaj wsi o zwartej zabudowie typowej dla terenów Europy Środkowej, zastąpiły je pojedyncze siedliska rozproszone na uprawianych zagonach ziemi. Każdy właściciel kawałka ziemi budował się na swoim polu. Krajobraz urozmaica kilka izolowanych terenów leśnych, niewielkich rzeczek i jeziorek, w tym spore skupisko w pobliżu miasta Maribo na Lolland. Prawdziwą ozdobą krajobrazu są wybrzeża morskie, od płaskich piaszczystych lub kamienistych plaż i mielizn, przez niskie brzegi pokryte słonymi łąkami, aż po niewysokie ale strome klify.

Najstarsze ślady osadnictwa na wyspach, pozostawione przez łowców reniferów, pochodzą ze schyłkowego paleolitu. Kolejne ludy epoki kamienia również poświadczyły swój pobyt i formy gospodarowania. Trzeba pamiętać, iż w tym czasie cały archipelag skutkiem obniżenia poziomu morza, był połączony ze stałym lądem, obecne cieśniny były suchym lądem. Nieprzerwane zasiedlenie trwa przez kolejne epoki brązu i żelaza. Najbardziej spektakularnymi zabytkami są prehistoryczne grobowce-dolmeny. Z czasów późniejszych, przetrwały zabytkowe budowle, które można zobaczyć w kilku miastach (Maribo, Nakskov, Nykøbing F.), i wielu mniejszych skupiskach zasiedlonych przez ludzi. Na obydwu siostrzanych wyspach można napotkać liczne, niewielkie kościoły rozsiane w krajobrazie. Jest ich ponad sto, zdecydowana większość pochodzi z XII i XIII wieku. Zostały zbudowane w obowiązującym ówcześnie stylu romańskim, z reguły podlegały modernizacjom i rozbudowom nadającym im wygląd budowli gotyckich. Świeckie budowle, poza obrębem miast, najczęściej były zamkami obronnymi lub rezydencjami właścicieli ziemskich. Te ostatnie powstawały w XVIII wieku w stylu późnego baroku.

Saga wikingów. Na duńskich Wyspach Mórz Południowych, jak prawie wszędzie w Skandynawii, wręcz natrętnie lansowany jest mit wikingów. W powszechnym obrazie wikingowie wiedli wspaniałe życie starając się po chwalebnej śmierci dostać do Wallhali. Póki co żeglowali, handlowali głównie niewolnikami, zarzynali i rabowali bliźnich lub uczestniczyli w tęgich popijawach, siedząc w pięknych hallach, na pokrytych kosztownymi futrami dębowych ławach. Rzeczywistość jednak często wyglądała tak:

Osada wikingów. Foto: Kazimierz Olszanowski

Fotografia przedstawia fragment skansenu, właściwie tylko ekspozycji replik budownictwa mieszkalnego ze wczesnego średniowiecza. Każdy inny skansen eksponuje w miarę dobrze zachowane budynki przeniesione z okolicy. Tu na podstawie wykopalisk archeologicznych jedynie dokonano próby odtworzenia wyglądu osady zamieszkałej przez wikingów. Po dziesięciu wiekach zachowały się: urbanistyka (rozplanowanie osady) i podziemne części drewnianych konstrukcji. Miejsca po słupach konstrukcyjnych często wyglądają jak zwykłe dołki wypełnione gruntem innego koloru niż otoczenie, nawet bez rozpoznawalnych resztek drewna. Czasami natrafi się na ślad paleniska. (parę osmolonych kamieni, warstewka popiołu i kilka węgielków umożliwiających datowanie). Wszystkie inne elementy budowlane, to licencja poetica, czyli efekt wyobraźni autorów ekspozycji, czasem wsparty rozwiązaniami technicznymi podpatrzonymi w zachowanych XIX-wiecznych chałupach wiejskich. Niektóre elementy wręcz śmieszą, z wikingów robi się kretynów, którzy do budowy płotu widocznego na pierwszym planie użyli słupków pracochłonnie wykonanych z tartacznych krawędziaków, zamiast zwykłych kołków drewnianych wyciętych w pobliskim lesie i jeszcze na dodatek dużo trwalszych. Niezależnie od powyższych uwag, można stwierdzić, że siedliska większości wikingów nie prezentowały się zbyt okazale.

 

KOŚCIOŁY NA WYSPACH FALSTER I LOLLAND

Budynki kościelne jako zabytki dawnej architektury dominują w krajobrazie, często budzą zainteresowanie podróżnych. Na wyspach Falster i Lolland jest ich tak dużo, że wypadało poświęcić im osobny rozdział. Źródła duńskie wymieniają ponad sto obiektów, pochodzących głównie ze wczesnego średniowiecza. Przetrwały wieki za sprawą trudno zapalnej konstrukcji z kamienia i cegły. Nawet jak wybuchł pożar od uderzenia pioruna lub innych przyczyn, to spłonął tylko dach, zaś ściany pozostawały nienaruszone. Mieszkańcy uznawali to jako karę za grzechy i remontowali obiekt. Nie bez znaczenia był mocno ugruntowany w chrześcijańskich społeczeństwach szacunek dla „domu bożego”, który nawet w czasie wojen można było obrabować z cennych ruchomości, ale nie zniszczyć doszczętnie, choć takie przypadki się zdarzały. Ilość kościołów na obszarze zbliżonym do przeciętnego powiatu w Polsce mocno zastanawia. Jakim cudem kilka rodzin mieszkających w lepiankach mogło ufundować bardzo kosztowny kościół. Dochody pochodzące z rolnictwa, rzemiosła i rybołówstwa z pewnością nie mogły temu sprostać. Pozostały jeszcze wpływy z wikingu, ale era indywidualnych rabusiów już minęła, wiking jako system gospodarczy został upaństwowiony w Danii. Teraz wszelkie wpływy zasilały szkatułę królewską. Najazdy na wyspy brytyjskie przynosiły tysiące kilogramów złotych i srebrnych monet. Nakładany na angielskie miasta i wsie haracz zwano „danegeld”. W kraikach angielskich był pobierany w formie podatku gruntowego. Dysponując górą srebra i złota, królowie duńscy dzielili się łupem ze Stwórcą budując gęstą sieć przybytków bożych. Dzięki temu można uznać, że Dobry Pasterz strzygł do gołej skóry, chrześcijańskie od 500 lat, angielskie owieczki na rzecz ledwo co ochrzczonych duńskich neofitów.

Założenia architektoniczne większości kościołów wykorzystują jeden model bryły. Jego istota opiera się na centralnej nawie głównej, spiętej od zachodu tzw. masywem zachodnim lub westwerkiem będącym podstawą krępej, przysadzistej wieży, krytej dwupołaciowym, dachem namiotowym. Niewiele budynków po zmianie obowiązującej religii powiększono o nawy boczne. Wschodnia część nawy przedłużona jest prostokątnym z reguły prezbiterium i zakończona półkolistą czy prostokątną absydą. Wejście główne bezpośrednio z boku nawy osłania jakaś przybudówka nosząca cechy późniejszej przyklejki. Strzeliste wieże zwieńczone wysokimi hełmami występują nader rzadko. Kilka kościołów zbudowano w konstrukcji bezwieżowej, typowej dla budowli realizowanych przez franciszkanów. Zakon ten ze względu na swoją regułę narzucającą mnichom opiekę nad ludźmi, chorymi, kalekimi, ubogimi lub sierotami był bardzo popularny w Europie w tym Skandynawii.

W połowie XVI wieku, skutkiem wprowadzenia zasad reformacji, bogate, ozdobne wyposażenie zniszczono przystosowując budynki do purytańskich zasad nowej religii. Przy okazji spaskudzono elewacje, pacykując ściany kamienne czy ceglane grubymi warstwami farby białej lub w kolorze ochry z Falun. Na szczęście duński ikonoklazm nie przybrał absolutnej formy jak w Brytanii czasów Cromwella, ale i tak zniszczono wszystko co tylko się dało. Obecnie wielkim nakładem sił i kosztów usuwa się wszelkie pobiały odsłaniając kolorowe freski i polichromie.

W tekście opisałem tylko budynki świątyń zlokalizowanych w miastach portowych, możliwych do odwiedzenia jachtem. Inne, często bardzo ciekawe obiekty polecam posiadaczom składanych rowerków ułatwiających wyprawy w interior.

 

WYSPA FALSTER

Położona między Zelandią, Møn a Lolland, od których oddzielają ją wąskie cieśniny. Dojazd lądowy umożliwiają przeprawy mostowe na Zelandię i sąsiednią wyspę Lolland. Sieć komunikacyjną uzupełniają przeprawy promowe, na wyspę Langeland via Lolland i dalej przez Fionię na Półwysep Jutlandzki, oraz podwodny tunel na autostradzie E47 łączący Falster i Lolland. Bezpośrednio ze stałym lądem łączą wyspę promy kursujące na niemiecką wyspę Fehmarn i do Rostocku. Wyspę o powierzchni 514 km², zamieszkuje 42,7 tys. mieszkańców, czyli jest nieco mniejsza od Bornholmu. Stolicą administracyjną wyspy jest miasto Nykøbing Falster zamieszkałe przez około 17 tys. osób, oprócz niego jeszcze dwa niewielkie miasteczka Stubbekøbing i Gedser, oraz kilkanaście osad rozproszonych w krajobrazie. Dzięki płaskiemu terenowi i stosunkowo żyznym glebom wyspa stanowi istotną część rolniczego zaplecza Danii. Nieźle rozwinięte są: rybołówstwo, przetwórstwo żywności, przemysł obróbki metali i usługi.

Na półwyspie Gedser Odde znajduje się Hestehoved (Koński łeb), najdalej na południe wysunięty punkt Królestwa Danii, dodatkowo oznaczony wielkim głazem narzutowym, przywleczonym przez lądolód skandynawski około 15 tysiącleci temu. Głaz leży w pobliżu latarni morskiej.

Na trasie Zalew Szczeciński – cieśnina Kadetrinne, niezależnie od wariantu podejścia  musimy pokonać odcinek wspólny, kilkudziesięciomilowy przeskok przez Zatokę Meklemburską lub otwarte morze, po którym warto zatrzymać się w jakimś spokojnym miejscu. Na wschodnim brzegu wyspy Falster leży port  Hesnæs, jest eksponowany na wichry ze wschodu.

 

HESNÆS

Podejście. Pierwszy dogodny port w Danii to mała wioska rybacka. Charakteryzuje się bardzo prostym wejściem. Wprost z morza podchodzimy do wejścia między główkami. Wejście skierowane jest na zachód ale akwen osłaniają wysokie brzegi wyspy.

Hesnæs. Jest wyjątkowa dzięki charakterystycznym domom, których nie ma nigdzie indziej w Danii i w zachodniej części Bałtyku. Siedem zabytkowych budynków krytych strzechą posiada dodatkowe ocieplenie ścian warstwą maty lub plecionki trzcinowej. To rozwiązanie miało chronić przed mroźnymi wschodnimi wichrami. Strzechy w ostatnich latach stały się obowiązującą modą w Danii. Często budowane są przez polskie firmy z trzciny pozyskanej w Polsce. Bardzo ładne domki mają ponad 150 lat, utrzymywane są w doskonałym stanie technicznym. Na pobliskim klifie funkcjonuje klimatyczna stuletnia knajpka oferująca m.in. rozległy widok na Bałtyk. Widać nawet odległy, kredowy klif ciągnący się wzdłuż brzegów wyspy Møn. W pobliskim Horbelev, las kryje cmentarzysko z epoki brązu. Odkryto tu ponad 70 kurhanów i kilka kamiennych dolmenów ponoć najlepiej zachowanych w całej Danii. W pobliżu bukowy las skrywa kurhan z obstawą kamienną. Ubytki nasypu sugerują próbę włamania się do komory grobowej. Poznanie tego ostatniego zabytku wymaga dość długiego spaceru.

Port jest bardzo spokojny i malowniczy, nie jest to żadna „wypasiona” marina i nie należy spodziewać się luksusów. Zachował się na szczęście specyficzny klimat małych portów przyciągających dość szczególnych ludzi włóczących się z reguły solo w poszukiwaniu mało uczęszczanych miejsc. Port jest raczej płytki, największe głębokości ledwo osiągają dwa metry. Mieści zespół kutrów rybackich i około 70 jachtów. Kilka miejsc po wewnętrznej stronie prawego falochronu zwyczajowo pozostawia się większym jednostkom. 

Po wyjściu z Hesnæs, płynąc wzdłuż niewysokich klifów, kamienistych i piaszczystych plaż wyspy Falster, przepływamy nad kamiennym grzbietem, łączącym na głębokości kilku-kilkunastu metrów wyspy duńskie ze stałym lądem. Na mapach morskich miejsce to nazywa się cieśniną Kadetrinne. Panuje spory ruch statków, toteż lepiej żeglować po wodach północnej części akwenu. Po minięciu cypla Gedser Odde oznaczonego latarnią morską rozpoczyna się podejście do Gedser.

Na podejściu do Gedser należy starannie nawigować i trzymać się farwateru jak dziecko matczynej spódnicy. Przyczyną jest mielizna (osuch) częściowo widoczna w czasie niskich stanów wody, głębokości nad dnem średnio osiągają nawet 40 cm. Farwater wytyczono między brzegiem a mielizną.

 

GEDSER

Podejście. Miasteczko jest dość malutkie, liczy poniżej tysiąca mieszkańców, posiada jedynie spory port mieszczący głównie terminale promowe. W małym baseniku na wschód od wejścia cumuje kilka jachtów. Znakomita większość jednostek rekreacyjnych korzysta z mariny leżącej kilkaset metrów na północ od wejścia do portu.

W Gedser funkcjonuje lokalne Geomuseum szczycące się okazem największego na świecie polerownego granatu (Nordsten). Granat jako minerał dość często występuje na bałtyckich plażach, jednak w formie drobniutkich kryształków piasku  tworzących fioletowe smugi na styku plaż i wydm.

Gedser leżące kilkadziesiąt kilometrów od niemieckich portów było pierwszym celem w czasie inwazji hitlerowskiej na Danię. Najeźdźcy razem z czołgami i tankietkami przypłynęli niespodziewanie zwykłym, rejsowym promem jak turyści, tylko w kosztach nie przewidzieli zakupu biletów powrotnych.

 

CIEŚNINA GULDBORGSUND

Podejście. Na północ od zabudowy Gedser leży rezerwat ornitologiczny obejmujący kilka słodkowodnych zbiorników, powstałych przez odcięcie małych zatok mierzejami. Płynąc wzdłuż jego wybrzeży wchodzimy w cieśninę Guldborgsund, zmierzając do Nykøbing F.

Ciesnina Guldborgsund. Foto: Kazimierz Olszanowski

Aż do mostu Frederica IX, brzegi są nieprzyjazne żeglarzom. Jeszcze w 2016 roku nie było na tym odcinku żadnej przystani, może przez ostatnie cztery lata coś zbudowano, ale ja tego nie wiem. Za mostem na obydwu brzegach funkcjonują dwie mariny. Na zachodnim brzegu Toreby Seilklub umożliwiająca postój 90-100 jednostek. Podstawowe urządzenia przystani składają się z pomostów wychodzących w cieśninę, toteż przy manewrach trzeba uważać na prąd okresowo płynący cieśniną. Zaś na wschodnim ulokowana jest Marina Bådklubben Guldborgsund z dwoma basenami, mieszcząca ponad 60 jachtów. Za mariną ciągnie się nabrzeże zwane Guldborgsund Havne. Tam cumują głównie statki i stateczki, ale jachty też widać. Można tu przycumować i odwiedzić miasto. Na zachodnim brzegu leży wejście do portu Centrum Średniowiecza w Sundby, jednak poprzeczny pomost blokuje żeglugę jednostek rekreacyjnych. Trzeba przycumować w którejś z marin i przespacerować ze 2 kilometry.

Kilka mil na północ od obydwu miast cieśninę zwężają dwa sztuczne półwyspy znaczące miejsce przebiegu tunelu wchodzącego w skład urządzeń autostrady E47. Zwężenie powoduje wzrost prędkości prądu, okresowo występującego w cieśninie. Autostrada łączy Kopenhagę z wyspą Lolland. Kilka kolejnych milek i dopływamy do zwodzonego mostu Guldborgsundbroen oznaczającego koniec cieśniny. Po obydwu stronach mostu funkcjonują spore przystanie jachtowe. Na całej trasie należy starannie pilnować farwateru. Cumowanie w marinach może utrudniać prąd panujący okresowo w cieśninie.

