BORNHOLM i ERTHOLMENE (Christiansø)

Trasa między polskim wybrzeżem a Bornholmem przecina rutę statków płynących między portami wschodniego i zachodniego Bałtyku, także strefy intensywnej działalności rybaków. Często, zwłaszcza w nocy, akwen usiany światłami przypomina „wesołe miasteczko”. Żeglarzy obowiązuje szczególna uwaga.

Przemek zwany Sivacko mawia: „jak chcesz rozśmieszyć pana Boga powiedz mu o swoich planach”. Szczególnie dotyczy to planów rejsu. Zdarza się, że trzeba je zmienić, by uniknąć niebezpiecznego, mokrego piekła jak te przedstawione na fotografii poniżej. Zdjęcie zrobiono przy wietrze 6-7 B w główkach jednego z polskich portów zachodniego wybrzeża. Na Bornholmie podobnych miejsc jest dużo. Kilka z nich jest nawet groźniejszymi. Trzeba o tym pamiętać w czasie podjęcia decyzji o wejściu do portu. Większość przystani Bornholmu naśladuje jaskółcze gniazda przyklejone do skalistego brzegu, lub dziuple, dynamitem wyryte w tymże brzegu.

Tragedia polskiego trawlera rybackiego „Brda”, który rozbił się o gwiazdobloki falochronów duńskiego portu Hantsholm przypomina, że wejście w sztormie do nawietrznego portu może być bardzo niebezpieczne. Na szczęście Bornholm jest wyspą i zawsze któryś z brzegów jest tym zawietrznym i bezpiecznym, a sztormy są w sezonie rzadkie.

Sztorm w główkach portu. Foto: Andrzej Helak

Wiele przystani Bornholmu jest niedostępnych w czasie silnego wiatru z kierunków dolądowych, wtedy porty są zamykane, kilka nawet specjalnymi wrotami, które zmieniają basen portowy w rodzaj doku. Część portów zamyka się już przy 5 st B. Popularne foldery z wyspy zapraszają do wielu portów w ciężkich warunkach, jednak moim zadaniem jest to nieodpowiedzialny marketing.

Zakaz wejścia do portu sygnalizują:

  1. Wyłączenie świateł nabieżników.
  2. Czarna lub czerwona kula postawiona na maszcie w główkach.
  3. Trzy czerwone światła ustawione pionowo lub poziomo w główkach.

O warunkach panujących w wejściu do portu można uzyskać informację przy pomocy UKF.

 

BORNHOLM

Bornholm – duńska wyspa leżąca mniej więcej pośrodku zachodniej części Bałtyku, liczy sobie około 589 km2, zamieszkiwana jest przez 43 tysiące ludzi. W stosunku do niedalekiego, szkierowego wybrzeża południowej Szwecji nie posiada zbytnio rozwiniętej linii brzegowej. Od południa brzeg ukształtowany został jako piaszczysta plaża, pozostałe wybrzeża są przeważnie skaliste, często w formie stromych klifów. Jednak brak tu typowych dla Półwyspu Skandynawskiego głębokich fiordów, skalistych półwyspów i jest stosunkowo mało szkierów. Środek wyspy budują niewysokie pagórki ozdobione kilkunastoma jeziorami i strumykami. Pagórki miejscowo porasta sztucznie wprowadzony las. Aktualnie największe tereny zajmują pola uprawne łąki i pastwiska. Naturalnym zbiorowiskiem roślinnym były wrzosowiska przetrwałe jeszcze miejscami na połaciach ubogiej, kamienistej ziemi.

Geneza wyspy. Około 1,5 miliarda lat temu gdy Europa leżała jeszcze na półkuli południowej zderzyły się dwa kawałki skorupy ziemskiej. Uderzenie wypiętrzyło płynne skały zalegające w komorach w płaszczu ziemi, gęstniejąca magma wydostała się na powierzchnię tworząc granity i gnejsy budujące fundament przyszłej wyspy Bornholm. Miliard lat później już w czasie pobytu wyspy w pasie zwrotnikowym budowę uzupełniły pokłady piasków pustynnych z czasem przekształconych w piaskowce. W piaskowcach przetrwały skamieniałe odciski zwierząt i roślin w tym nawet szczątki i ślady pustynnych dinozaurów liczące sobie około 150 mln lat. Ostatecznej kosmetyki dokonały zlodowacenia plejstocenu wygładzając granitowe turnie, ryjąc doliny i osadzając przywleczony materiał skalny. Bornholm już wtedy zajmował swoje obecne miejsce, nie był jednak wyspą a skalistym cypelkiem półwyspu wystającego z północnych wybrzeży obecnej Polski i Niemiec. Pamiątką po burzliwych narodzinach wyspy jest stary uskok tektoniczny ciągnący się w kierunku Kołobrzegu, i dalej poprzez rejon złóż soli kamiennej w okolicach Inowrocławia, Kłodawy i jeszcze dalej do południowo-wschodniej granicy Polski. To właśnie z nim związane są słabe trzęsienia ziemi obserwowane co kilka lat między Kołobrzegiem a Ustką. Ostatnie odnotowano w 2008 i miało siłę 3,9 stopnia w dziewięciostopniowej skali Richtera.