 

NYKØBING FALSTER/SUNDBY

Nazwa Nykøbing Falster często skracana do postaci Nykøbing F, powstała dla odróżnienia od kilku innych Nykøbingów w Danii i dwóch Nykøpingów w Szwecji. Sundby leży po drugiej stronie cieśniny Guldborgsund na wyspie Lolland, należy do innej gminy, jednak bliskie sąsiedztwo i most Frederica IX powodują, że obydwa miasta funkcjonują jak jeden organizm miejski.

Początkiem miasta Nykøbing Falster było podgrodzie rzemieślnicze i rybackie powstałe w sąsiedztwie warownego grodu zbudowanego w celu ochrony wyspy przed rabunkowymi najazdami Słowian, na tych terenach ówcześnie zwanych Wends. Gród zbudowano w miejscu naturalnie chronionym na eksponowanym półwyspie. W XV wieku gród rozbudowano do formy zamku, zaś osada dzięki zyskom z handlu międzynarodowego rozwinęła się do rangi miasta. Przez kilka wieków zamek był siedzibą wdów po zmarłych królach Danii. Królowe-wdowy, z reguły niemieckie księżniczki niezbyt dbały o budowlę i z czasem popadła w ruinę. Podkreślam tu niemieckie pochodzenie kandydatek na duński tron. To reformacja ograniczyła rynek matrymonialny władców protestanckich państw Europy Północnej. Protestancki król nie mógł pojąć za żonę katoliczki, do prawosławnych, zresztą też trefnych, było zbyt daleko a niemieckich poprawnych religijnie księżniczek było pod dostatkiem, nawet w nadmiarze. Duńskie księżniczki często wydawano za władców rządzących na wyspach brytyjskich. Duńskie niegdyś Orkady weszły w skład dominiów Korony Brytyjskiej jako posag żony jednego z władców Anglii. Ponieważ w Nykøbing Falster mieszkało kilka królowych niemieckiego pochodzenia, wielu Niemców przybyło do miasta. Pod koniec XVIII wieku walący się zamek sprzedano i rozebrano. Pozostały tylko ruiny jednej z wież.

 

Czarenshus. Foto: Kazimierz Olszanowski

Oprócz zamku w mieście istnieje kilka budynków o dawnym rodowodzie, w tym:

  • Zbudowany w 1580 roku ryglowy Czarenshus (dom cara) nazwany na pamiątkę bawiącego tam rosyjskiego cara Piotra I. Wizyta cara była następstwem sojuszu Danii i Rosji w czasie wielkiej wojny północnej. W wojnie, po stronie duńskiej brała udział flota rosyjska zbudowana przez cara.
  • Oprócz domu cara w centrum miasta zachowało się kilkanaście zabytkowych budynków należących do mieszczan. Niektóre są nawet starsze niż Czarenshus, jednak późniejsze modernizacje i przebudowy zatarły ich historyczny wygląd.
  • Średniowieczny, gotycki kościół opactwa. Skoro istnieje kościół opactwa, to musiał być w pobliżu klasztor i faktycznie na południowym skraju miasta król Eryk VII Pomorski erygował klasztor franciszkanów, rozbudowywany przez kolejne dwa wieki. Obecnie z budynków klasztornych pozostało jedno skrzydło i fragment drugiego. Kościół oprócz standardowego, luterańskiego wyposażenia posiada wielką tablicę genealogiczną królowej Sophie (XVII wiek) z malowanymi portretami 63 meklemburskich przodków.
  • Wiatrak Ejegod, zbudowany wg wzorów holenderskich w pierwszych latach XIX wieku. Dość nietypowym elementem jest zewnętrzna galeria. Budynek mieści obecnie muzeum zabawek. W zakamarkach Skandynawii często spotyka się małe musset dość skromnie wyposażone w eksponaty. Często stanowią rodzaj klubu dla okolicznych mieszkańców, głównie emerytów. Goście pojawiają się niezbyt często i może dlatego są serdecznie przyjmowani przez gospodarzy.
  • Mieszkańcy są bardzo dumni z ponad stuletniej wieży ciśnień Nykøbing Vandtårn, szczerze mówiąc nie wiem dlaczego, budynek wygląda jak zwyczajna, stuletnia wieża ciśnień.

 

GULDBORG

Wioska rozproszona w lasach na obydwu brzegach cieśniny Guldborgsund, w jej najwęższym miejscu. Zatrzymywali się w niej kupcy i podróżni korzystający z istniejącej tu przeprawy promowej. Czasami, ze względu na pogodę, lub zalodzenie, musieli schronić się na dłużej. Wieś wtedy zapewniała kwatery i magazyny dla przewożonych towarów. Po zakończeniu funkcjonowania przeprawy promowej zbędne pomieszczenia zamieniono na pracownie rzemieślnicze, artystyczne i galerie sztuki. W czasie II wojny północnej w obliczu spodziewanej inwazji Szwedów rejon przeprawy ufortyfikowano, co jednak nie przeszkodziło najeźdźcom w przeprawie i podboju wyspy Lolland. Prom działał do lat trzydziestych XX wieku, czyli do otwarcia mostu Christiana X (Guldborgsundbroen). Do czasu otwarcia niedalekiej, równoległej przeprawy tunelem Guldborgsund wszelki ruch tranzytowy na Lolland i dalej na niemiecką wyspę Fehmarn przebiegał przez Guldborg.

W Guldborg znajdują się dwie mariny żeglarskie, każda na innym brzegu cieśniny. W pobliskim lesie Storskoven można bez trudu znaleźć budowle z okresu brązu i żelaza. W zasięgu niedługiego spaceru można podziwiać romańskie kościoły w Majbølle, Kippinge, i Brarup

Po wyjściu z cieśniny Guldborgsund, zamierzając opłynąć wyspę Falster, ze względu na mielizny, należy trzymać z dala od brzegu. Szerokie, przybrzeżne mielizny ciągną się aż do przejścia pod wysokowodnym mostem Storebæltsbroen, będącym kluczowym elementem starej przeprawy na Zelandię. Mielizny są ruchome i powinno się nie do końca wierzyć mapom.

 

OREHOVED

Przed mostem, mijamy miejscowość Orehoved, zauważymy sztuczny półwysep-pirs zabudowany kilkoma budynkami produkcyjnymi i infrastrukturą przemysłową. Linię brzegową półwyspu wyznacza ciąg żelbetowych nabrzeży. Jachtów tu nie zauważyłem.

 

GABENSEE HAVN

Podejście. Kilkaset metrów na wschód od przyczółka mostowego leży osada Gabensee. z przystanią mogącą pomieścić kilkadziesiąt jachtów. Port przypomina zagródkę przyczepioną do masywnego, żelbetowego pirsu wystającego w morze.

 

SORSØ HAVN

Przy kolejnym moście wysokowodnym należącym do autostrady E47 i biegnącym na wyspę Farø zaczyna się cieśnina Sorsø Gab oddzielającą Falster od wyspy Bogø. Kawałek za mostem rozpoczyna się miejscowość Sorsø składająca się z kilku wydzielonych skupisk domków, rozrzuconych w terenie i splecionych siatką dróg i ścieżek. Na końcu jednej z uliczek leży port Sorsø Havn. Mieści 50-60 jednostek cumujących między dalbami postojowymi, pozostawiono część nabrzeża dla większych jednostek gdzie mogą cumować burtą do kei. Dzięki, nie do końca przemyślanym falochronom, przy północnym wichrze część stanowisk postojowych narażonych jest na wysoką falę, wchodzącą bez przeszkód do portu. Przy porcie funkcjonuje tradycyjne duńskie rogeri serwujące świeżo wędzone ryby.

 

STUBBEKØBIG

Podejście. Kolejną, nieco większą miejscowością jest miasto Stubbekøbing zamieszkałe przez ponad dwa tysiące mieszkańców, dysponujące portem z dwoma basenami. Wschodni przeznaczony jest wyłącznie dla jachtów, w zachodnim, pełniącym rolę portu przemysłowego też kilka stacjonuje. Zewnętrzny pirs służy jako przystań promów na nieodległą wyspę Bogø leżącą już na Zelandii po północnej stronie cieśniny Grønsund. 

Wspomniane wyżej Bogø dysponuje niewielkim portem. Przy silnym, północnym wichrze podejście jest bezpieczniejsze a postój spokojniejszy niż w portach północnej części Falster.

Kościół Stubbekøbing.  Najstarszą, romańską częścią budynku jest prostokątna nawa wykonana z kwadr wapiennych. Nawę powiększono i zbudowano chór z cegły ceramicznej w okresie wczesnego gotyku. Pod koniec panowania stylu gotyckiego budynek świątyni rozbudowano o wieżę i wieniec kaplic, w tym słynną kaplicę pod wezwaniem św. Anny.

Chór wykonano w stylu wczesnogotyckim, wieża i kaplice północne w XV wieku w stylu późnogotyckim. Część czerwonych ścian ceglanych na sposób holenderski ozdobiono paskami wymurowanymi z cegły w kolorze żółtym Z końcem XVIII wieku zachowując dawno przebrzmiały już styl gotycki zbudowano szczyt wieży służącej również jako nabieżnik dla statków zbliżających się do portu. Wkrótce potem kościół został poważnie uszkodzony przez pożar. W XIX wieku świątynię gruntownie wyremontowano.

Zabytkowe, standardowe wyposażenie liturgiczne w tym przypadku obejmuje renesansowy ołtarz ufundowany przed królową-wdowę Sophie, takąż ambonę i marmurową barokową chrzcielnicę. Na łuku tęczowym między nawą główną a prezbiterium zachował się gotycki jeszcze krucyfiks. Niegdyś zdobienia obejmowały zestaw fresków wykonywanych w XIV-XVI wieku. Jednak zostały doszczętnie zamalowane. Spod warstwy pobiały odzyskano tylko niewielką ich część. Ciekawy historycznie jest motyw przedstawiający herb papieża Leona X wykonany na honorowym miejscu północnej ściany prezbiterium w 1521 roku, czyli w okresie gdy antypapistowska reformacja była tuż, tuż. Fundatorów herbu pewnie mocno zaskoczyła.

Kościół w Stubbekønig. Foto: Kazimierz Olszanowski

Na odcinku od Stubbekøbing aż do Hesnæs zamykającym pętlę wokół wyspy Falster brak portów a nawet małych przystani. Przyczyną prawdopodobnie jest brak zatoczek lub wysepek chroniących przed sztormowymi falami a także bliskość brzegu zamieszkałego przez drapieżnych Wends. Zachowały się wzmianki o rozlokowanych na klifach posterunkach wypatrujących żagli wrogich okrętów

.Miejscowość chlubi się muzeum radia i motocykli.

 

WYSPA LOLLAND

Największa z duńskich Wysp Morza Południowego, zasiedlona przez około 60 tysięcy mieszkańców zaludniających kilka większych miasteczek i sieć niewielkich osad. Od zachodu i północy sąsiaduje z kilkoma małymi łachami piasku, często bezludnymi. Najwyższy punkt znajduje się na wysokości 25 m niedaleko wsi Horslunde na północnym zachodzie. Najniżej położone tereny to depresje przy wale wzmacniającym południowe wybrzeże. Trudno jednak ustalić czy nie jest to robota ludzi, przez stulecia eksploatujących tu torf i ryjących wykopy w czasie budowy systemu przeciwpowodziowego. Budowa wału na południowym brzegu zniszczyła szerokie, nasłonecznione plaże wabiące letnich wczasowiczów, toteż wyspę omija fala kąpielowych turystów, ale też i wpływy z obsługi takich gości. Gospodarka koncentruje się na rolnictwie. Dzięki żyznym glebom, oprócz tradycyjnego w Danii przetwórstwa mleka, uprawia się dużo buraków cukrowych przetwarzanych w największej w Danii cukrowni w Nakskov. Wyspę otaczają ruchliwe akweny: od południa Zatoka Meklemburska, od zachodu Wielki Bełt, od północy Smålandsfarvandet (mój Boże jak to wymawiać?) i wąski Guldborgsund oddzielający Lolland od siostrzanej wyspy Falster. Do Lolland ciążą okoliczne wysepki Fejø, Femø, Askø i kilka innych, wystających z morza skrawków piaszczystego lądu. Prawdziwą ozdobą centrum wyspy jest zespół jezior w okolicach Maribo, ponoć są bardzo atrakcyjne wędkarsko.

Po ustąpieniu lądolodu skandynawskiego wszystkie okoliczne lądy były połączone z Europą kontynentalną. Dopiero podniesienie się poziomu morza w czasie tzw. Transgresji Litorynowej odizolowało wyspy, nadając środowisku i pozostałym tu ludziom nieco inny kierunek rozwoju.

Zabytki kultury materialnej. Żyzne tereny zasiedlone już od schyłkowego paleolitu kryją liczne stanowiska kultur łowiecko zbierackich. Są to głównie narzędzia krzemienne, zbrojniki oraz rdzenie pozostałe po obróbce surowca i niepotrzebne odłupki, czyli debitaż. Rolnictwo dotarło wraz z inwazją ludów reprezentujących kulturę pucharów lejkowatych. Dopiero schyłek neolitu i epoka brązu pozostawiły bardziej czytelne ślady pobytu ludzi, głównie groby megalityczne zbudowane z wielkich głazów narzutowych, często przykrytych kurhanami ziemnymi. Czasy późniejsze znaczą pozostałości po wikingach, z reguły są to kamienie pokryte inskrypcjami runicznymi. Najbardziej znanym jest kamień runiczny z Tillitse, został swego czasu wbudowany w mur kościelny dlatego przetrwał. Wczesne (nad Bałtykiem) średniowiecze zapoczątkowało boom budowlany. Na niewielkiej stosunkowo wyspie Lolland zbudowano kilkadziesiąt kościołów w stylu romańskim. Uwzględniając niskie zaludnienie i wyniszczenie gospodarki spowodowane najazdami pogańskich Wends, rozmach budownictwa jest wręcz imponujący. Późniejsze modernizacje często zatarły pierwotny wygląd budynków. Z końcem średniowiecza wyspy Lolland i Falster skutkiem kryzysu państwa duńskiego były przez kilkadziesiąt lat we władaniu hrabiów Holsztynu. W czasie wojny trzydziestoletniej w cieśninie między Fehmarn a Rødby doszło do walnej bitwy floty duńskiej i szwedzko-holenderskiej. Dania straciła wiele okrętów, które prawdopodobnie jeszcze leżą w piaskach dna cieśniny.

 

SUNDBY

Miasteczko na zachodnim brzegu cieśniny Guldborgsund, leżące naprzeciwko Nykøbing Falster. Słynie z eksperymentalnego muzeum Middelaldercentret rozlokowanego na północnym skraju Sundby i obrazującego życie w Danii z końcem średniowiecza. Urządzono tu typowe duńskie miasteczko targowe dysponujące portem wypełnionym statkami i łodziami. Mieszkańcy są pracownikami muzeum, mieszkają w zrekonstruowanych budynkach. Do pracy przywdziewają stroje z epoki. Rzemieślnicy posługując się narzędziami wzorowanymi na narzędziach wykonanych w średniowieczu odtwarzają urządzenia i sprzęt używany w XIV i XV wieku, głównie służący do masowego mordowania bliźnich, taki jak trebusze, balisty, armaty. Mordy pojedyncze wymagały ręcznej broni, czyli mieczy, łuków, kusz, arkebuzów itp. Wszystko to można obserwować na ulicach i w budynkach. Trebusz wykonany kilka lat temu w Sundby był pierwszą w świecie sprawnie działająca repliką maszyny tego typu, miotał spore głazy na odległość kilkuset metrów. Organizowane są prezentacje drobniejszego sprzętu i uzbrojenia oraz inscenizacje turniejów rycerskich itp. W porcie widać statki będące formą przejściową między wikińską sneką a klasyczną kogą z kasztelem rufowym i dziobowym. Takie statki uprawiały gównie żeglugę kabotażową. W mało zmienionej formie budowano je nawet do połowy XIX wieku.