Szczelina tektoniczna. Foto: Filip Podgórski

Główną szczelinę uzupełnia kilka zdecydowanie młodszych i mniejszych pęknięć tektonicznych dobrze widocznych dzięki pracy lodowca. Ostatnie wieki przyniosły typową, ludzką infrastrukturę i kilkanaście jezior powstałych w wyrobiskach kamieniołomów i kopalni odkrywkowych.

Zasiedlenie. Obecna wyspa zasiedlona została przez mezolitycznych łowców zbieraczy należących do kultury Magle Mose, którzy przywędrowali mniej więcej 10 tysięcy lat temu z obecnych terenów północnych Niemiec lub Danii. Około 8 tysięcy lat temu rozpoczęło się podnoszenie poziomu morza i zalewanie (tzw. transgresja litorinowa) pomostu lądowego łączącego Bornholm ze stałym lądem. Nieliczna ludność przetrwała w odosobnieniu kultywując nieco anachroniczny już sposób gospodarowania jeszcze przez tysiące lat. Dopiero w początkach epoki brązu (3,5 tysiąca lat przed naszą erą) na wyspę dotarło rolnictwo pozwalające na znaczny rozwój demograficzny. Własność indywidualną i życie mieszkańców zaczęły bronić fortyfikacje obronnych osad (Aakirkeby). Nie jest wykluczone, że grody chroniły panującą elitę rodową i były symbolem władzy. Trzeba zaznaczyć, iż podawane tu datowania odnoszą się do warunków lokalnych. Przykładowo, technologia wyrobu brązu dotarła nad Bałtyk w czasie kiedy na południu produkowano już żelazo. Początek czasu trwania średniowiecza określa data upadku Zachodniego Cesarstwa Rzymskiego (V wiek n.e.), a koniec 1550 rok. W bałtyckim zaścianku średniowiecze zaczyna się dopiero w IX wieku n.e.

Schyłkowy okres epoki brązu i początek epoki żelaza dokumentują liczne petroglify, czyli ryty naskalne, oraz menhiry; kamienne stelle interpretowane obecnie jako przedmioty związane z kultem solarnym. Te dzieła sztuki przypisywane są germańskim Burgundom, którzy zamieszkiwali tu przez kilkaset lat, a później wyemigrowali w okresie wędrówki ludów. Następnie zajęli Burgundię słynącą obecnie z doskonałego, czerwonego wina. Największym i najbardziej znanym skupiskiem rytów naskalnych w Danii jest wzgórze Madsebakke położone na północnym krańcu wyspy w okolicy Allinge, inne znajdują się na południowo-zachodnim wybrzeżu między Rønne a Arnager, w Vestermarie oraz na wschodnim wybrzeżu w okolicach Nexö i Aakirkeby. Podobne ryty występują na Gotlandii i w kilku skrawkach południowej Szwecji. Tematyką większości przedstawień są statki, dalej na wschód dominują przedstawienia mężczyzn z penisami w erekcji, jeszcze dalej, nad jeziorem Onega i Morzem Białym dominują sceny łowieckie. Erozja skały zaciera delikatne rysunki, toteż współcześnie część z nich utrwalono farbą.

Petroglify. Foto: Kazimierz Olszanowski

Oprócz petroglifów Burgundowie podobno pozostawili wyspie swoją nazwę, początkowo Burgundarholm czyli wyspa Burgundów z czasem uproszczoną do obecnej formy.

Burgundowie – lud wschodniogermański, pochodzący prawdopodobnie z wyspy Bornholm, która zawdzięcza im swą nazwę (pierwotnie Burgundarholm), lub z zachodniej Wielkopolski. Ich nazwa znaczy dosłownie „Synowie wiatru północnego”. W okresie wpływów rzymskich najprawdopodobniej zamieszkiwali terytorium dzisiejszej zachodniej Polski, a odzwierciedleniem ich osadnictwa jest archeologiczna kultura luboszycka w międzyrzeczu Nysy Łużyckiej i Bobru, w rejonie Gubina. (Wikipedia)

Autor artykułu w Wikipedii cytowanego powyżej, w krótkim fragmencie opisując pochodzenie nazwy wyspy zastrzega się słowami: prawdopodobnie, najprawdopodobniej, lub, czyli tak naprawdę mało wiemy na ten temat, a źródła wiedzy są skąpe, niezbyt wiarygodne, bo z tzw „trzeciej ręki”. Kto wie, czy najprostsza, wręcz prostacka wersja genezy nazwy nie jest prawdziwa. Jeśli zestawimy słowo burg (borg) oznaczające gród ze słowem holm oznaczającym wyspę stworzymy nazwę Borgholm, a wtedy już blisko do Bornholmu czyli wyspy grodowej lub grodu na wyspie. Współcześni mieszkańcy wyspy pewnie ze względów marketingowych wolą być potomkami „Synów wiatru północnego” i niech tak już zostanie zwłaszcza, że dobrze sprzedaje się turystom. Tubylcy bardzo dbają o zabytki i gdzie tylko można eksponują je turystom wzbogacając w ten sposób lokalny produkt turystyczny.