„Średniowieczny” port w Sundby. Foto: Kazimierz Olszanowski

Kolejny odcinek podróży polega na opłynięciu wyspy Lolland zgodnie z ruchem wskazówek zegara. Jeśli płyniemy z północy, z cieśniny Guldborgsund i prawy brzeg „skończy się”, należy odszukać nieoświetloną pławę kardynalną wskazującą południowy skraj przybrzeżnej mielizny. Na jej trawersie przyjmujemy nowy kurs (zachód ku północy) na kolejną pławę kardynalną i wypatrujemy pław czerwonej i zielonej oznaczających początek podejścia wyznaczonym farwaterem. Farwaterem wchodzimy w wąską zatokę kryjącą atrakcje miasta i portu Nysted.

 

NYSTED

Jest to jedyny naturalny port w tym regionie wyspy Lolland, wabiący niegdyś osadników a także rabusiów, głównie Wends zamieszkujących przeciwległy, południowy brzeg cieśniny Kadetrinne. Na lewym brzegu zatoczki ukazują się budynki warownego zamku.

Zamek Aaholm. Dla obrony przed najeźdźcami zbudowano silny zamek Aalholm, jeden z najstarszych obiektów tego typu w Danii. Leży na małej wysepce połączonej dwiema groblami z resztą wyspy Lolland. Jako zaplecze ekonomiczne zbudowano miasteczko Nysted. Sprawy duchowe mieszkańców zaspokajał klasztor franciszkanów. Do czasów Eryka Pomorskiego, który nadał miastu prawa miejskie, ludność pozostawała w zależności służebnej od pana na zamku. W pierwszej połowie XVI wieku zamek wszedł w skład domen królewskich. W 1725 roku cała nieruchomość została przekazana rodowi Raben-Lewetzau, który gospodarzył tu do 1995 roku, kiedy zamek został sprzedany osobie prywatnej, która wkrótce zmarła. Pewnie na majątku ciążą jakieś zobowiązania lub spadkobiercy nie mogą się dogadać. Zamek nie funkcjonuje w sferze publicznej jest niedostępny dla turystów. Istniejące tu muzeum starych samochodów znajduje się w likwidacji.

Zamek Aaholm. Foto: Kazimierz Olszanowski

Kościół. Datowany na końcówkę XIII choć istnieją przesłanki do starszego datowania. Swój obecny gotycki wygląd, kłócący się z datą powstania zawdzięcza kilku rozbudowom i gruntownej modernizacji w 1864 roku, pod kierunkiem architekta Vilhelma Dahlerupa. Początkowo budynek składał się z prostokątnej nawy zamkniętej wielokątną absydą i niezbyt wysoką wieżą. Z czasem dobudowano północną nawę boczną i kilka przybudówek w tym kaplicę grobową właścicieli zamku. Wieżę zaopatrzono w smukły hełm. Ciekawie kształtowała się historia pokrycia budynku. Pierwsza budowla prawdopodobnie była kryta trzciną, następnie płytkami łupku i blachą ołowianą. Kolejnym użytym materiałem były gonty dębowe i około 1935 roku ostatecznie blacha miedziana. Reformacja jak tradycyjnie w Skandynawii spaskudziła wnętrze, pacykując wszystko wapnem. Tylko w rejonie ambony zachowały się resztki oryginalnych fresków. Na tzw. łuku tęczowym przetrwał rzeźbiony, gotycki krucyfiks, jedyny relikt niegdyś bogatego, papistowskiego wyposażenia świątyni. Zreformowana religia pozostawiła tradycyjne dla siebie wyposażenie: barokową ambonę, chrzcielnicę i ołtarz, oraz organy. Pierwszy instrument zbudowano w 1665 roku, kolejne w 1745 i 1777 roku, obecny w 1857 roku. Te z 1777 roku zbudował organmistrz o polskim imieniu i nazwisku, kilka elementów instrumentu przetrwało. Zostały wbudowane w najnowszą wersję instrumentu. Zabytkowego wyposażenia dopełniają rzeźbione epitafia możnych ówczesnego Nysted i okolicy.

Kościół w Nysted. Foto: Kazimierz Olszanowski

Podejście. Jeśli płyniemy od wschodu, najlepiej rozpocząć kolejny etap podróży z trawersu portu Gedser. Płynąc na zachód okrążamy od południa mieliznę (osuch) na podejściu do portu. W pobliżu mielizny należy ostrożnie nawigować. Jednostki, które zaniedbały tego, pozostały tu na zawsze i spoczywają na krawędzi mielizny oznaczone znakiem informującym żeglarzy o obecności wraku.

Przed nami ukazuje się wielka farma wiatraków, właściwie dwie położone blisko siebie Rødsand I i II. Leżą około 10 km od południowego wybrzeża Lolland, liczą razem ponad 150 wiatraków i produkują ponad 350 megawatów.

To oczywiście nie są jedyne farmy wiatraków na południowych wyspach, jest ich dużo więcej. Tylko na wyspie Lolland wiatraki produkują dwa razy więcej energii niż zużywa ludność w obiektach mieszkalnych, przemysłowych i innych. Powstałe nadwyżki prądu magazynuje się przy pomocy elektrolizy wody, czyli rozkładu na wodór i tlen. Wodór stanowiący doskonałe paliwo, pod zwiększonym ciśnieniem przechowuje się w specjalnych zbiornikach. Drugi składnik wody tlen w tym przypadku wykorzystuje się w lokalnej stacji uzdatniania wody i przy oczyszczaniu ścieków.

Podejście. Wokół wiatraków widzi się plątaninę żółtych pław, z krzyżami lub bez. Na wszelki wypadek trzeba je ominąć, bo trudno pojąć ich przeznaczenia. Pławy w większości nie posiadają świateł. Między brzegiem a wiatrakami ciągnie się wąska mierzeja-osuch. W pewnych okresach zupełnie niewidoczna z pokładu jachtu. Powinniśmy ominąć wiatraki od południa i ewentualnie zachowując stosowną odległość od pasma bezludnych wysepek staramy się wypatrzeć wejście do Erindlev Havn małej przystani zbyt płytkiej dla przeciętnego jachtu. Nieco dalej napotykamy kolejny płytki porcik Lindehøje Havn. Do obydwu małych porcików mogą zawinąć tylko motorówki lub żaglówki o zmiennym zanurzeniu.

 

RØDBY HAVN

Podejście. Po serii małych dziupli przybrzeżnych nareszcie zbliżamy się większego portu. Również mielizny ograniczyły się tylko do wąskiego paska wzdłuż brzegu. Już z dużej odległości widać zespół żelbetowych silosów i kilka innych, wysokich budowli. Port chroniony jest przez dwa łukowate falochrony sięgające daleko w morze, były zbudowane pod koniec XIX wieku w czasach gdy zbrojenie betonu stalą nie było jeszcze powszechnie stosowane. Dlatego ich nasady są bardzo masywne. Osłaniają one terminal promów kursujących na niemiecką wyspę Fehmarn, łączących Lolland z Europą kontynentalną. Oprócz promów, port służy jednostkom handlowym i przemysłowi. Dla jachtów nie przewidziano specjalnego miejsca. W kąciku pierwszego z basenów na lewo od wejścia, przy małym pomoście cumuje tylko klika jednostek rekreacyjnych. Bezpieczne wejście powoduje, iż Rødby Havn może być traktowany jako port schronienia. Administratorzy portów duńskich, z reguły dobrze znają morze i pozwolą przetrwać niepogodę w jakimś bezpiecznym zakamarku.

Bariera w Hominde. Wybrzeże w rejonie Rødby Havn obecnie jest mało urozmaicone, biegnie w prostej linii. Do czasów usunięcia skutków wielkiej powodzi w 1872 roku, która dość starannie zdewastowała okolicę, w brzeg wcinał się spory fiord sięgający zatokami w głąb wyspy. Tam w średniowieczu ulokowano port i osadę. Obydwa obiekty wabiły rabusiów morskich głównie chąśników słowiańskich, przybywających tu drogą morską w okresie od 900 do 1300 roku ne. Rabusie wykorzystali fiord jako bramę do terenów potencjalnie bogatych w łupy i niewolników. Mieszkańcy oczywiście nie pozostali obojętni na bezustanne zagrożenie. W poprzek najwęższego odcinka cieśniny prowadzącej na zaplecze, w Hominde, wbili tysiące zaostrzonych pali dębowych, kręte skomplikowane przejście zabezpieczyli kutymi łańcuchami i zaporami z pływających kłód dębowych. Ten system powielany w kilku innych portach duńskich zdecydowanie pomagał przetrwać aż do czasów króla Waldemara I, który dokonał „ostatecznego rozwiązania kwestii wendyjskiej”, czyli podbił Rugię i jej okolice, pozbawiając piratów bezpiecznej bazy. Ludność podbitych terenów przymusowo przesiedlił na wyspy duńskie, licząc na ożywienie gospodarcze zrujnowanych napadami wysp a tym samym zwiększenie wpływów z podatków do królewskiej szkatuły. Saxo Grammaticus podaje, że przypominało to powierzenie opieki nad owcami stadu wilków. Wends nie zaniechali piractwa i król na spółkę z arcybiskupem Absalonem musiał wkrótce przedsięwziąć karną ekspedycję przeciwko nowym poddanym. Jego płyta nagrobna w Roskide głosi, że odziedziczył królestwo zdewastowane przez Słowian.

Umocnienia fiordu przetrwały walki z Wends, nieco później zostały nawet zmodernizowane skutkiem możliwego zagrożenia atakiem floty niedalekiej Lubeki, przewodzącej Hanzie. Danię i Hanzę dzielił konflikt interesów handlowych, często przybierający formę konfrontacji zbrojnych. Było nawet kilka regularnych wojen.

W drugiej połowie XIX wieku Rødby fiord osuszono, zrekultywowany teren zagospodarowano rolniczo. Nowy, dotychczas eksploatowany port zbudowano nad otwartym morzem.

Tunel Fehmarn – Lolland. Ponoć realizuje się już decyzję dotycząca budowy tunelu drogowo-kolejowego pod cieśniną Fehmarn Belt, między wyspami Fehmarn i Lolland. W okolicach Rødby projektuje się wlot podmorskiego tunelu na wyspę Fehmarn. Przejazd między Niemcami a Kopenhagą lub Szwecją zostanie skrócony o kilkaset kilometrów co przekłada się na oszczędność paliwa i czasu. Tunel będzie miał długość nieco ponad 18 kilometrów. Pomieści cztery jezdnie, dwa tory kolejowe i całą infrastrukturę energetyczną, wentylacyjną, awaryjne odwodnienie, itp.

Konstrukcja będzie składać się z prawie stu prefabrykowanych, żelbetowych segmentów o długości 220 metrów i szerokości 42 metry. Elementy o masie 17000 ton każdy będą produkowane w specjalnej stoczni na wyspie Lolland. Po zwodowaniu mają być przeholowane na miejsce montażu, zatopione na wyrównanym dnie i połączone w jeden szczelny system. Po sprawdzeniu szczelności zostaną wykonane nawierzchnie, torowiska oraz niezbędne instalacje. Całość ma być obsypana urobkiem wydobytym uprzednio z dna morza. Jak już realizacja ruszy „pełną parą” należy spodziewać się okrutnej „zadymy” w cieśninie, zamienionej w plac budowy, co może powodować utrudnienia w żegludze.

 

KRAMNITSE HAVN

Zwróćcie uwagę na sufiks –itse, który jest cechą oznaczającą osiedla założone przez Słowian. jest to  kolejna mała dziupla w brzegu, urządzona nad dużym kanałem melioracyjnym, kiedyś to było ujście jakiejś rzeczki. Stacjonują tu głównie mało zanurzone motorówki wędkarskie i kutry rybackie. Dwie pobliskie osady zabudowane małymi domkami rozmieszczonymi na regularnej siatce uliczek wyglądają dość nudnie.

 

CIEŚNINA LANGELANÆLT

KRAGENÆS

Podejście. Wkrótce kończy się południowy brzeg wyspy Lolland i ze względu na mielizny przy cyplu Albuen (Łokieć). Zwiększając dystans od brzegu wychodzimy na wody cieśniny Langelansbælt należącej do systemu Wielkiego Bełtu. Zachodni brzeg cieśniny stanowi wyspa Langeland. Szerokość przejścia sięga 11 kilometrów. Głębokości farwateru kształtują się w granicach 12,0 do 35 metrów. Akwen jest osłonięty, szeroki i głęboki, oczywiście jak dla nas. Inni mają tu zdecydowanie gorzej.

„Allure of the Seas” Kilkanaście lat temu zbudowano w Finlandii jeden z największych statków pasażerskich świata „Allure of the Seas” (długość 362 metry, szerokość 47 metrów, zanurzenie 9,40 metra). Po pokonaniu Bałtyku, przepłynął Kaderinne i cieśninę Wielki Bełt w drodze na oceany. Cieśnina Sund okazała się niedostępna dla takiego kolosa. Największym problemem było przejście pod mostem łączącym wyspy Zelandię i Fionię. Nie była to łatwa przeprawa, ponieważ przy średniej wodzie most wisi 65 metrów nad poziomem wody. Wysokość statku nad lustrem wody aż 73 metry (wysokość 20-piętrowego budynku). Po pełnym zabalastowaniu tanków wodą morską, demontażu wylotów kominowych, kilku anten i innych ”szpejów”, statek przepchnięto pod mostem. W czasie tej drogi przez mękę kapitan giganta musiał mieć ataki klaustrofobii.

Każdy ma taką klaustrofobię, na jaką zasługuje. Nas może zaatakować na podejściu do Nakskov.

Podejście. Z Wielkiego Bełtu otwiera się szerokie wejście do Nakskov fiord. Tu już koniecznie należy kontynuować żeglugę systemem kolejarskim, czyli trzeba trzymać się toru (wodnego) jak jakaś lokomotywa. Fiordy zawsze wyobrażałem sobie nieco inaczej, jako głęboką zatokę otoczoną skałami. Tu też jest wprawdzie zatoka, ale stosunkowo szeroka, osłonięta piaszczystymi, niskimi mierzejami, wypełniona mieszaniną wody morskiej i piasku. Nadmiar piasku, morze deponuje na niewielkich wysepkach, ponoć jest ich dziesięć. Zdjęcia satelitarne wskazują duży ruch rumoszu na dnie akwenów. Każdy silny sztorm może zmienić konfigurację brzegów i miejscami głębokość akwenu.

Między wysepkami i mieliznami prowadzi farwater do portu Nakskov leżącego w głębi fiordu. Zgodnie z przepisami portowymi, należy zachować szczególną ostrożność, zbliżając się farwaterem do portu.

Wejście flankują dwa półwyspy: na północy półwysep Tӓrs z ładną mariną, niestety przystań ulokowano na odludziu, daleko od miasta. Południowy półwysep wygląda jak pusty w środku, istotnie jest to osłonięta zatoka Sondermør otoczona wąskimi paskami mierzei. Tylko niestety bardzo płytka i pewnie wraz najbliższą okolicą wchodzi w skład chronionego siedliska ornitofauny. W lejkowatej końcówce fiordu brzegi „wytapetowano” jachtami i motorówkami. Takie zagęszczenie jednostek rekreacyjnych wynika z lokalizacji portu w pobliżu miejsca skrzyżowania ważnych dróg wodnych.