W pobliżu Svaneke w miejscowości Sorte Muld w czasie wykopalisk archeologicznych znaleziono ponad 2200 złotych cieniutkich blaszek zdobionych odciskami figuralnymi. Odciski wykonywano specjalnym stemplem. Guldgubber pochodzą z początku epoki żelaza około 600 roku przed naszą erą i w rozproszeniu, nielicznie spotykane są w całej Skandynawii. Na Bornholmie znaleziono największe ich skupisko. Prawdopodobnie pełniły funkcję wotywną choć sceptycy twierdzą, że mogły to być modne ówcześnie ozdoby. Kolekcja znajduje się w Muzeum Bornholmu w Rønne.

Czasy wikingów. Dwa wieki przed końcem pierwszego tysiąclecia naszej ery, na wyspie rozpoczęła się era wikingów. Miejscowa ludność prawdopodobnie zasilona imigrantami z południowej Szwecji zajęła się handlem morskim i rabunkiem czyli wikingiem. Imiona kilku aktywniejszych wikingów przetrwały w Jomsvikingsaga gdzie z pietyzmem wymieniono Egila jarla Bornholmu, który miał zwyczaj pić ludzką krew rozcieńczoną w wodzie. Pewnie był smakoszem średniowiecznej wersji koktajlu „krwawa Mary”. 

Zgodnie z zapisami w sagach, napadano na statki handlowe oraz wybrzeża Bałtyku i Morza Północnego. Nie jest wykluczone, że mieszkańcy Bornholmu musieli mierzyć się ze słowiańskimi piratami (chąśnikami) operującymi z portów na południowym wybrzeżu Bałtyku. Informacje na ten temat zachowały się w kilku sagach, które spisano daleko od Bałtyku i 200-300 lat później, one jednak raczej gloryfikują wielkie czyny przodków niż podają prawdę historyczną. A jak wiadomo wielkie czyny gwałtownie rosną w miarę upływu czasu. Po całej wyspie rozrzucone są pamiątki z tamtych czasów czyli kamienie runiczne, kurhany i groby komorowe. Stosunkowo łatwo można odróżnić pochówek pogański od chrześcijańskiego, który charakteryzuje się zupełnym brakiem darów grobowych. W czasie badań archeologicznych odkryto na Bornholmie liczne stanowiska, zawierające doskonałej jakości ceramikę pochodzenia słowiańskiego, która szybko wyparła z rynku tandetną ceramikę skandynawską. Ceramika mogła być importem, ale również można było importować garncarzy jako niewolników bądź wolnych rzemieślników osiedlających się na wyspie blisko rynku zbytu. Pod koniec XI wieku Bornholm dostał się pod kontrolę chrześcijańskiego już króla duńskiego, co oznaczało utratę samodzielności i zaniechanie ulubionego dochodowego zajęcia. Rabunek został upaństwowiony, teraz już tylko władcy mieli prawo do przychodów z wikingu. Ostatniego z indywidualnych rabusiów w ramach walki z nielegalną konkurencją powieszono na Christiansø w 1080 roku.

Inne pogańskie jeszcze plemiona nad zachodnim Bałtykiem znalazły się ówcześnie w sferze szczególnego zainteresowania władców niedalekich chrześcijańskich państw, którzy ogniem i mieczem wprowadzali nową religię przy okazji hołdując neofitów i rabując co się dało. Z pewnością znaczna część ludności podbitych krain uciekła z ziem rodzinnych osiedlając się między innymi na Bornholmie z dala od ośrodków  władzy feudalnej. Z tego okresu pochodzą typowe dla Bornholmu kościoły obronne. Zbudowane z kamienia w formie rotund, oprócz zwykłych funkcji sakralnych pełniły funkcje militarne służąc ochronie okolicznej ludności i jej dobytku.

Z końcem XIII wieku  definitywnie zakończyła się era wikingów, nie mniej jednak „wiecznie żywi jak Lenin”, co pewien czas powracają w orbitę naszych zainteresowań. Ostatnio za sprawą paradokumentalnego serialu „Vikings” przedstawiającego historię i działalność Ragnara Lothbroka, jednego z pierwszych, morskich rabusiów grasujących na zachodnich akwenach i wybrzeżach Europy. O ile dość swobodnie potraktowano w scenariuszu realia geograficzne i część faktów historycznych opartych na sagach, o tyle stosunkowo wiernie przekazano sposób życia, kulturę, rytuały i zwyczaje. W części scen wykorzystano opisy zawarte w sprawozdaniu z podróży arabskiego posła Ahmada ibn Fadlana, który w ciągu kilku lat po 820 roku podróżował po ziemiach zamieszkałych przez Waregów i Rusów. Jego opis pochówku łodziowego wiernie, ze szczegółami odtworzono w filmie. Podobne uroczystości mogły odbywać się na Bornholmie. Mniej wiernie, zgoła fantastycznie film przedstawia scenę egzekucji Ragnara można ją skonfrontować z listem do Rzymu jednego z pogranicznych biskupów, zapisał on: „… do Hedeby (Haithabu) przybył pewien sprośny Ragnarus, który przywiózł dużo złota i przechwalał się, że złupił Paryż. Tenże Ragnarus zgnił w środku i pękł zatruwając powietrze okrutnym smrodem ...”. Obecnie uważa się, że przyczyną śmierci wikinga mogła być czerwonka lub swoiste pojęcie sprawiedliwości bożej u księdza biskupa.

Kamienie runiczne. Kamienie runiczne to typowe dla ludów germańskich najstarsze lokalne źródła pisane. Kamień runiczny stawiano zwykle na pamiątkę wodza lub znacznego wojownika, szczególnie jeśli nie wrócił z zamorskiej wyprawy. Na niewielkim stosunkowo Bornholmie, znanych jest około 40 kamieni runicznych, jest to największe skupisko tych zabytków w Danii. Można je napotkać na starych cmentarzach gdzie już w czasach chrześcijańskich zostały wtórnie ustawione (Hasle, Svaneke) Część znajduje się w murach kościołów, mostów i podobnych kamiennych konstrukcji.  W późniejszych czasach często te dobrze widoczne wzbogacono o symbole nowej wiary. Teksty z reguły wyryto ”na jedno kopyto” standardowy tekst najczęściej brzmi „ten kamień wyrył i ustawił X na pamiątkę dzielnego wikinga Y, który nie wrócił z wyprawy”. Największym kamieniem runicznym na Bornholmie jest kamień Brogård, ustawiony kilka kilometrów na południe od Hasle. Najsłynniejszym kamieniem runicznym w całej Danii jest monument w Yelinge, jego podobizna zdobi nawet każdy współczesny paszport duński. Runy ryto nie tylko na kamiennych, trwałych pomnikach, te wykonane na przedmiotach z materiałów organicznych zachowały się bardzo rzadko. W czasie wykopalisk na Bornholmie odkryto jednak teksty runiczne wycięte na przedmiotach drewnianych, kościanych czy z rogu. Między innymi znaleziono drewniane wrzeciono z tekstem sławiącym błękitne oczy jakiejś dziewczyny o imieniu Gudrun, której delikatne paluszki snuły cienką nić. 

Średniowiecze. W połowie XII wieku północna i zachodnia część Bornholmu została lennem arcybiskupstwa z Lund w Skanii. Przez nieco ponad sto lat trwała rywalizacja duńskich królów i arcybiskupów z Lund o panowanie nad całą wyspą. W konkurencji zwyciężyli arcybiskupi, pieczętując zwycięstwo budową ogromnego zamczyska Hammerhus na granitowym wzgórzu w pobliżu współczesnego portu Hammershaven.

Zamki królewskie. Las Almindingen leży mniej więcej w geometrycznym środku wyspy. Na jego terenie wznoszą się ruiny dwóch zamków należących do królów duńskich. Są to: Gamleborg (stary) i Lilleborg (mały).

Gamleborg, początkowo, był główną fortyfikacją wyspy zbudowaną jeszcze w czasach wikingów. Ze względu na dużą powierzchnię około 2,5 ha mógł chronić okoliczną ludność przed atakami innych wikingów. Już w czasach feudalnych, duży, wymagający licznej załogi zamek okazał się przestarzały, dodatkowym mankamentem był brak dostępu do świeżej wody pitnej. Jej niezbędny na czas oblężenia zapas przechowywano w sztucznym, zachowanym do dzisiaj zbiorniku. Około 1150 roku zamek porzucono a zastąpiono go zdecydowanie mniejszym zamkiem położonym na wystającej z toni wysepce pobliskiego jeziora Borresø. Kamień z rozbiórki istniejących murów rozgrabiono i wykorzystano w innych miejscach. Po budowlach zamkowych nie pozostało zbyt wiele śladów. Odległość między zamkami wynosi poniżej 700 metrów.

Lilleborg zbudowano wg zasad obwiązujących w środkowej Europie w XIII wieku. Zamek został zbudowany na masywnej płycie skalnej wznoszącej się ponad 15 metrów nad wodą. Składał się z obronnej wieży i budynków mieszkalnych przyległych do muru obronnego, cały teren zamkowy ograniczono kamiennym murem. Na podzamczu zbudowano drewniane z natury bardzo łatwopalne budynki gospodarcze mieszczące spichlerze, stajnie czy magazyny paszy dla zwierząt. Do zamku prowadził drewniany most zaopatrzony w zwodzone przęsło. Twierdza została zniszczona w zażartych walkach w1259 roku przez księcia rugijskiego Jaromara II, który przyłączył się do arcybiskupa z Lund. W wyniku walk bezpośrednia władza króla ograniczyła się do niewielkich terenów w okolicy Ronne (około ¼ powierzchni Bornholmu). Po kilku latach arcybiskup został obsobaczony przez papieża za najazd na chrześcijańskie królestwo, zabicie ponad 200 królewskich ludzi i zniszczenie zamku, ale to nie zmieniło stanu posiadania. W tej sytuacji twierdza nie została nigdy odbudowana. Wykopane w czasie badań monety z końca XIII wieku sugerują, że część budynków była zamieszkana jeszcze kilkadziesiąt lat po upadku zamku. Z czasem wszystko co się dało rozkradziono. Na szczęście dopiero w XX wieku odkopano kilkanaście skarbów, prawdopodobnie ukrytych z czasie zagrożenia. Składały się ze złotych przedmiotów oraz srebrnych monet, wiele z nich zostało wybitych w czasach świetności Cesarstwa Rzymskiego