Park NaturyNakskov Fjord”. Okolice Nakskov są pierwszym kawałkiem duńskiej ziemi, który ujrzał światło dzienne po ustąpieniu lądolodu. Tereny wcześniej uwolnione od pancerza lodowego aktualnie kryją wody Zatoki Meklemburskiej. W czasie roztopów spływające miliardy ton wody wyrzeźbiły całkiem nowy krajobraz, pozostawiając rozległe połacie piasków z głębokimi korytami rzek odprowadzających wodę z lodowca. Z czasem pojawiła się roślinność i na jałowe tereny wróciło życie. Przez stulecia krawędź lądolodu przesunęła się na północ i roztopowe wody przestały brutalnie paskudzić okolicę. Kilkanaście tysiącleci postępował powolny rozwój krajobrazu, okresowo nieco przyspieszany przez ludzi, którzy osiedlili się w głębi fiordu i zbudowali miasto i port Nakskov. Rozwój żeglugi wymusił prace pogłębiarskie umożliwiające wejście statków o większym zanurzeniu. Konieczna była ochrona terenów nadbrzeżnych, budowa wałów przeciwpowodziowych. Sielankę przerwał słynny „Sztorm Tysiącletni” w 1972 roku, który spiętrzył wodę o ponad trzy metry. Dzięki zabezpieczeniom miasto przetrwało bez większych strat, ale geografia fiordu i otaczających go niskich terenów zmieniła się zupełnie. Są jeszcze miejsca gdzie kryją się resztki poprzedniego ukształtowania okolicy. Celem ich zachowania i ochrony innych elementów środowiska powołano park natury. (w Polsce odpowiednikiem parku natury jest park krajobrazowy). Obecny krajobraz czyli mieszanina piasku i wody morskiej stanowi doskonałe siedlisko dla wielu rzadko gdzie indziej spotykanych gatunków roślin i zwierząt w szczególności ptaków morskich; kaczkowatych, siewek, mew, rybitw, brodźców, biegusów i innego ptasiego drobiazgu żyjącego na plażach morskich. Najciekawszym fragmentem parku jest półwysep a właściwie mierzeja Albuen (Łokieć) kształtem przypominający zgięte w łokciu ramię ludzkie. Zarówno flora, jak i fauna są bogato reprezentowane i występuje wiele rzadkich gatunków. Niegdyś funkcjonowała tu baza rybaków odławiających śledzie ciągnące Wielkim Bełtem na tarło. Były domek pilotów obecnie służy turystom. Turyści mogą poruszać się po wyznaczonych trasach. Regulamin zwiedzania parku głosi, iż nie wolno korzystać z wykrywaczy metali. Symbolem, logo parku jest łabędź niemy, sezonowo gromadzący się tu w ogromnych stadach. W okresie od wiosny do jesieni, po wodach fiordu kręci się wiele małych jednostek pozwalających turystom na niezbyt męczący kontakt z dziką przyrodą. Mieszkańcy Danii dość powszechnie korzystają z takiej formy wypoczynku. Ambitniejsi okrętują na pokłady stateczków rowery, wysiadają na przystani Łokcia i wracają ścieżką rowerową do Nakskov.

Piaszczyste wybrzeże. Foto: Kazimierz Olszanowski

Takich szerokich, gładkich plaż na wyspach południa Danii nie ma zbyt wiele, brzegi z reguły zostały ukształtowane w czasie stuleci walki człowieka z morzem. Jeśli już trafi się kawałek płaskiego brzegu przeważnie jest usłany resztkami roślin i zwierząt morskich naniesionych przez prądy.

Statek pocztowy. Między zamieszkałymi wysepkami a portem w Nakskov uwija się niewielki, czerwony stateczek „Vesta”, to jednostka listonosza rozwożącego pocztę i zaopatrzenie mieszkańcom. Poczta Duńska poszukuje oszczędności, toteż często na pokładach statków pocztowych widać turystów. Po uzgodnieniu z kapitanem-listonoszem można wysiąść w jakiejś przystani i ponownie zaokrętować się w powrotnej drodze. Trzeba zwrócić uwagę czy teren nie jest własnością prywatną i czy jest dostępny publicznie. Podobnych jednostek jak „Vesta” jest w Danii kilka, są wśród nich nawet takie, które liczą sobie około stu lat i ciągle utrzymywane są w dobrym stanie.

 

LANGØ HAVN

Podejście. Milkę za wejściem do zatoki Sondermør, od głównego farwateru odchodzi boczne odgałęzienie do niezbyt dużej mariny Langø Havn. Odludne położenie sprawia, że bez kłopotu można znaleźć wolne stanowisko do przycumowania. W porcie stacjonuje sporo jednostek rybackich eksploatujących łowiska Wielkiego Bełtu. W czasie wyładunku ryb z kutrów warto obejrzeć połów i tzw. przyłów, zdarzają się w nim gatunki niespotykane w innych częściach Bałtyku.

W osadzie funkcjonuje niewielki kościółek zbudowany w stylu neogotyckim, liczy sobie tylko nieco ponad 100 lat, czyli jak na Lolland jest młodzieniaszkiem podobnym jednak do praprzodków.

 

NAKSKOV

Podejście. Na całej długości podejścia obowiązuje bardzo ostrożna żegluga farwaterem.

Przez ostatnie tysiąc lat osada, z czasem spore miasto wybiło się na pozycję najważniejszego ośrodka na południu archipelagu wysp duńskich. Swoją pozycję zdobyło dzięki wykorzystania strategicznego położenia. Lokalizacja na zachodnim brzegu wyspy Lolland pozwalała kontrolować szlaki wodne; do Hedeby (Haithabu) na południu Półwyspu Jutlandzkiego, do Lubeki i Wismaru, na wschód w kierunku Rugii i otwartego Bałtyku, Wielkim Bełtem do pozostałych wysp duńskiego archipelagu, na Kattegat, Skagerakk i na Morze Północne. Dzięki temu kwitł handel ze wszystkimi zakątkami krajów nadbałtyckich. Eksponowana pozycja i zamożność miasta wabiły miłośników łatwego zysku czy biznesmenów z ościennych krajów, zwalczających konkurencję. Było kilka nieudanych prób opanowania miasta poprzez desant wojska w porcie. Nakskov miało jednak „asa w rękawie”. Lokalizacja w głębi chronionego mieliznami fiordu, bez pomocy lokalnego pilota, nie pozwalała obcym statkom na dojście do portu i wysadzenie na ląd żołnierzy. Tylko jedna wyprawa okazała się skuteczna. Na początku XVI wieku, ekspedycja zorganizowana przez Hanzę pod dowództwem burmistrza Lubeki zdobyła, obrabowała i zdewastowała miasto, uszkadzając nawet część budynków kościelnych.

Zabytki. Mimo zniszczeń w czasie epizodu z Hanzą w Nakskov przetrwało sporo zabytkowych budowli. Są jednak dużo młodsze niż wymienione poniżej kościoły. Zgodnie z powszechną praktyką świątynie budowało się na wieki, zaś domy mieszkalne na dziesięciolecia.

  • Kościół Herredskirke. Słowo „Herred” w duńskim, wczesnym średniowieczu oznaczało drużynę wyborowych, zawodowych wojowników utrzymywanych z zasobów skarbca królewskiego. Ich liczba sięgała do 2-3 tysięcy, byli podzieleni na garnizony stacjonujące w strategicznych punktach państwa. Nazwę Herredskirke można przetłumaczyć jako kościół garnizonowy. Świątynię zbudowano przed 1250 rokiem, inna wersja powstania datuje ją na czasy króla Waldemara około 1100 rok. Proporcje romańskiej, zwartej bryły budynku wskazują raczej na wersję drugą.
  • Sankt Nikolai Kirke. Z pewnością zbudowany został na miejscu drewnianej kaplicy pamiętającej początki chrystianizacji. Budowę w stylu romańskim rozpoczęto w XII wieku i kontynuowano do schyłku panowania religii katolickiej. Jako najbardziej reprezentacyjna świątynia na południowych wyspach doczekał się dwóch naw bocznych i wieńca kaplic zniszczonych ponoć przez Hanzeatów. Każda kaplica poświęcona innemu świętemu, była fundowana przez inny cech rzemieślników. W pierwszej połowie XVII wieku kościół osiągnął wygląd budowli gotyckiej. Relikty romańskie ukryte są pod warstwami gotyckich cegieł. Od tego momentu mniej, więcej co 100-150 lat budynek musiał być remontowany. Świątynia niegdyś była bardzo bogata, inwentarze wymieniają wiele cennych przedmiotów i kosztownych wotów. Większość wartościowych elementów wyposażenia przepadła bezpowrotnie około 1510 roku i może trochę później. Obecnie nie sposób ustalić czy były zrabowane przez Lubeczan, czy wkrótce po zmianie obrządku przez reformacyjnych, rdzennych ikonoklastów. Obydwa wydarzenia zbiegły się w czasie. Po reformacji kościół wyposażono w tradycyjną, luterańską triadę liturgiczną, czyli ambonę, chrzcielnicę i ołtarz. W pozostałe ozdoby i organy świątynia wzbogaciła się już w baroku, dzięki sutym donacjom bogatych mieszczan. Nie wynikało to broń Boże z chęci powrotu do liturgii katolickiej, raczej miało świadczyć o społecznej pozycji ofiarodawców.
  • Avnede Kirke. Jeden z najstarszych kościołów na wyspach Lolland i Falster. Zbudowany został na płaskim wzniesieniu nad brzegiem zatoki morskiej w miejscu gdzie tryskało źródło i pewnie odbywały się swobodne pogańskie rytuały. Wkrótce po chrystianizacji w czasach Haralda Sinozębego lub jego syna Svena Widłobrodego, przy źródle zbudowano drewnianą kaplicę dla duńskich neofitów. Wkrótce pojawiła się nazwa „Źródło św. Laurentego” zaś czerpana woda zaczęła wyróżniać się cudowną, potężną mocą. W XIII na miejscu kaplicy zbudowano kamienny, romański kościół. Z czasem w sposób nietypowy dostawiono z boku masywną wieżę. Obecnie romańska bryła budynku niewiele różni się od wersji średniowiecznej. Bliskie sąsiedztwo z brzegiem morskim przez wiele wieków zagrażało świątyni. Woda nawet zabrała wolnostojącą dzwonnicę. W połowie XVIII wieku po osuszeniu zatoki, przy kościele urządzono cmentarz zabezpieczony przed powodziami dębową masywną ścianą. Wschodnia ściana wieży ozdobiona jest granitowym blokiem, na którym wykuto okrąg. Jego znaczenie pozostaje nieznane. Mimo, iż ikonoklazm nie oszczędził świątyni, czego dowodem są zamalowane białą farbą kolorowe freski i ornamenty, jakimś cudem przetrwały stosunkowo liczne dzieła zabytkowej plastyki w tym świecznik, krucyfiks, naczynia używane przy chrztach.

Victor Cornelis. Na przełomie XIX i XX wieku Dania dysponowała posiadłościami na Karaibach, było to kilka niedużych wysp (Wyspy Dziewicze i Skały Karaibskie}, zamieszkałych prze potomków niewolników afrykańskich. Istniał problem edukacji egzotycznych poddanych korony duńskiej. Biali nauczyciele i misjonarze nie sprawdzili się. Rząd postanowił zastąpić ich czarnoskórymi tubylcami. W tym celu dwoje dzieci Victora i Albertę przywieziono do Kopenhagi. Po aklimatyzacji dzieci skierowano do królewskiej szkoły dla sierot w Vajsenhuset. W swoich wspomnieniach Victor dobrze oceniał naukę w szkole, ale bardzo źle wyrażał się o kobiecie, która z urzędu opiekowała się dziećmi. Okres wakacji spędzano na sympatycznej farmie w okolicach Nakskov, ponoć pobyt tam przypominał życie w raju. Koniec edukacji zbiegł się ze sprzedażą posiadłości karaibskich Stanom Zjednoczonym, które zbudowały tam bazy wojskowe chroniące podejścia do Kanału Panamskiego. Dorosły już Victor dzięki ogłoszeniu prasowemu podjął pracę w szkole i zamieszkał w Lønstrup na Lolland. Przez wiele lat pracował w Szkole Miejskiej i Szkole Muzycznej w Nakskov, osiągając nawet stanowisko inspektora szkolnego. W czasie pracy nauczycielskiej, dzięki wrodzonemu talentowi stał się animatorem ruchu muzycznego na Lolland. Organizował, oraz kierował licznymi zespołami muzycznymi i założył słynny Biały Chór. Po śmierci został pochowany na cmentarzu przy Avende Kirke.

Poznając zwykły-niezwykły życiorys Victora Cornelisa warto zastanowić się, czy podobna droga życia mogłaby zaistnieć ówcześnie w jakimkolwiek innym kraju europejskim? Raczej nie, a w Danii, w środowisku bezpośrednich potomków okrutnych wikingów zdarzyła się. Liczne w całym kraju wystawy i spektakle o tematyce wikińskiej gloryfikują czasy przodków. Jednak po 40-50 pokoleniach powstał naród pacyfistów i miłośników słodyczy. Pewien zaprzyjaźniony mieszkaniec Danii stwierdził; „… Wy nas postrzegacie jako naród miłośników pornografii jeżdżących na rowerkach, my jesteśmy całkiem inni, ale sam nie wiem jacy”.

Po opuszczeniu Nakskovfiord kierujemy się na północ po drodze mijając Tӓrs gdzie funkcjonuje terminal promów na wyspę Langeland leżącą przy zachodniej stronie Wielkiego Bełtu. Przez odcinek między nią a Lolland przelewają się czyste, zasolone wody odświeżające Bałtyk. W okresie syzygii, czyli w czasie pełni lub nowiu księżyca, można zauważyć zmianę kierunku prądów pływowych. Jeśli żeglujemy na północ warto tak zaplanować rejs by płynąć z prądem, zyskujemy wtedy nawet dwa węzły za frico. (wg pomiaru GPS).

 

LYSTBADENHAVN

Milkę za Tӓrs leży mała przystań wykorzystywana jako baza rybacka. Ponadto stacjonuje tam kilkadziesiąt jednostek rekreacyjnych. Dobrze chroniona przed północnymi sztormami przystań leży na odludziu toteż rzadko zawijają tu wędrowne jachty. W pobliżu znajduje się słynna wytwórnia wina z wiśni posiadająca własną winiarnię gdzie przybywają degustatorzy z całej wyspy. Co kraj to i obyczaj …„żeby to jeszcze była porządna nalewka na wiśniach z pestkami, to rozumiem, ale wino, z wiśni”. Na miano wino zasługuje jedynie napój ze sfermentowanego soku z winogron.

 

CIEŚNINA SMALANDSFARVÅNDET 

Klif na brzegu Smålandsfarvandet. Foto: Kazimierz Olszanowski

Ze względu na swoją specyfikę nazywana jest także Morzem Småland, łączy Wielki Bełt (Storebælt) z Morzem Bałtyckim przeciskając się między wyspami: Zelandia. Møn, Falster, Lolland i kilkoma mniejszymi. Jej powierzchnia liczy nieco ponad 900 km2, czyli tyle ile razem Zalew Szczeciński i Kleiness Haff. Głębokości, poza przybrzeżnymi mieliznami kształtują się od 6 do 10 metrów. Niegdyś cieśnina była znacznie głębsza, ale uległa zapiaszczeniu. Jedynie w zachodniej części przetrwały dwie rynny sięgające nawet 35-40 metrów. To tylko resztki dawnej świetności, przetrwałe dzięki prądom panującym w czasie pływów i spiętrzeń sztormowych. Wody cieśniny izolują około dwóch tuzinów niewielkich wysp, dość skromnie zamieszkałych. Ze względu na silne prądy wchodzące, woda osiąga zasolenie trzykrotnie wyższe niż w Zatoce Pomorskiej. To właśnie dzięki Smålandsfarvandet nasz Bałtyk jeszcze żyje jako, tako. Dnem cieśniny napływa cięższa, czysta, zimna woda z Morza Północnego, zaś w górnych warstwach przepływa lżejsza, cieplejsza, zanieczyszczona w woda z Bałtyku.

Po wodą cieśninę przegradza kamienista grzęda, będąca pozostałością moreny czołowej jednego ze stadiałów zlodowacenia Wisła. Wszystkie drobne frakcje, pyły, piaski i żwirek, wody rozniosły w inne miejsca, pozostały tylko duże kamienie i głazy otoczaki. Kamienna rafa stanowi istotną przeszkodę dla żeglugi, dlatego nie spotyka się tu dużych statków. Pływają tędy jedynie kutry rybackie, jednostki rekreacyjne i czasami jakieś niewielkie stateczki urzędowe. 

Ograniczenie transportu morskiego pozwoliło przetrwać enklawom dzikiej przyrody wpisanym na listę obszarów Natura 2000. W czasie sezonowych migracji, na wodach cieśniny i przybrzeżnych lagunach, gromadzą się duże stada łabędzi, gęsi zbożowych, rybitw, ptaków siewkowatych i innego, ptasiego drobiazgu. Oprócz awifauny cieśnina słynie jako stolica bałtyckich morświnów i teren rekreacyjny fok, które tu na początku lata linieją, wylegując się na piasku. By zachować walory przyrodnicze terenu, wadze duńskie wprowadziły w życie zakaz połowu ryb, głównie fląder, przy pomocy włoków dennych, czyli metodą bardzo niszczącą faunę denną. Te same władze, gdy tylko chodzi o dużą kasę, szybko zmieniają nastawienie, np. zezwalając na budowę morskich farm wiatrowych na akwenie chronionym.