Średniowieczny ołtarz (kościół w Hasle) Foto: Kazimierz Olszanowski

W XIV stuleciu targana wewnętrznymi konfliktami Dania osłabła. Był to też okres rywalizacji i serii wojen z Hanzą o wpływy nad Bałtykiem. Na Bornholmie odległym o kilka dni żeglugi od Kopenhagi wpływy królewskie zdecydowanie malały. Okres ten wykorzystała Hanza sadowiąc się kilkoma faktoriami na wyspie. Zbudowano lub rozbudowano port i miasto Rønne. Wyspa, oprócz solonych śledzi i suszonych dorszy nie dysponowała towarami mogącymi znęcić hanzeatyckich kupców, stanowiła jedynie miejsce schronienia w czasie sztormów lub niekorzystnych wiatrów i punkt rozładunku soli z Luneburga. W 1578 roku król Fryderyk II przepędził hanzeatów z wyspy.

Akcent polski. W połowie XV wieku (1454-1466) doszło do trzynastoletniej wojny między Zakonem Krzyżackim a Królestwem Polskim. Krzyżacy za pośrednictwem kupców hanzeatyckich sprowadzali uzbrojenie i inne materiały wojenne z Europy Zachodniej. Król Kazimierz Jagiellończyk wystawił listy kaperskie trzem kapitanom okrętów z Gdańska. Kaprowie przy południowych wybrzeżach Bornholmu w czasie jednej nocy rozbili hanzeatycki konwój szesnastu statków, co zapobiegło dostawie zaopatrzenia dla Krzyżaków. Straty kaprów 12 zabitych. Straty hanzeatów około 300 zabitych i 40 jeńców. Starcie nazwano I Bitwą pod Bornholmem.

Wojna trzydziestoletnia. Na Bałtyku przejawiała się głównie w ostrej rywalizacji między Danią a Szwecją. Około 1645 roku szala zwycięstw zaczęła przechylać się na stronę szwedzką. Dania zmuszona była podpisać niekorzystny dla siebie traktat pokojowy w Roskilde (1658 r.) tracąc część terytoriów w tym Bornholm. Wyniszczeni gospodarczo skutkiem długotrwałej wojny Szwedzi zorganizowali sprawny fiskus i nałożyli rujnujące mieszkańców podatki. Wkrótce wybuchło zwycięskie powstanie, wojska szwedzkie musiały opuścić Bornholm, zaś uradowany duński król podzielił się tą radością z bornholmczykami zezwalając im na pędzenie alkoholu.

Bornholm miał okazję stać się „wesołą wyspą” jednak mieszkańcy nie wykorzystali szansy i zabrali się solidnie do pracy. Rozpoczęło się wydobycie i eksport surowców mineralnych, głównie dobrej jakości granitu, piaskowca i glinki do produkcji cegły szamotowej. Okoliczne ławice śledzi i dorszy oraz rolnictwo i hodowla pozwalały na wyżywienie ludności i eksport nadwyżek. Swoistym towarem eksportowym byli młodzi mężczyźni szukający pracy pod obcymi banderami. Jeśli powrócili do domów zarobione na obczyźnie pieniądze inwestowali na wyspie. Ubocznym produktem tego systemu była rosnąca populacja starych panien, co wynikało z niedoboru mężczyzn. Brak zrównoważenia rynku matrymonialnego, skutkujący wzrostem wymaganych sum posagowych pogłębił kryzys. Wielu rodzin i nie było stać na wydanie córki za mąż.

Wojny napoleońskie. Strategiczne położenie Bornholmu wyznaczyło wyspie nową rolę. W czasie wojen napoleońskich, stała się bazą sił morskich blokujących żeglugę brytyjską do bałtyckich portów cesarstwa rosyjskiego. Anglicy zmuszeni do utrzymania wielkiej floty wojennej musieli importować drewno, smołę drzewną, konopie i płótno lniane. Sprzymierzona z Napoleonem Dania starała się przerwać dostawy.

Incydent napoleoński w Europie oprócz negatywnych skutków licznych wojen pozostawił po sobie zaczyn służący budowie społeczeństw narodowych i obywatelskich, zmusił autokratów do reform w tym zniesienia pańszczyzny a także uwolnienia chłopów (oprócz Rosji i krajów zależnych od niej).

Wiek XIX. Wojny się skończyły, mieszkańcy wyspy wzięli się solidnie do pracy, Bornholm zaczął się znowu rozwijać gospodarczo. Początkowo zintensyfikowano produkcję rolną i rybołówstwo, z czasem dzięki utworzeniu stałych linii żeglugowych do Kopenhagi, Ystad, Sassnitz i  Kołobrzegu przywrócono eksport wydobywanych na wyspie minerałów, jednak już znacznie przetworzonych. Ładunkiem frachtowców nie były teraz złomy surowego kamienia a regularne płyty, kostka drogowa, czy piękne granitowe polery, których grzybki jeszcze obecnie zdobią nabrzeża starych portów w północnej części Europy. (kilka ustawiono na terenie przystani PTTK w Szczecinie). Na wyspę zaczęli przybywać liczni wczasowicze i turyści wabieni urokiem tego zakątka ziemi. Część mieszkańców zajęła się obsługą ruchu turystycznego rozwijając rękodzieło czy produkcję unikalnych przysmaków. Pomysłów nie brakowało, ale zabrakło rąk do pracy, toteż sprowadzono z południowej Polski kilkaset rodzin gastarbeiterów, którzy osiedlili się tu na stałe. W ciągu stu lat nastąpiła pełna asymilacja imigrantów, bo obecnie trudno znaleźć polskie nazwiska wśród współczesnych mieszkańców wyspy.

II Wojna światowa. Położona dogodnie w południowej części Bałtyku wyspa, zajęta bez oporu, przez siły niemieckie w kwietniu 1940 roku stała się ważnym punktem strategicznym hitlerowskiej Kriegsmarine, ułatwiającym kontrolę żeglugi między zachodnimi i wschodnimi portami bałtyckimi także między portami Szwecji i Niemiec. Na południowym wybrzeżu (Dueodde) rozpoczęto budowę baterii dział 2 x 380 mm o zasięgu skutecznym około 100 km. W zasięgu dalekiego strzału był nawet Kołobrzeg. Po opanowaniu całkowitej kontroli nad żeglugą bałtycką, działa przemieszczono do Norwegii w okolice miasta Kristiansand, gdzie Jedno z nich zachowano w celach muzealnych. Przed najazdem na Związek Radziecki urządzono na Bornholmie wysuniętą bazę dla sił lekkich i małych okrętów podwodnych.

Okupacja wyspy oprócz zwykłych wynikających ze stanu wojny utrudnień życia nie była zbyt uciążliwa dla mieszkańców a nawet wniosła nowe jakości, szczególnie dla części młodych kobiet nazywanych później „niemieckimi dziewczynami”. Przez kilka najbliższych lat wojna toczyła się daleko od Bornholmu. Jedynie rybacy bornholmscy zasłużyli się w akcji wywozu do neutralnej Szwecji duńskich Żydów zagrożonych deportacją do obozów zagłady.

Pod koniec wojny systematycznie zwiększano obronność wyspy, koncentrując tu ponad 12 tysięcy żołnierzy hitlerowskich oraz wzmacniając system obrony brzegowej i przeciwlotniczej. W ostatnich dniach zmagań, gdy już ogłoszono bezwarunkową kapitulację III Rzeszy garnizon niemiecki planował poddanie się Brytyjczykom jednak wojska radzieckie był szybsze. Rosjanie zbombardowali dwa największe miasta, w tym stolicę wyspy Ronne oraz Nexo, niszcząc ich zabudowę w 90 procentach. Dzień później wysadzili desant i zajęli cała wyspę. Dotychczasowi okupanci pojechali na „białe niedźwiedzie” zaś miejscowa ludność mogła cieszyć się nową okupacją, na szczęście tylko przez rok. Szwecja ofiarowała mieszkańcom Bornholmu trzysta nowych domów w miejsce zniszczonych przez radzieckie bombardowanie. Być może hojny gest neutralnych w czasie wojny Szwedów wynikał z pobudek altruistycznych, jednak złośliwi doszukują się tu taniej próby zadośćuczynienia za dostawy rudy żelaza i innych surowców strategicznych dla hitlerowskiej machiny wojennej czyli współpracę z nazistami.

Broń chemiczna. Ostatnią, bardzo nieprzyjemną pamiątką wojny są składowiska broni chemicznej w Głębi Bornholmskiej.

Czysta woda? Foto: Dorota Musielak

Krystalicznie czysta woda kryje toksyczne niespodzianki, od czasu do czasu wyrzucane na brzeg, dlatego nie należy dotykać podejrzanych przedmiotów leżących na plaży. Na Bornholmie obowiązują drastyczne procedury dotyczące utylizacji niebezpiecznych przedmiotów wyciągniętych np. przez sieci rybackie. Kuter z podejrzanym ładunkiem nie może wejść do portu. Załoga musi zatopić niebezpieczny przedmiot we wskazanym miejscu a następnie jeszcze w morzu poddać się badaniom i odkażeniu. Ewentualny połów jest niszczony.

Bornholm współczesny. Pod względem powierzchni i zaludnienia wyspa odpowiada przeciętnemu polskiemu powiatowi. Gospodarka opiera się na rolnictwie, rybołówstwie, wydobyciu surowców mineralnych i obsłudze ruchu turystycznego. Istotne znaczenie ma także dochód związany ze sprzedażą rękodzieła i wyrobów artystycznych, zwłaszcza szkła artystycznego, ceramiki w tym terakoty oraz odzieży i tkaniny unikatowej, powstających w pracowniach licznie tu zamieszkujących artystów plastyków.
Rybołówstwo jest tradycyjnym zajęciem mieszkańców Bornholmu. Wyspa leży w centrum bogatych łowisk dorszy i śledzi. Już w XIX wieku na Bornholmie powstawały charakterystyczne budowle (røgeri). Są to wędzarnie produkujące na rynek wewnętrzny i eksport, lokalny przysmak czyli wędzone śledzie. Niegdyś było ich znacznie więcej, obecnie skutkiem ograniczenia zasobów ryb funkcjonuje tylko nieco ponad pięćdziesiąt skupionych w kilkunastu miejscowościach nadmorskich.