Foka szara. Foto: Frank Joisten

Dalsza trasa prowadzi wzdłuż zachodniego i północnego brzegu wyspy Lolland. Z bezpiecznej odległości od lądu, brzeg wydaje się nudny i monotonny. Dopiero prawie na północno-zachodnim czubku Lolland otwiera się lejkowate wejście do wąskiej zatoki Onsevig fiord. Na jej wschodnim brzegu leży marina Onsevig Havn.

 

ONSEVIG HAVN

Podejście. Na podejściu do zatoki Onsevig fiord dno morskie kształtowane jest w formie rew, co świadczy dużych ruchach piasków dennych przemieszczanych przez wodę. Mielizny rewowe często zmieniają położenie i zdecydowanie nie można tu żeglować na skróty. Na szczęście wytyczono tu krótki, dobrze oznakowany farwater.  Żeglujemy kursem południowym dokładnie środkiem akwenu. Dopiero na trawersie mariny kręcimy pod katem prostym w lewo i wchodzimy do basenu.

Przy porcie leży niewielka wioseczka chlubiąca się malutkim muzeum rybołówstwa. W pobliżu znajduje się zamek średniowieczny , a właściwie jego dziewiętnastowieczna replika, tak naprawdę nieco disneyowska dekoracja.

Północne brzegi wyspy Lolland i zachodnie wyspy Falster tworzą rozległą zatokę wypełnioną kilkoma wyspami. Cała okolica wygląda jakby morze z wściekłością wydarło spory szmat lądu, porzucając spore ochłapy tworzące obecnie archipelag wysp. W zatoce o poszarpanych brzegach leży kilka większych portów: Kragenæs, Bandholm, Sakskøbing i z pół tuzina innych zlokalizowanych na wysepkach.

Ravnsborg. Na stromym klifie miedzy Bandholm a Kragenæs leżą ruiny warownego zamku. Został zbudowany w 1330 roku przez średniowiecznego feudała na kamienistej wysepce oddalonej ponad 200 metrów od linii brzegowej. Z lądem łączył go długi drewniany most. Uznawany jest za najważniejszy niegdyś punkt oporu północnej części Lolland. W wyniku wojny domowej zamek podupada i przechodzi w skład dominiów korony. Ulokowano w nim sąd królewski. W 1510 roku zamek zostaje zburzony zaś materiały wykorzystane przy innych budowlach. Powszechnie uważa się, że zamki średniowieczne służyły obronie okolicznej ludności. Tylko jak można sobie wyobrazić pomieszczenie kilku tysięcy ludzi, stad bydła, owiec i koni, o drobnym inwentarzu nie wspominając na terenie wysepki liczącej poniżej 0,5 ha powierzchni, jak zapewnić wszystkim wodę, żywność i paszę. Pan na zamku, z nieliczną drużyną mógł ukryć się bezpiecznie za fortyfikacjami, pozostawiając mieszkańców okolicy na łup najeźdźców. Aby nie próbował przeszkadzać wystarczyło spalić drewniany most i rabować do woli. Chroniąca się za murami załoga mogła jedynie biernie podziwiać poczynania napastników pełniąc rolę bezsilnej widowni. Zamki służyły głównie jako mieszkanie feudała, podkreślenia jego dominacji i do zastraszania rabunkowo eksploatowanych i wykorzystywanych własnych poddanych, by nawet nie pomyśleli o buntach.

 

KRAGENÆS

Podejście. Wejście do portu ułatwia dobrze oznakowany farwater. Po okrążeniu cypla wchodzimy do stosunkowo nowej i solidnie zbudowanej mariny stanowiącej jeden kompleks z polem campingowym. W pobliżu mariny zlokalizowano terminal promów kursujących na dwie wysepki Femø i Felø.

Rejs na każdą z wysepek trwa około godziny. Kilometr od mariny na piaszczystym polu znajduje się grobowiec z epoki brązu. Pomieszczenie wykonane z masywnych głazów pokryto nasypem kamiennym. Niegdyś na ziemiach duńskich podobnych budowli było bardzo dużo. Przetrwało niewiele. Zauważyłem, że przetrwały głównie te zlokalizowane na słabiutkich, piaszczystych glebach, nieprzydatnych rolniczo, znaczną większość rozorano w trakcie minionych wieków.

Glentehøj, gigantyczny kurhan na wzgórzu Ravnsborg na południe od Kragenæs. Kurhan kryje dolmen zbudowany z wielkich głazów narzutowych. Został zbudowany krótko przed 3200 pne. Kamienna komora grobowa w kształcie trapezu ma 9 m długości. Kurhan był przebadany przez archeologów. W grobie wykopano siekierki kamienne i z brązu, paciorki bursztynowe, skorupy ceramiczne, itp. Taka różnorodność znalezionych przedmiotów z kamienia i brązu wskazuje, że dolmen był używany jako grobowiec przez minimum 1500 lat. W ciągu tego długiego okresu przynajmniej trzykrotnie zmienił się skład etniczny okolicznej ludności, a pochówki, były kontynuowane, choć z pewnością w innej oprawie, przy innych rytuałach.

Dolmen Glentehøj. Foto: Kazimierz Olszanowski

Dodecalith. W pobliżu kurhanu na najwyższym szczycie wyspy (25 metrów n.p.m.) ustawiono w okrąg dwanaście kamiennych głazów, ociosanych na wzór prehistorycznych menhirów, lub posągów z Wyspy Wielkanocnej. Głazy osiągają wysokość do 9 metrów przy wadze nawet do 40 ton. W górnej części każdego z głazów wyrzeźbiono głowę. Między „menhirami” ustawiono kamienne elementy podobne do prabiblijnych ołtarzy. Pewnie przy czymś takim Abraham próbował zarżnąć własnego syna Izaaka. Nastrój potęguje dziwna muzyka snująca się z jakiegoś zakamarka. Budowla jest efektem współczesnego projektu artystycznego. Projekt ten składa się z czterech elementów: 1. historii, 2. widoku kamiennych figur, 3. elektronicznej muzyki, 4. krajobrazu z grobowcem Glentehøj w tle. Może z powodu trudności językowych, zaniku istotnych treści w czasie tłumaczeń, chyba nie do końca zrozumiałem przesłanie projektu, jeśli jest, lub było takowe. Temat jednak nie dawał mi spokoju, podjąłem próbę wyjaśnienia.

Niegdyś, obecne Morze Czarne nie było połączone z Morzem Śródziemnym, stanowiło duże, słodkowodne jezioro zasilane kilkoma rzekami. Obydwa izolowane akweny różniły się poziomami wody. Jej poziom w Morzy Śródziemnym był około 120 metrów wyższy niż w jeziorze. Nadbrzeżne, żyzne tereny stanowiły doskonałą ekumenę dla pierwszych europejskich rolników, przybyłych z Mezopotamii. Wykopane przez bułgarskich archeologów artefakty wskazują na bardzo wysoki poziom cywilizacyjny mieszkających tu ludów. Zabytki przechowywane w muzeum w Warnie, szczególnie bogaty skarb złotych przedmiotów, pozwoliły nazwać jego twórców najstarszą, europejską cywilizacją. Około 7500 lat temu słone wody Morza Śródziemnego przerwały lądowy przesmyk dzielący obydwa akweny i zalały tereny przybrzeżne. Wody Morza Czarnego kryją przebieg dawnej linii brzegowej jeziora, zaś osady morskie ukazały strefę gwałtownej zmiany występowania gatunków słodkowodnych na słonowodne. O losach ludzi zamieszkujących teren nie wiadomo nic. I to są jedyne sprawdzone fakty. Jakieś bardzo nikłe, bajeczne spekulacje prowadzą w kierunku młodszych o ponad 2000-3000 lat cywilizacji Sumeru i Krety.  

Według współczesnych twórców projektu Dodekalith, powodzianie zwani Lollanders, uciekli przed potopem z gigantycznymi, kamiennymi figurami, wodzów, przodków i szamanów na plecach. Uciekali szybko i daleko, aż zatrzymali się na wyspie Lolland, gdzie figury ustawili w kółeczko i śpiewali. W kolejnych wiekach dygając głazy i popisując się wokalnie, rozsiali swoją kulturę na tereny Europy, ślady ich twórczej misji znaczą megality kamienne od zachodniej Hiszpanii po środkową Szwecję. Dzięki temu wyspa Loliand stała się centrum europejskiej cywilizacji. Wprawdzie wyspy wówczas nie było nawet widać, W Okresie Atlantyckim spoczywała pod grubą warstwą wody, ale to  nie przeszkadzało Lolanders.

 

BLANS HAVN

Podejście. Port leży na zachodnim brzegu małej zatoczki, jest jednym z mniejszych portów na Smålandsfarvandet. Marina oferuje głębokości rzędu 2 metrów. Przy zachodnich i południowych silnych wiatrach zapewnia bezpieczne podejście i spokojny postój przy kei. Narażona jest na fale przy wietrze z pozostałych kierunków.

Miejscowość Blans nie jest żadną metropolią, jawi się jako uliczka z kilkoma domkami, jedyne co wyróżnia ją od innych to sąsiedztwo kawałka starego lasu.

 

BANDHOLM

Podejście. Wejście do portu zasłania mała wysepka Havneø. Kilkaset metrów za nią z brzegu wystają dwa równoległe, masywne pirsy formujące dwa prostokątne baseny ustawione w amfiladę. Przy zachodnim cumują jachty, rejon zachodniej główki i nabrzeża przy wschodnim falochronie pozostawiono statkom i promom kursującym na wysepki leżące w zatoce. W sezonie żeglarskim uruchamiane są światła nabieżników. Farwater oznaczono czerwonymi pławami. Na podejściu i w basenach portu obserwuje się pływy w cyklu 6-godzinnym. W czasie silnych wiatrów z północy amplituda stanów wody osiąga nawet 1 metr. Trzeba zwrócić uwagę na sposób cumowania, należy zabezpieczyć jacht przed wyrwaniem knag przy spadku poziomu wody.

Duży obiekt na wschodnim pirsie to były silos na ziarno, obecnie przerobiony na centrum wystawiennicze. Na taki ruch mogą pozwolić sobie jedynie bogate społeczeństwa, bo i co można eksponować w tylu zaadaptowanych pomieszczeniach. Jest tam dość pustawo.

W epoce kamienia, północną część wyspy zasiedlały ludy zbieracko-łowieckie, w neolicie z pewnością też, zachowane ślady pozostawione przez pierwszych rolników są dość mikre. Okolica była gęściej zaludniona epoce brązu co potwierdzają liczne kurhany w pobliżu miejscowości. W średniowieczu płytka przystań służyła wywozowi płodów rolnych produkowanych przez lokalnego latyfundystę czyli opactwo w niedalekim Maribo. Zaopatrzenie klasztoru też z reguły przeładowywano w Bandholmie. W pierwszych latach XIX mieszkańcy przeżyli horror epidemii cholery, populacja znacznie spadła co pociągnęło za sobą kryzys gospodarczy. Dopiero w połowie XIX wieku, po wykonaniu robót pogłębiarskich miasteczko miało szanse na umiarkowany rozwój, przyspieszony skutkiem budowy linii kolejowej do Maribo. Linia o długości około 6 km funkcjonuje do dzisiaj jako placówka Museumsbanen Maribo-Bandholm. Parową trakcję zapewnia najstarszy, zachowany w Danii parowozik KJØGE.

Spektakularnych zabytków miasto nie posiada, nawet kościół zbudowany w XIX wieku z cegły, w stylu niby romańskim nie grzeszy urodą. Jedyną ciekawostkę stanowią budynki malowane na żółto, wchodziły w skład nieruchomości pobliskiego zamku Knuthenborg. Podobny odcień na elewacjach budynków prezentuje starówka w mieście Dragør na Zelandii. Pan na zamku był właścicielem wielu dóbr w północnej Lollandii, w tym portu w Bandholm. Obecnie na terenach otaczających zamek działa Knuthenborg Safari Park, sympatyczne zoo z rozległymi wybiegami dla zwierząt i syntetycznymi dinozaurami. Pierwsze informacje o zamku pochodzą z XIII wieku, i wtedy z pewnością był zamkiem obronnym, obecnie prezentuje wizerunek XIX-wiecznej rezydencji wiejskiej w stylu neoromantycznym.

 

SAKSKØBING

Podejście. Wchodzimy w odcinek ujściowy małej rzeczki Sakskøbing Å, zwany tutaj Sakskøbing fiord. Na wschodnim brzegu mijamy Oreby, miejsce gdzie kiedyś przeładowywano ładunki statków morskich na łodzie lub wozy. Obecnie jest tu tylko mała kładka przy kawiarni. Na odcinku do mostu koryto rzeczki poszerzono i pogłębiono, nawet do tego stopnia, że powstał długi basen portowy. Powyżej mostu rzeczka zachowała swój naturalny charakter.

Lystbådehavn, główna marina miasta leży na zachodnim brzegu Sakskøbing fiord. Składa się z dwóch pomostów prostopadłych do brzegu. Mieści około 60 jednostek. Jachty rezydentów z reguły cumują w poszerzeniu rzeki już w granicach zabudowy miejskiej. Miasto liczy ponad 4 tysiące mieszkańców. Dzięki bliskości autostrady E47 i linii kolejowej, jest dobrze skomunikowane z Kopenhagą i resztą Danii.

W średniowieczu dzięki królewskiej kurateli miasto szybko rozwijało się. Uzyskało nawet prawo bicia własnej monety, co było bardzo zyskownym procederem jeśli uwzględni się notoryczne fałszowanie próby srebra.

Podczas reformacji mieszczanie zasłynęli z pazerności, agresywnie starając się przejąć majątek okolicznych kościołów i klasztorów. Wywołało to interwencję króla i ukaranie co bardziej aktywnych redystrybutorów aktywów kościelnych. W tym czasie z powodu wypłycenia Sakskøbing fiordu, miasto zaczęło podupadać. Prawdziwą klęskę przyniósł najazd Szwedów, którzy swoim obyczajem obrabowali mieszkańców i poważnie zdewastowali substancję miejską. Serii nieszczęść dopełniły pożary zabudowy w XVIII wieku. Po ostatnim wielkim pożarze w 1800 roku miasto powoli „stawało na nogi”. Mieszkańcy postawili na przemysł, powstało kilka fabryk ożywiając rynek pracy. Prawdziwą cezurę stanowiła budowa dużej cukrowni w Nakskov. Cukier buraczany dobrze sprzedawał się na chłonnych rynkach, stanowił tanią relatywnie konkurencję dla drogiego miodu i importowanego cukru trzcinowego. Ożywiło się rolnictwo dostarczające surowca. Buraki cukrowe nawet importowano specjalnym statkiem z wysp Askø, Femø i Felø. Odpadowe wytłoki umożliwiły zimowe wykarmienie większych stad mlecznego bydła. Na przełomie XIX i XX wieku zabrakło rąk do pracy, trzeba było sprowadzać pracowników sezonowych. Obecnie wiele zakładów przemysłowych już nie działa, miasto postawiło na turystykę i wypoczynek mieszkańców większych metropolii leżących na Zelandii oraz Niemców z północnych landów.

Zabytki i inne…

  • Kościół Sakskøbing został zbudowany pod koniec XII stulecia. Przez kolejne wieki pierwotna budowla została rozbudowana o nawy boczne i wieżę. Obecna wysoka na 48 m wieża została zbudowana w 1852 r. w stylu neogotyckim. Ołtarz z XVI wieku to późnogotycka rzeźba z drewna wykonana w jednym z warsztatów lubeckich. Ambona pochodzi z około 1620 roku.