Jedną z najważniejszych gałęzi gospodarki jest typowe dla Danii intensywne rolnictwo. Choć posiada znaczny udział w PKB Bornholmu zatrudnia stosunkowo niewielu ludzi. Dominują duże farmy specjalizujące się w produkcji zbóż i mleka. Istnieje kilka nowoczesnych zakładów przetwarzających płody rolne w tym produkujące doskonałej jakości sery.

Liczne kopalnie surowców mineralnych granitu, piaskowca i glinki do produkcji cegły szamotowej pozostawiły na powierzchni wyspy głębokie blizny w skałach. Minerały obecnie są eksportowane do Niemiec, Danii i dalszych krajów zdobiąc tam reprezentacyjne budowle. Wydobycie roczne osiąga prawie 300 tysięcy ton. Produkcja wyrobów ceramicznych zużywa rocznie kilkadziesiąt tysięcy ton gliny.

Na brzegach wyspy rozwinęły się dwa porty handlowe: Rønne i Nexo oraz kilkanaście przystani rybackich i jachtowych. Na południowym zachodzie wyspy funkcjonuje lotnisko.  Jachty, promy, statki i samoloty zwożą tu w sezonie tysiące turystów. Trzeba im zapewnić utrzymanie, transport i atrakcje. W celu zwiększenia atrakcyjności turystycznej podejmowane są liczne przedsięwzięcia i inwestycje, często oryginalne, jak np. wybudowanie specjalnej hali dla „Parku motyli i tropików” w Nexø, w której zgromadzono egzotyczne owady i rośliny. Za kilka koron można przenieść się do tropikalnego raju. Zdarzają się działania dosyć dziwne, jak na przykład budowa stoku narciarskiego. Koszty pokryła dotacja Unii Europejskiej. Z braku opadów śniegu jest on sztucznie naśnieżany co i tak nie gwarantuje większego zainteresowania potencjalnych narciarzy. Nikt na błotnistym stoku nie szusuje zaś twórcy obiektu cieszą się 120 tysiącami euro z kasy europejskiej.

Tradycje. Noc świętojańska. Jeśli pominiemy legendy i opowieści w stylu „… pod tą gruszką spał Kościuszko, a pod tą drugą Kołłątaj Hugo …” na przykład tę „o Jonie nawracającym na puszczy”, pozostaje w zasadzie jeden prastary zwyczaj typowy  dla mieszkańców Skandynawii, mianowicie palenie ognisk w czasie najkrótszej letniej nocy. Duże ogniska płoną wtedy na wybrzeżach w pobliżu większości osad ludzkich. Tradycja sięga głęboko w czasy pogańskie, jednak współcześni Skandynawowie z wielkim wdziękiem potrafią dać Jesu Krist świeczkę a Odynowi i Thorowi solidne ognisko.

Noc świętojańska. Foto: Filip Podgórski

Røgeri. Drugą starannie kultywowaną tradycją jest rytuał wędzenia śledzi. Tylko na Bornholmie przetrwało tak wiele wędzarni røgeri. Pozostaje jednak pytanie, czy tradycja wędzenia śledzi nie jest już tylko produktem turystycznym?. Marketingowe nazwy potraw np: „Słońce nad Bornholmem” zdecydowanie zalatują właśnie reklamą. W kilku knajpkach zlokalizowanych przy wędzarniach można wykupić prawo do czegoś w rodzaju szwedzkiego stołu (Fiskebuffet). Suma 120-180 DK daje prawo do nieograniczonej ilościowo wyżerki, komponowanej z kilkudziesięciu różnych dań i przekąsek. Klienci popuszczają pasa, jednak rzadko komu udaje się narazić gospodarzy na straty, a jak jeszcze gość pozwoli sobie na duże piwo (płatne osobno) to już nie ma żadnych szans w tej konkurencji. Piwo często serwuje się wg tradycyjnych miar pojemności, duże piwo zawiera kwartę czyli około jednego litra złocistego trunku.

Rękodzieło. W kilkunastu miejscowościach wyspy przerwały zabytkowe warsztaty i manufaktury gdzie kultywuje się stare technologie i wytwarza unikalne produkty. „Specjalnością domu” są niewielkie precjoza wykonywane z miejscowego granitu.

Krolle Bolle. Każdy prawie kawałek Skandynawii ma swojego trolla. Ten bornholmski jest mały, pocieszny i łagodny, choć potrafił dzielnie stawać w obronie ludności wyspy. Ze swoją rodziną w tym mamą Bobbasiną mieszka w okolicach Hammerhus. Uwielbia kisiel z jagodami i psoty. Obecnie też pomaga mieszkańcom, sygnując swoim imieniem słodycze w tym dobre lody.

Wartości przyrodnicze. Niewielki kawałek skalistego gruntu, od wielu lat zamieszkały i intensywnie eksploatowany przez ludzi nie może pochwalić się bogactwem przyrodniczym, choć potrafi zaskoczyć występowaniem gatunków, zwłaszcza roślin, które trudno napotkać w Polsce. Należy do nich między innymi czosnek niedźwiedzi, licznie występujący w okolicach portu Hammerhavn. Roślinę tę łatwo rozpoznać po charakterystycznym zapachu.