Kościół w Sakskøbing. Foto: Kazimierz Olszanowski

  • Saxine. Jak na razie nie jest żadnym zbytkiem, bo zbyt młoda, ma około 40 lat i jest wieżą ciśnień, podobno o kształtach młodej dziewczyny. Tych kształtów nie mogłem się doszukać ale dziewczęca, uśmiechnięta buzia namalowana na szczytowym zbiorniku przykrytym hełmem podobnym do śmiesznej czapeczki wygląda bardzo wdzięcznie. Nic dziwnego, że Saxine jest maskotką miasta.
  • Buraczarki. Na przełomie XIX i XX wieku uprawiano na wyspach duże ilości buraków cukrowych, rośliny wymagającej olbrzymiego nakładu ręcznej pracy. Do pomocy sprowadzano młode kobiety ze Szwecji i z południa Polski. Dziewczyny często wiązały się „na kocią łapę” z mężczyznami. Powstało nawet powiedzonko ”polski ślub”. Nie można wykluczyć, że buraczarki swoim potomstwem zasiliły duńską pulę genów. Nie wiadomo za jakie zasługi dwie młode dziewczyny uhonorowano pomnikiem zwanym „Buraczarki” i ustawionym w mieście. Twórca doskonałej rzeźby sugestywnie oddał znurzenie pracą swoich modelek. W niedalekim Nakskov znajduje się muzeum (izba pamięci) poświęcone buraczarkom, gdzie eksponuje się przedmioty niegdyś należące do nich, w tym mały szkaplerzyk z Matką Boską wykonany w Małopolsce. A gdyby właścicielka niegdyś zgubiła przedmiot i wykopał go jakiś współczesny archeolog? Pewnie urodziła by się kolejna teoria o światowym zasięgu.
  • Hotel Saxkøbing zbudowany w uproszczonym stylu klasycystycznym, pochodzi z około 1800 roku. Do chwili obecnej nieprzerwanie funkcjonuje tu restauracja.
  • Qvades Silo, kilka lat temu duńską metodą wysoki elewator portowy został przebudowany do funkcji apartamentowca. Podobnie adaptowano kilka innych budynków przemysłowych tworząc ekskluzywną dzielnicę mieszkaniową. Mieszkania w tych budynkach są bardzo drogie.
  • Browar Krenkerup. Od 1367 roku cały majątek ziemski należał do jednej rodziny, był dziedziczony i przekazywany przez dziesiątki pokoleń. Obecnie słynie z produkcji doskonałego piwa warzonego zgodnie z zasadą stosowaną przez browary bawarskie. Wg niej „piwo jest napojem warzonym tylko i wyłącznie z czterech składników: wody, słodu jęczmiennego, chmielu i drożdży”. Inne składniki i dodatki są niedopuszczalne. Jakość trunku uzyskuje się jedynie dzięki wysokiej jakości składników i rygorystycznie przestrzeganej technologii. Browar posiada własną piwiarnię „Krenkerup Traktørsted”, gdzie można usiąść nad kuflem świeżego, schłodzonego trunku.

 

MAŁE WYSPY I WYSEPKI

Między leżącą na północy Zelandią, stołeczną duńską wyspą a południowymi wyspami Lolland i Falster rozciągają się wody cieśniny-zatoki Smålandsfarvandet łączącej otwarty Bałtyk z Wielkim Bełtem. Akwen mieści kilkanaście wysp, jednak w tym rozdziale opisuję tylko niewielką grupkę wysepek położonych blisko północnych wybrzeży Lolland oraz zachodnich brzegów Falster. Wszystkie wyspy i wysepki oprócz Vejrø są skomunikowane publicznymi liniami promowymi z Lolland. Vejrø jest indywidualistką liczy pod tym względem tylko na siebie. Inne, leżące bardziej na północ lub zachód, „patrzą” zdecydowanie kierunku Zelandii lub Fionii.

 

ASKØ

Jest malutką wysepką położoną na północ od wybrzeży Lolland. Zajmuje powierzchnię tylko 2,82 km dając przestrzeń życiową 55 mieszkańcom. Populacja szybko spada, przez ostatnie 50 lat ubyło ponad stu ludzi, czyli 2/3 pierwotnego stanu. Askø jest połączone groblą z jeszcze mniejszą wysepką Lilleø. Obydwa skrawki lądu systematycznie, acz nieznacznie zmieniają położenie, ich brzegi lokalnie są rozmywane przez prądy. Wędrujący piasek osadza się w innych miejscach wybrzeża.

Podejście. Na Askø oprócz kilkunastu budynków leży mały porcik z przystanią promów łączących wyspę z szerokim światem. Część terenu zajmuje klimatyczna przystań żeglarska. Głębokości w porcie kształtują się w granicach 1,5-2,0 metra.

Kościół. Mała wyspa licząca w porywach do 200 mieszkańców, posiada kościół zbudowany około 1300 roku. Mały, skromny, ciasny ale własny. Jest sklasyfikowany jako gotycki choć założenia wskazują na wcześniejszy romański rodowód. Nic nie wiadomo na temat pierwotnego wyposażenia liturgicznego świątyni. Okres protestanckiego ikonoklazmu przetrwał bogaty, trójskrzydłowy ołtarz wykonany prawdopodobnie w renomowanym warsztacie niderlandzkim, z pewnością dla jakiejś świątyni w dużym, bogatym mieście. Jak na takie, ówczesne zadupie jak wysepka Askø, ołtarz jest zbyt drogi i szykowny. Pewnie został zrabowany w czasie napadu pirackiego na jakąś hanzeatycką kogę, one często przewoziły wytwory niderlandzkich warsztatów do odbiorców nad Bałtykiem. Zreformowane wyposażenie obejmuje renesansową ambonę i późnobarokową chrzcielnicę. Nawę kościelną zdobią dwa elementy marynistyczne: model fregaty „Askø unity” z 1867 roku i doskonały konterfekt karaki wykonany w formie fresku. Organy są współczesne.

Osada neolityczna. Kilka lat temu w czasie wymiany kabla energetycznego odkryto zatopioną przez morze osadę z neolitu, czyli późnej epoki kamienia, kiedy nad Bałtykiem pojawiło się rolnictwo. W czasie podwodnych wykopalisk archeolodzy-płetwonurkowie pozyskali dziesiątki tysięcy wykonanych przez ludzi odłamków krzemienia, Oczywiście nie wszystkie były wyspecjalizowanymi narzędziami, znakomitą większość stanowiły odpadowe wióry i odłupki uzyskane przy produkcji, czyli debitaż. Jeśli miały ostre krawędzie mogły być okazjonalnie wykorzystane przy jakiejś pracy i odrzucane. My w podobny sposób korzystamy z plastikowych, jednorazowych sztućców, tylko nie rzucamy ich na ziemię. Z reguły !

Sensacją okazał się wrak łodzi liczący sobie ponad 5500 lat. Była to duża dłubanka nadbudowana plankami dębowymi przyszytymi prawdopodobnie specjalnie przygotowanymi pędami cisowymi. Planki były też przyszywane do rodzaju krótkich wręgów i pokładników wzmacniających konstrukcję. Szczeliny między plankami uszczelniano skręconymi paskami kory brzozowej, wklejonymi na żywicę sosnową. Takie rozwiązanie choć dużo skuteczniejsze od późniejszych nie miało kontynuacji w kilka tysięcy lat młodszych konstrukcjach, w łodziach wikingów czy nadbałtyckich Słowian. Nic dziwnego, w czasach gdy na Askø budowano tę łódź, obecni indoeuropejscy Germanie i Słowianie pałętali się gdzieś po euroazjatyckim Wielkim Stepie, za stadami kóz, owiec i innego inwentarza. Oprócz łodzi neolityczna ludność zachodniej i północnej Europy budowała gigantyczne obiekty z kamienia i ziemi. Powszechnie produkowano dobrej jakości ceramikę. Wytwory garncarzy miały charakterystyczny kształt, stąd wywodzi się nazwa kultury; kultura pucharów lejkowatych.

 

FEMØ

Wyspa położona na północ od Lolland w zatoce-cieśninie Smålandsfarvandet. Powierzchnia wyspy wynosi 11,4 km², zaludnienie tworzy około 110 stałych mieszkańców skupionych w małych osadach. Wyróżnia się dość nietypowym schematem osiedleńczym, z obydwu centrów wychodzą promieniście granice działek sięgających aż do plaż otaczających wyspę. W efekcie, działki rolne mają kształt wydłużonych trapezów przypominających segmenty wachlarza.

Podejście. Na południowo-zachodnim brzegu wyspy leży port Femø Havn mieszczący przystań promową i kilkadziesiąt jachtów o zanurzeniu do 1,8 metra. W porcie znajduje się sklep spożywczy, jednak zwyczajem powszechnie stosowanym na wyspach czynny tylko do południa. Z portu widać pobliski kościół.

Kościół st. Nikolai Kirke. Pod względem historii, architektury i wyposażenia budowla wpisuje się w typowy schemat średniowiecznego kościoła na południowych wyspach duńskich. Kościół Femø obecną gotycką formę uzyskał około 1500 roku. Proporcje bryły wskazują na wcześniejszy, romański rodowód. Prawdziwą perłą wyposażenia liturgicznego jest rzeźbiony, gotycki krucyfiks z końca XVI wieku. Dawny ołtarz stoi w wieżyczce. Chrzcielnica kamienna wykonana na Gotlandii lub z kamienia wapiennego importowanego z tej odległej wyspy. Ambona zawieszona na kolumnie o spiralnie skręconym bębnie trzonu została wykonana w stylu późnego renesansu, już po okrzepnięciu reformacji. Spiralne kolumny wywodziły się z burgundzkiego kręgu budowniczych kościołów romańskich. W Polsce też zachowało się kilka podobnych kolumn.

Obóz dla kobiet. (duń. Kvindelejren). Od prawie pół wieku na wyspie funkcjonuje obóz wakacyjny dla kobiet mających problemy z samookreśleniem. Każdego lata w zajęciach uczestniczy ponad 250 białogłów z Danii. W kilkutygodniowych turnusach biorą udział głównie żarliwe feministki działające na rzecz równouprawnienia kobiet, osoby o zagmatwanej orientacji seksualnej, głównie lesbijki, oraz bojowniczki o prawa różnych mniejszości i grup odrzuconych przez społeczeństwo. Wprawdzie zajęcia są przeznaczone wyłącznie dla duńskich kobiet, ale raz w roku odbywa się „międzynarodowy” tydzień, w którym uczestniczą kobiety z całej Europy. Cykl zajęć podzielono na tygodniowe okresy, każdy ma inny temat wiodący np: tydzień sportowy, tydzień dla duszy i ciała, tydzień debat, tydzień kreatywności, tydzień dla dzieci, tydzień otwarcia na świat i tym podobne.

Rodzi się pytanie czy zajęcia tego typu przynoszą oczekiwane efekty. Moim zdaniem: tak, ale bardzo, bardzo powolutku. Społeczność indoktrynowanych kuracjuszek, po ponad dwudziestu latach, zabiegów, dyskusji i głosowań przyznała prawo uczestnictwa w zajęciach kobietom, które urodziły się jako mężczyźni (MTF). Jest to grupa ludzi bardzo potrzebujących akceptacji i pomocy. Muszą one jednak udowodnić, że definitywnie zerwały z poprzednią płcią, operacyjnie obcinając sobie to i owo. Żeby zgrabnie podsumować; „bojowniczki równouprawnienia, przez lata, wypracowały metodę akceptacji innych pod warunkiem braku fiuta”.

W skandynawskich społecznościach od wieków funkcjonuje tzw. prawo Jante, Jego wersja dla pań brzmi: „nie wychylaj się, nie myśl, że jesteś kimś wyjątkowym,  choćbyś najbardziej się starała, nie będziesz lepsza od innych”.

 

FEJØ

Powierzchnia wyspy to 16 km², a jej ludność liczy 434 mieszkańców, inne źródła podają liczbę 611 mieszkańców. Latem zaludnienie podwaja się za sprawą właścicieli domków letniskowych. Znakomita większość mieszka w dwóch osadach: Vesterby i Østerby. Najwyższy szczyt wyspy Bibierg sięga prawie 13 metrów nad poziom morza.

Podejście. Jako zamieszkana wyspa, Fejø musi mieć port, i ma, nawet trzy. Za poważną nazwą Vesterbyhavn (Fejøhavn) kryje się mała dziupla przyklejona do jednego z przylądków. Oprócz dwukadłubowego promu cumuje tu kilkanaście jachtów. Drugim portem jest pobliski znacznie większy Dybvig Havn. Brzeg zachodni kryje malutką przystań Skalø Havn dostępną dla mało zanurzonych jednostek.

Na wyspie znajduje się kawiarnia, restauracja, sklep, dom spokojnej starości, kościół, szkoła podstawowa, i praktyka lekarza. Stary wiatrak, został odrestaurowany i miele mąkę kukurydzianą na potrzeby mieszkańców i turystów.

Wyspa słynie z mikroklimatu ponoć najłagodniejszego w całym kraju. Charakteryzuje się brakiem przymrozków w okresie kwitnienia drzew, długim sezonem wegetacyjnym i łagodnymi zimami. Wszystko to pozwala na uprawę jabłek i gruszek przetwarzanych później na soki, musy czy dżemy. Nieco ubocznym, ale bardzo słynnym produktem są jabłecznik i miody różnych gatunków. Sadownicze produkty najlepiej sprzedają się w czasie słynnego festiwalu Æblets Dag, po polsku Dzień Jabłka.

Transport ze światem via Kragenæs zapewnia prom kursujący latem ponad 20 razy dziennie i cumujący w Vesterbyhavn. Dla stałych mieszkańców wyspy prom jest bezpłatny.

Kościół Fejø. Znajduje w pobliżu południowo-wschodniej plaży wyspy. Zespół, kościół i cmentarz otacza mur zbudowany z ociosanych głazów. Jest to romański budynek z 1240 roku. Z późnoromańskim chórem i nawą zbudowanymi w latach 1260-1300. Jednak masywna wieża i ganek od strony zachodniej są zbudowane później, już w rozwiniętym stylu gotyckim.

Ołtarz kościoła pochodzi z okresu renesansu i jest rzeźbionym dziełem przestrzennym z obrazem Christen Dalsgaard wykonanym w 1861 roku. Ambona ozdobiona rzeźbionymi statuetkami Chrystusa i czterech ewangelistów. Autorem rzeźbiarskiej dekoracji jest Bertel Thorvaldsen znany z wielu słynnych realizacji na terenie Danii i Europy.

Kościół w Fejø. Foto: Kazimierz Olszanowski

Festival Fejøs. Każdy zakątek wysp południowych stara się czymś wyróżniać od innych Mieszkańcy Fejø postawili na muzykę, organizując festiwal znany w całej Danii z pomieszania gatunków muzyki. Odbywa się corocznie w pierwszej połowie lipca (w 2020 roku od 8 do 12 lipca) W bieżącym roku poprzedzi go seria koncertów nie zaliczanych do programu festiwalu. W czasie poza festiwalem, oprócz profesjonalnych muzyków koncertują studenci wszystkich, duńskich konserwatoriów.

 

VEJRØ

Z małych wysepek na wodach Smålandsfarvandet jest najbardziej wysunięta na NW. W widoku z góry przypomina lotniskowiec długi na 2 km i szeroki ok 0,5 km. Podobieństwo podkreśla dodatkowo pas startowy lotniska i lądowisko dla śmigłowców. Przez wieki wegetowała tam grupka mieszkańców, utrzymująca się z rolnictwa, rybołówstwa i polowań na wszystko co tylko dało się zabić i zjeść. W latach pięćdziesiątych wyspa wyludniła się zupełnie, budynki zostały zdewastowane, teren zaśmiecony. Kilka lat temu wyspa stała się własnością prywatną. Właściciel zainwestował ogromną sumę 200 mln DKK i zamienił odludną wysepkę na luksusowy kurort, reklamowany jako samowystarczalny i ekologiczny. Gościom serwuje się wytwarzaną na wyspie żywność.

Podejście. Zbudowano nawet nowoczesną marinę na 85 jednostek. Tylko jak dowiedziałem się, że za postój „Szwendaczka” musiałbym wybulić 350 DKK dziennie, straciłem zupełnie zainteresowanie ewentualnym postojem

Wyspa Vejrø. Foto: Wikipedia

RAGØ

Z dennej mielizny jak z cokołu wystają dwie malutkie wysepki. Większa z nich ma około hektara powierzchni. Oprócz tego nadbiegająca od północnego zachodu fala łamie się na mieliznach okresowo wystających nad wodę. Brak tutaj jakiejkolwiek przystani, jedynie w jednym miejscu widać kupę głazów, być może przystosowanych do cumowania płytko zanurzonych łodzi. Ludzie nie zaprzestali tu okresowej działalności gospodarczej, na brzegu rosną rzędy drzewek prawdopodobnie owocowych.

 

EPIZOD SŁOWIAŃSKI

Lolland i Falster, od innych niedalekich skrawków duńskiej ziemi wyróżnia między innymi historia a właściwie tylko jej epizod zwany osadnictwem słowiańskim w Danii. Temat interesował mnie od dawna, jednak nie mogłem przebrnąć przez galimatias informacyjny. Niemcy pisali co innego, Duńczycy takoż, my Polacy lansowaliśmy swoją quasipatriotyczną wersję. Dopiero niedawno pojawiły się w Polsce publikacje pozbawione leninowsko-marksistowskiej ideologii i naciągania faktów, by pasowały do linii ideologicznej. Zauważyłem jednak, że współczesne ”młode wilki” przeginają pałę w drugą stronę i wszędzie doszukują się wiodącej roli wikingów w powstaniu większości państw Europy Środkowej.

Słowianie zgodnie z najmodniejszą obecnie teorią, stosunkowo późno wyłonili się z indoeuropejskiej grupy językowej, gdzieś w rejonie środkowego biegu Wołgi. Pewnie zmotywowani presją ludów Wielkiego Stepu szybko posuwali się przez Europę szerokim frontem. W ostatnich wiekach pierwszego tysiąclecia naszej ery dotarli nad Bałtyk. Wkrótce opanowali tereny nadmorskie od Lubeki po Gdańsk. Żyjąc dotychczas z daleka od morza w krajobrazie leśnym lub stepowym nie mogli mieć żadnego doświadczenia w budowie statków, handlu morskim czy rybołówstwie. Podbite przez Słowian tereny zamieszkiwały ówcześnie niewielkie plemiona, głównie germańskie rzucone tu przez wędrówkę ludów na obrzeża cywilizacji. Niebawem zostały wchłonięte przez liczniejszych najeźdźców. Wystarczyły im dwa wieki kontaktów z ludnością autochtoniczną, by dobrze opanować sztukę życia z morza i nad morzem. Świadczy o tym nazewnictwo. Mało kto wie, że tak popularne słowa jak: dorsz, flądra, śledź, kil, burta, rufa wywodzą się z języków skandynawskich. Musieli też wykorzystywać umiejętności i zdobycze technologiczne nieco dalszych sąsiadów, w tym skandynawskich wikingów z północy.

Niby proste, ale jeszcze kilka dziesięcioleci temu, jak tylko udało się wygrzebać z błota jakiś odpowiednio stary wrak rozpoczynała się corrida. Jedni krzyczeli „nasze bo ma dwie dziurki z boku”, inni mówili „nasze bo uszczelniono planki wełną owczą, a wy robiliście to przy użyciu mchu”, kolejni, „nasze bo zbudowane z dębu, w północnej Skandynawii nie budowano statków z dębu”. Nic dziwnego na dalekiej północy dęby nie rosną. Całą aferę może wyjaśnić hipotetyczne, ale prawdopodobne zdarzenie; piraci z okolic Gdańska napadli na płynący statek zbudowany gdzieś w Danii lub w Zatoce Botnickiej. Napastnicy przykuli pojmaną załogę do wioseł i powrócili do Gdańska. Niewolników i zdobyte towary sprzedano. Kupującym mógł być Mieszko, pierwszy, historyczny władca Polan, rzekomo potomek Piasta Kołodzieja. Zdobytą jednostkę wykorzystywano, aż po latach utonęła w porcie i pokrył ją dobrze konserwujący muł. Wrak (z Oruni) po tysiącu lat został wykopany, zakonserwowany i ponownie złożony w sposób zgodny z obowiązującą ideologią, niestety posiada cechy ponoć typowe dla całkiem odległych terenów. Dyskusja jeszcze trwa i będzie trwała dopóty, dopóki skłóceni adwersarze nie zrozumieją, iż na podstawie drobniutkich szczególików nie można budować ogólnej teorii, która może solidnie zamotać temat, a nie ma dowodów na jej uznanie.

Słowianie w DaniiW średniowieczu Słowianie mieszkali na wyspach duńskich. W tym przypadku postawiono tezę, przytaczając dowody na jej utrzymanie.

  • Dowody historyczne. Zachowały się zapiski kronikarzy spisane w kilka, kilkanaście lat po opisanych wydarzeniach. Kroniki Saxo Grammaticusa, czy Helmolda z Bozowa wielokrotnie wspominają o osiedleniu się Słowian zachodnich na wyspach duńskich.
  • Dowody lingwistyczne. Duńska uczona Friederike Housted naliczyła ponad 50 nazw słowiańskiego pochodzenia spotykanych na Lolland i Falster. Większość z nich kończy się sufiksem „-itse lub itze”. Ja trafiłem tylko na dwie takie osady, w tym jedną leżącą blisko brzegu między Hesnæs a Gedser Odde. Jej nazwa brzmi Corzelitze (Chorzelice), może przeciętny Duńczyk potrafi ją poprawnie wypowiedzieć, ale z pewnością nie wymyślił.
  • Dowody archeologiczne. W północnej części wyspy Falster wpada do morza mała rzeczka Fribrødre Å, Nota bene tłumaczona jako Przybrodzie, co ma sens jako, że duńska nazwa wywodzi się z jakiejś późniejszej, powstałej w XVII wieku legendy i nie może być dowodem. W ostatnich latach odsłonięto tam przystań i duży, bagnisty  teren usiany częściami statków z czasów wikingów. Były to przeważnie wymontowane, uszkodzone lub zniszczone elementy kadłubów ponad 100 jednostek i sporo części przygotowanych do budowy nowych. Wśród zabytków znaleziono typowe dla Słowian liczne narzędzia szkutnicze. Prawdopodobnie budowano tu, lub głównie remontowano statki. Wykopane przez archeologów elementy wykazują bardzo różne rozwiązania techniczne. W średniowieczu obowiązywały tradycje szkutnicze, często odmienne w pobliskich ośrodkach. Zdarzało się, że statki budowano inaczej nawet w niedalekich zatokach. Wymieniając jednak jakiś zniszczony element starano się odtworzyć jego pierwotną formę wykonaną w obcej tradycji szkutniczej. W licznych wrakach stwierdzono łączenie planek na kołki drewniane, czyli systemem typowym dla Słowian nadbałtyckich. Kolejnym archeologicznym dowodem zamieszkiwania wysp przez Słowian jest typowa ceramika, która również wskazuję miejsce pochodzenia wytwórców. Jej „korzenie” sięgają południowych wybrzeży Bałtyku. Ten typ ceramiki przetrwał w Danii nawet do połowy XIV wieku. Przedmioty typowe dla Słowian, w tym ceramikę znajdowano często na terenie tzw. „trelleborgów”, czyli warownych obozów używanych przez wojów duńskich w X i XI wieku, co może sugerować obecność najemników pochodzących z południa zachodniego Bałtyku.
  • Kierunki imigracji. Oprócz przypadków osiedlenia się pojedynczych grup imigrantów, często z przyczyn ekonomicznych lub waśni międzyplemiennych, kronikarze odnotowali przymusowe osiedlenie części mieszkańców Rugii po podboju wyspy w drugiej połowie XII wieku (1168 rok) i kilka lat wcześniejsze przybycie dużej grupy Obodrytów i Chyżan, którzy pod wodzą książąt Henryka i Przybysława musieli opuścić swoje tereny w wyniku przegranego powstania (1164 rok) przeciwko Frankom i Sasom.

Pozostaje pytanie czy słowiańscy osadnicy przetrwali chociaż do połowy XIV wieku i z czasem rozpłynęli w żywiole duńskim ? . Przez prawie dwa wieki dominowali na południowych wyspach uprawiając piractwo. Kronika z pobliskiej wyspy Møn w dość enigmatycznym zapisie wspomina o długotrwałych walkach między rdzennymi mieszkańcami Danii a Wends. Ci drudzy przegrali i od tego czasu nikt nie wyróżniał ich jako grupy etnicznej. Pewnie nie była to doszczętna eksterminacja, bo jeszcze przez wiele lat wymieniane są słowiańskie imiona znaczących osób, często biegle posługujących się językiem słowiańskim.

W czasach króla Eryka Pomorskiego, który wiele eksponowanych stołków w królestwie obsadził pobratymcami, ostrzegano przed daleko idącą współpracą osób wywodzących się w Wends z mieszkańcami południowego wybrzeża Bałtyku. W czasie licznych konfliktów zbrojnych przypisywano im rolę V-kolumny.

Zdobycie Roskilde. W naszej świadomości pokutuje obraz Słowianina stworzony przez XIX – wiecznego pisarza Józefa Ignacego Kraszewskiego. Ten niezwykle płodny pisarz zwłaszcza w powieści „Stara baśń” przedstawia Słowian jako skończonych pacyfistów spacerujących po łąkach i lasach w lnianym gieźle i z kamiennym toporem w spracowanych dłoniach. Wprawdzie pisarz pomylił średniowiecze z epoką kamienia (to ten topór) , ale i tak powieść trafiła do spisu obowiązkowych lektur szkolnych i była czytana przez miliony uczniów. A czym skorupka za młodu nasiąknie tym na starość trąci. Prawda wyglądała nieco inaczej. Oto przykład. 

Król duński, Eryk II zwany Pamiętnym, zorganizował najazd na ziemie Słowian mieszkających na południowym brzegu Bałtyku. Pod koniec lata 1135 roku przybył z flotą w rejon zachodniego brzegu Rugii. Jednak nawet nie zaczął inwazji, został znienacka zaatakowany przez połączone floty pomorską i rańską pod dowództwem księcia Racibora. Zaskoczona flota duńska rozproszyła się i uciekła, łącznie z królewskim okrętem flagowym Eryka II na czele. Błyskawiczny sukces zjednoczonej słowiańskiej floty wykorzystał jej dowódca, książę pomorski Racibor I. Okręty pod jego zwierzchnictwem udały się na północ. Z zaskoczenia zaatakowano ówczesną stolicę i największe duńskie miasto – Roskilde. Nie wiadomo, czy wojska słowiańskie wylądowały na Zelandii i ruszyły na miasto od południa lub wschodu, czy też flota opłynęła wyspę i przepłynąwszy Fiord Roskilde przypuściła atak od morza. Zaskoczenie było jednak tak duże, że wojska Racibora I nie tylko zdobyły, obrabowały i zrównały z ziemią duńską stolicę, ale opanowały nawet dobrze umocnioną królewską cytadelę.  Ludność zniewolono. Zwycięska flota Racibora I powróciła następnie na południowe wybrzeże Bałtyku ze znacznymi łupami. Był to początek, trwającej pięćdziesiąt lat, dominacji Pomorzan na zachodnim Bałtyku.

Teraz my, mieszkańcy ujścia i dorzecza Odry mamy szanse podbić południowe wyspy duńskie i to całkiem pokojowo bez oręża. Ten proces już się rozpoczął, na Falster i Lolland mieszka stosunkowo dużo osób polskiego pochodzenia.

 

NIECO PRZYRODY

Na zachód od Świnoujścia, szczególnie między wyspami duńskimi a brzegiem niemieckim, przepływają masy wód z Morza Północnego. Tutaj Bałtyk staje się porządnym, słonym morzem zamieszkałym przez gatunki zwierząt niespotykane w jego centralnej i wschodniej części. Mieszkańcy pobliskich ziem, czyli Niemcy i Duńczycy wydzielają akwen na zachód od dennego, skalnego grzbietu łączącego Półwysep Darss (Niemcy) i Półwysep Gedser Odde (Dania). W zależności od kraju używane są nazwy Ostsee i Morze Bełtów. Warunki przyrodnicze są tak odmienne od panujących w innych częściach Bałtyku, że występują tu nawet egzotyczne homary, ukwiały i inne parzydełkowce.

Strefa pływów, to obszar zalewany i odsłaniany cyklicznie przez wodę morską. W zależności od budowy geologicznej podłoża oraz wysokości pływu zajmuje pas dna o różnej szerokości. Od kilku metrów pod skalistym klifem do kilkudziesięciu kilometrów przy nizinnym brzegu. Tam właśnie pływy formują tzw. równię pływową, czyli rozległy płaski teren pokryty osadami piaszczystymi i mulistymi. Czasami nawet po odpływie pozostają płytkie kałuże wody zwane jeziorkami pływowymi. Równię pływową zamieszkują tylko gatunki potrafiące przeżyć w wodzie i na piasku powyżej jej poziomu. Jeśli warunki środowiska ograniczają różnorodność gatunkową należy spodziewać się, że organizmy kosmopolityczne, lepiej przystosowane, osiągają bardzo wysoką liczebność. Różnych, małych bezkręgowców zagrzebanych w mokrym piasku lub mule z reguły nie spostrzegamy. Są jednak specjaliści, którzy skutecznie na nie polują. Ogromne stada ptaków z rodziny siewkowatych tylko dzięki „robaczkom z piasku i błota” są w stanie przetrwać trudy migracji. Z rozległych równi pływowych (wattów) słyną zachodnie wybrzeża Półwyspu Jutlandzkiego, Niemiec i Holandii. Po bałtyckiej stronie istnieją dwa większe osuchy w rejonie portu Gedser, na wyspie Falster i wzdłuż południowych brzegów wyspy Lolland. Tu jednak ich istnienie zależy głównie od cyklicznych zmian poziomu wody wynikających ze spiętrzeń sztormowych i kierunku wiatru, choć działanie pływów obserwuje się wyraźnie. Różnorodne bezkręgowce lub ich rozpoznawalne resztki, wnoszone silnymi prądami osiadają na dnie lub pływają w toni wodnej wzbogacając ubogą w gatunki faunę pozostałej części Bałtyku. Niektóre nawet potrafią się mnożyć dzięki czystej wodzie i odpowiedniemu stężeniu soli. Należy do nich kilka gatunków bałtyckich meduz należących do krążkopławów, spokrewnionych z polipami o czym świadczą ich fazy rozwojowe. Wierzyć się nie chce, że delikatne meduzy należą do najstarszych zwierząt wielokomórkowych żyjących bez większych zmian na Ziemi już od kilkuset milionów lat. Dwa najbardziej popularne gatunki opisałem poniżej.

Chełbia modra (Aurelia aurita). Powszechnie znana, nawet przez polskie dzieci kąpiące się w morzu. Unosząca się bezwładnie w wodzie, delikatna meduza wygląda nieco jak przybysz z innego świata. Ametystowy w kolorze dzwon zwierzęcia osiąga prawie 40 cm średnicy, ale najczęściej spotyka się osobniki do 15 cm.

Chełbia modra. Foto: Kazimierz Olszanowski

Na górnej powierzchni pływającej w morzu chełbi można zauważyć cztery krążkowate twory będące gonadami rozrodczymi. Na zdjęciu powyżej nie widać ich, bo zrobiłem fotografię przez szybę akwarium, zaś meduza nie chciała współpracować. U samców narządy rozrodcze mają kolor białawy, u samic czerwonawy z fioletowym odcieniem. Po zapłodnieniu, z jaja wykluwa się pływająca larwa. Po swobodnym życiu w toni osiada na twardym podłożu, o ile trafi na nie, 99,9 % jako pokarm planktonowy ginie w paszczach zjadaczy. Wkrótce w miejscu osiedlenia wyrasta z niej patykowaty twór, wtedy meduza wygląda jak polip, który dzieli się na cieniutkie płatki o średnicy kilku milimetrów, i grubości kartki papieru, jest to tzw. podział poprzeczny. Płatki kolejno roznosi woda i tak „rodzą się” nowe meduzy zwane efyrami. Urodzone wiosną, już latem przybierają wygląd delikatnego dzwonu wyposażonego w krótkie czułki niezbędne do chwytania malutkich bezkręgowców lub jednokomórkowych glonów, którymi się żywią. Otwór gębowy jest otoczony kilkoma płatami gębowymi. Płaty i czułki uzbrojone są jadowitymi kolcami służącymi do obezwładniania pokarmu. Nam jad chełbi nie może zaszkodzić, bo jesteśmy zbyt gruboskórni jak na jej możliwości.

Bełtwa festonowa (Cyanea capillata). Fotografie w albumach przedstawiają zwierzę z stosunkowo wyraźnie wykształconym dzwonem średnicy około 50 cm (w oceanach nawet do 2 metrów), z długimi kurczliwymi ramionami parzydełkowymi. Całe ciało ma ubarwienie koloru malinowego.

Bełtwa festonowa. Foto Kazimierz Olszanowski

Osobniki widziane przeze mnie przypominały kłąb bezładnie zamotanych, pomarańczowych sznurków i nitek. Być może oglądałem włącznie osobniki martwe. Jaskrawy kolor ostrzega przed tym zwierzęciem. Na nitkowatych, długich nawet na 10 metrów ramionach znajduje się masa jadowitych kolców. Kolce mogą przebić ludzką skórę, jad powoduje oparzenia i trudno gojące się rany. Zdarza się kontakt z oderwanymi parzydełkami pływającymi w wodzie lub wyrzuconymi na plażę, jad jest stosunkowo trwały i działa nawet po śmierci zwierzęcia. W południowej Norwegii zaleca się wyszorowanie miejsca oparzenia piaskiem i staranne zmycie morską wodą. Dzięki skurczom dzwonu, meduzy czynnie pływają, jednak z braku mózgu nie bardzo wiedzą gdzie. Wiedzą jednak po co, ruch do przodu powoduje powstanie niewielkiego podciśnienia. To właśnie dzięki różnicy ciśnień pokarm, różne drobne stworki planktonowe zasysane są w sąsiedztwo otworu gębowego.

Rekinek psi i raja nabijana. Na plażach Wysp Duńskich można już zauważyć zmiany poziomu wody wywołane przypływami. W czasie przypływu woda zalewa plażę, by odsłonić ją przy odpływie. Wtedy na piasku często pozostają resztki zwierząt przywleczone przez wodę. Wykorzystując niski stan wody warto ich poszukać i przyjrzeć się uważnie. Czasem napotkamy na leżące kilkucentymetrowe twory przypominające plastykowe, zgniecione rurki z kilkoma „korzonkami” na jednym z końców. W krajach śródziemnomorskich nazywane są torebkami Wenery. To puste otoczki jajowe rekinka psiego (Scyliorhinus canicula), który nie występuje w Bałtyku, zasiedla Kattegat, Skagerkk, okazjonalnie zapuszczając się w Wielki Bełt i Mały Bełt. To waśnie stamtąd przyniosła je woda. Oprócz otoczek rekinka trafiają się małe prostokątne „poduszeczki” z ostrymi kolcami na każdym z rogów, to też otoczki jajowe jednak dla odmiany rai nabijanej (Raja clavata), żyjącej w zachodnim Bałtyku, choć poważnie zagrożonej wyginięciem. Rekiny i raje są spokrewnione toteż i sposób rozmnażania mają podobny. Rai nabijanych (drętw), w czasach rzymskich używano w medycynie. Wykorzystywano ich wyładowania elektryczne, które potrafią generować w specjalnych narządach. Ponoć naturalne elektrowstrząsy eliminowały ostre bóle, stanowiły panaceum na wiele schorzeń zwłaszcza stawów.

Cyprina islandzka (Arctica islandica). Taki sobie na pozór przeciętny małż, od innych gatunków bytujących w naszych wodach różni się bardziej okrągławym kształtem i stosunkowo grubą muszlą. Występuje w zachodnim Bałtyku po Bornholm. Mało kto wie, że to niepozorne zwierzątko potrafi w naszym morzu dożyć do 200 lat, uzyskując w ten sposób tytuł mistrza długowieczności. W wodach islandzkich pozyskano nawet osobniki pięćsetletnie. Ponoć matuzalemowy wiek cypriny osiągają dzięki nadzwyczaj wolnej przemianie materii. Wiek małża można ustalić licząc współśrodkowe pierścienie na muszli. Podobnie jak słoje drzewa corocznie przybywa jeden. Po silniejszym sztormie można znaleźć puste muszle na plażach wysp Lolland, Falster i na brzegach przy niemieckim półwyspie Darss. Na polskim wybrzeżu nigdy ich nie znalazłem.

Rozgwiazda czerwona (Asterias rubens). Gatunek typowy dla płytszych wód północno-wschodniego Atlantyku i sąsiednich mórz. W Bałtyku nie mnożą się, ale spotyka się te rozgwiazdy nawet na ławicy Słupskiej, jednak stwierdzono tam wyłącznie osobniki skarlałe i z pewnością zawleczone przez prądy morskie. Rozgwiazdy odżywiają się głównie ślimakami i małżami, nie gardząc padliną.

Rozgwiazda czerwona, widok dolnej części ciała. Foto: Kazimierz Olszanowski

Wielokrotnie wyciągałem z morza rozgwiazdy zaczepione do haczyka wędki, co może oznaczać, że nie gardzą krewetkami nadzianymi na haczyk . Polując na mięczaki, rozgwiazdy często wspinają się na pionowe, drewniane pale lub stalową ściankę szczelną. Potrafią rozchylić połówki skorupy małża i wprowadzić tam swój wynicowany żołądek. Soki trawienne rozkładają ciało ofiary żywcem. Tą umiejętnością czerwone gwiazdki zaskarbiły sobie nienawiść hodowców ostryg i jadalnych omułków. W wodach duńskich bardzo rzadko można znaleźć rozgwiazdę wyrzuconą na plażę, częściej napotyka się zwierzę w ustronnych zakamarkach spokojnego portu gdzie czysta woda umożliwia obserwację.

Okładzinka amerykańska (Ensis americanus). Nazwa gatunkowa wskazuje na przybysza z Ameryki Północnej i to stosunkowo niedawnego. Jeszcze pół wieku temu nie było ich w Bałtyku. Prawdopodobnie przywędrowały jako larwy w wodach balastowych statków. Trafiły tu na dobre warunki rozwojowe, bo mnożą się na potęgę. Żyją na dnie częściowo zagrzebane w piasku filtrując wodę w poszukiwaniu cząstek jadalnych. Po sztormach ich puste skorupki wyrzucane są na plaże Wysp Duńskich i szwedzkich wybrzeży Sundu. Skorupki wykorzystuje się do produkcji ozdób. Dotychczas nie zbadano możliwych skutków ekologicznych ich inwazji na Bałtyk. Jeden z moich znajomych badał wody balastowe wielu statków przypływających do Szczecina, znalazł w nich ponad 500 gatunków zwierząt dotychczas nie wchodzących w skład polskiej fauny. W większości przypadków są to bardzo małe organizmy, ale koronawirus też jest maluteńki i nawet do końca nie wiadomo czy jest organizmem, a potrafił rzucić ludzkość na kolana.

Okładzinka amerykańska. Foto: Kazimierz Olszanowski

Omułek jadalny (Mytylis edulis). Jest gatunkiem małża pospolitego na półkuli północnej. Żyje na dnie, preferując twarde, skaliste podłoża, ale w razie ich braku poszczególne osobniki osiedlają się na skorupkach swoich pobratymców, tworząc wręcz złoża martwych i żywych zwierząt. Jako wyspecjalizowani filtratorzy żywią się planktonem. W zależności od zasolenia wody osiągają różne rozmiary. Mięso omułków w wielu krajach uznawane jest za ceniony rarytas. W Polsce też można łatwo znaleźć te mięczaki na plażach jednak są bardzo małe i nie stanowią atrakcji dla smakoszy.

Omułek jadalny z Morza Bełtów. Foto: Kazimierz Olszanowski

Są z pewnością atrakcją dla genetyków. Wszystkie znane zwierzęta przekazują mitochondrialny kod DNA wyłącznie w linii żeńskiej, omułki czynią to w liniach żeńskiej i męskiej. Ich genotypy różnią się znacznie. Podobnie jak inne zwierzęta, w tym ludzie, posiadają tylko po około 40 par genów mitochondrialnych. U zwierząt geny te, potomstwo dziedziczy po matce, która przekazuje je zarówno synom, jak i córkom. U omułków samce mają dwa genomy mitochondrialne, jeden od matki przekazywany dla całego potomstwa, drugi od ojca tylko dla synów. Z powyższego wynika, że samce omułków mają podwójny genotyp. Dzięki mutacjom podwójny genotyp mitochondrialny sporadycznie występuje u innych gatunków, w tym nawet ludzi, ale dotknięte mutacją. osobniki giną z reguły przed okresem rozmnażania. Mitochondria są niezbędne w każdej komórce, gdzie pełnią rolę rodzaju elektrowni zamieniających energię chemiczną na elektryczną. Pozostając w energetycznej tematyce, trochę to wszystko wygląda jak elektrownia zasilająca jedną sieć równocześnie dwoma rodzajami prądu i nie powinno działać, ale działa.

Dziwne coś!. Wyciągnięte zostało z głębokości około 15 metrów, gdzie zaczepiło się do kotwiczki pilkera. Pierwsze pytanie; zwierzę czy roślina? Widoczny brak chlorofilu i innych barwników absorbujących energię słoneczną sugeruje, to nie roślina, chyba, że pasożytnicza, a to zmienia postać rzeczy. Miałem przeczucie, iż to jakieś zwierzę. Wątpliwości mogło rozwiać pokrojenie tego czegoś, ale nie „miałem serca” i ostrego noża, połów powrócił do morza. Jeśli to jest zwierzę, to które? Miejsce, środowisko i częściowo wygląd przypominają alcjonidium wzniesione (Alcyonidium diophanum) bytujące również w Morzu Bełtów. Zwierzę żyje na dnie w koloniach osiągając nawet 30 cm wysokości. Jaskrawy kolor wskazuje na jadowity organizm i faktycznie ostrzega się przed silnymi odczynami alergicznymi, tzw. świąd Dogger Bank, w przypadku bezpośredniego kontaktu z ludzką skórą. Moje dziwne coś było twarde jak marchewka, a jak twarde jest alcjonidium?.  Wg literatury jest miękkie i galaretowate.

Dziwne coś. Foto: Kazimierz Olszanowski

W wyjaśnieniu sprawy jak zwykle pomogli koledzy „dziwne coś” okazało się kolonią koralowców, niestety jak zwykle mam wątpliwości co do poprawnego oznaczenia gatunku.

Mewy. Ptaki te stanowią nieodłączny element nadmorskiej awifauny, są wręcz jej symbolem. Dzielą się umownie na dwie grupy: mewy małe i mewy duże. Mewy małe opisałem w rozdziale Zalew Szczeciński. Tu przedstawię najbardziej popularne gatunki mew dużych, występujących nad Bałtykiem.

Mewy duże. Foto: Kazimierz Olszanowski

Zdjęcie pokazuje dwa gatunki mew w szacie dorosłej, osiąganej w czwartym roku życia. Ta w czarnej kamizelce to mewa siodłata. Obok niej w szarej kamizelce mewa srebrzysta. Trzecia na drugim planie jest młodym osobnikiem jednego z wyżej wymienionych gatunków, prawdopodobnie jest podrostkiem mewy srebrzystej, gatunku przeżywającego gwałtowny wzrost demograficzny. Dla odmiany liczebność mewy siodłatej nad Bałtykiem systematycznie spada. Jeśli na jednym terenie pojawią się dwa gatunki dysponujące identyczną strategią, ten gorzej przystosowany zostanie wyparty. Bardzo podobna do mewy siodłatej jest bardzo rzadko spotykana mewa żółtonoga, rozpoznawalna po żółtych łapkach, mewy siodłate mają łapki koloru cielistego.

Bernikla kanadyjska (Branta canadensis). Gatunek dużej gęsi gniazdującej w Arktyce. Żywi się mchami, porostami, miękką roślinnością nie gardząc drobnymi bezkręgowcami. Na zimowiska bernikle odlatują, nawet do północnej Afryki. Nad Bałtykiem pojawiają się na przelotach, regularnie ale nielicznie, czyli latem nie powinno być bernikli w Danii. A tu proszę bernikla pływa sobie spokojnie. Obserwowany ptak zachowywał się mało płochliwie. Pewnie był uciekinierem z zoo lub parkowego stawu w jakimś mieście na północy gdzie był sztucznie introdukowany.

Bernikla obrożna. Foto: Kazimierz Olszanowski

W Polsce, napotkanie bernikli kanadyjskiej należy do rzadkości, choć jako gatunek inwazyjny w Europie z pewnością bardziej zadomowi się u nas.

Ssaki morskie. Bałtyk zamieszkują trzy gatunki płetwonogich. Są to foki: szara, pospolita i obrączkowana. Oprócz tych trzech gatunków ssaków morskich w naszym morze bytuje  niewielka populacja morświnów, należących do waleni. Te ostatnie prowadzą tak tajemniczy tryb życia, że wiemy o nich bardzo mało. Foki nie prowadzą tak bardzo skrytego życia, okresowo preferują życie na lądzie, pozwalając się obserwować. Wieloletnie badania wykazują stały wzrost liczebności fok, zwłaszcza foki szarej, obecnie jej populacja liczy w Bałtyku ponad 30 tysięcy osobników. Jeszcze na początku XX wieku w Bałtyku żyło ponad 100 tysięcy osobników. Doszło jednak do szybkiej eksterminacji po której pozostało tylko 3-4 tysiące zwierząt. Podjęto skuteczne działania ochronne. Przez ostatnie 40 lat społeczność focza wzrosła dziesięciokrotnie. Jeśli fok przybywa to dlaczego tak rzadko spotykamy je na naszych plażach. W tym przypadku sami jesteśmy winni, foki na przełomie maja i czerwca linieją i starają się unikać zanurzania w wodzie, potrzebują spokoju. A o ten towar na naszych długich na ponad 500 kilometrów plażach jest bardzo trudno. Dlatego linienie i rozród odbywają się na brzegach wschodniej części Bałtyku i na odludnych plażach wysp duńskich w Morzu Bełtów. Pozostałe gatunki fok czyli pospolita, zresztą tylko z nazwy oraz obrączkowana (nerpa) zamieszkują w niewielkich stadkach, niektóre zakamarki Bałtyku, odległe od naszych plaż, bardzo rzadko są obserwowane.

W ostatnich latach oprócz stałych mieszkańców, w Bałtyku pojawili się przybysze z odległych akwenów. Głównie spotyka się ich w cieśninach duńskich stanowiących bramę do Bałtyku. Kilka lat temu w cieśninie Kaderinne znaleziono martwą już samicę płetwala karłowatego. Wbrew nazwie wieloryb ten osiąga długość 6-9 metrów. Płetwale karłowate w niewielkich grupkach wędrują corocznie na wody arktyczne wzdłuż wybrzeży Hiszpanii i zachodnich brzegów Brytanii. Jakim cudem jeden z okazów objawił się w Bałtyku? W tym samym roku w cieśninie Sund przez kilka tygodni przebywał dorosły kaszalot, obserwowany również u wschodnich wybrzeży Danii i południowych Szwecji. W Zatoce Gdańskiej dorodny humbak zaplatał się w sieci rybackie, uratowali go rybacy i pospolite ruszenie Straży Granicznej i pracowników Stacji Morskiej Uniwersytetu Gdańskiego. Po odzyskaniu wolności wieloryb schronił się w Greiswalderbodden, gdzie zderzył się z jachtem żaglowym i pewnie salwował się ucieczką z Bałyku. Oprócz olbrzymów na Bałtyk często docierały walenie średniej wielkości, głównie kosmopolityczne delfiny butlonose i bardzo rzadko inne gatunki, w tym delfin pospolity. Uważa się, że za niespodziewane pojawienia się niecodziennych wędrowców odpowiada nasilające się wtedy zjawisko El Ninio grasujące w strefie równikowej.

 

DROGA POWROTNA

Droga powrotna na Zalew Szczeciński prowadzi przez otwarte morze i Świnoujście, o ile oczywiście wiatr nie zmieni kierunku na południowo-wschodni. Z moich osobistych doświadczeń wynika, że jak ma szansę to ją wykorzysta i złośliwie zmieni kierunek o 180 stopni. Taka radykalna zmiana często pociąga za sobą różne nieprzyjemne zjawiska atmosferyczne np. solidną, szkwalistą ulewę. Dlatego większość rejsów na zachodnie akweny kończyłem osłoniętą, alternatywną drogą wiodącą przez Strelasund, Greifswalderbodden, Peenestrom i Kleinesshaff.