Długotrwała izolacja wyspy nie pozwoliła na zasiedlanie jej przez większe ssaki lądowe. To co próbowało tu żyć zostało wytępione przez ludzi już w średniowieczu. Przetrwały tylko małe zwierzęta: gryzonie, owadożerne i łasicowate. Wśród wszystkich czworonożnych mieszkańców najczęściej spotykanymi są jeże. Kilka gatunków ssaków zawlekli przypadkiem lub introdukowali ludzie. W czerwcu 2017 roku w porcie Hasle obserwowałem norkę amerykańską, myszkowała przy brzegu w poszukiwaniu łupu. Jeśli gatunek ten rozmnoży się na wyspie należy spodziewać się rzezi wśród ptaków gniazdujących na ziemi. W Polsce norka pomawiana jest o eksterminację wielu ptaków zwłaszcza łysek. Ten wszechstronny, sprawny drapieżnik doskonale poluje. Pojawienie się norki amerykańskiej zaskoczyło nasze rodzime gatunki zwierząt, nie zdążyły wypracować mechanizmów obronnych i giną.

Żubry.

W zagrodzie na terenie Almindingen żyje małe stado żubrów. Żubry pochodzą z Polski. Przyjechały tutaj w maju 2012 roku. Jako najwięksi roślinożercy na wyspie mają ważną rolę do spełnienia. Żerując na polanach, ogryzając drobne gałązki i wydeptując teren pomogą zachować cenne łąki i tereny podmokłe oraz przyczynią się do odtworzenia naturalnych otwartych lasów, w których znajdą warunki do życia liczne gatunki roślin i zwierząt. To oczywiście  tylko teoria. Wyspa jest zbyt mała i znacznie zurbanizowana, by żubry mogły żyć na swobodzie. Raczej pozostaną w zagrodzie pełniąc rolę atrakcji turystycznej.

Ptaki. Ssacza mizeria kontrastuje z bogactwem ornitofauny. Na Bornholmie i Ertholmene odnotowano obecność ponad 200 gatunków ptaków. Są to w znacznej większości ptaki morskie bytujące na wybrzeżach wysp lub odpoczywające tu w czasie migracji, a także inne gatunki, którym Bornholm stwarza szansę na przelot w poprzek dość szerokiego w tym miejscu Bałtyku. W rejonie portu Nexø i na bezludnej wyspie Graesholm w archipelagu Wysp Groszkowych (Ertholmene) utworzono rezerwaty ornitologiczne.

 

BRZEG ZACHODNI BORNHOLMU

Trasę wokół wyspy Bornholm rozpoczynamy w Rønne na południowo-zachodnim koniuszku wyspy. Dalej płyniemy zgodnie z ruchem wskazówek zegara prawie zamykając pętlę. Z jednego z portów północnego wybrzeża trzeba koniecznie „wyskoczyć” na Christiansø.

 

RØNNE

Podejście. Do portu handlowego można wejść bezpiecznie nawet przy silnych wiatrach zachodnich. Podwójne falochrony dość skutecznie tłumią fale. Kilka jachtów stacjonuje w basenikach ulokowanych na wschodnim skraju portu. Władze portowe zalecają żeglarzom postój w marinie Nørreklås. Do niej wejście jest zdecydowanie trudniejsze.

Wejście do portu Rønne. Foto: Kazimierz Olszanowski

Do Rønne podchodzimy z kierunków zachodnich. Po charakterystycznych budynkach i zbiornikach łatwo rozpoznać wejście do portu handlowego. Przystań żeglarska leży ok pół mili na północ. Zbliżając się do niej sterujemy na środek długiego, kamiennego falochronu osłaniającego akwen portowy. Z daleka linia falochronu zlewa się z linią kamiennego narzutu chroniącego brzeg. Z morza trudno zauważyć wejście, należy sterować nieco na lewo od miejsca gdzie raptownie zmniejsza się wysokość falochronu. Na brzegu postawiono słabo widoczną stawę ze światłem sektorowym. Przy główce falochronu wystawiono zieloną pławę. Zaraz za pławą sterujemy na południe mając do wyboru dwa wejścia do basenów portu jachtowego. Wschodnie prowadzi do przystani klubowej zajętej przez jachty rezydentów i trudno tam o wolne miejsce. Na większe szanse można liczyć w basenie zachodnim.

Uwaga: na północ od podejścia rozciąga się równolegle do brzegu podwodna, skalna rafa oznaczona pławami kardynalnymi. Rozbijały się tam jachty o zanurzeniu nawet 1.20 metra. W czerwcu 2022 roku nie stwierdziłem obecności pławy. Pewnie niebezpieczna przeszkoda nawigacyjna została usunięta. Dla równowagi przybyło kilkanaście pali drewnianych wbitych w dno i komplikujących wejście do basenów portowych. Przy wysokiej fali i silnym wietrze z NW wejście jest niebezpieczne.

Historia i zabytki. Miasto w pierwszej połowie XIV wieku zbudowali hanzeatyccy kupcy niemieccy jednak po szybkim starcie nastąpiła stagnacja rozwojowa trwająca ponad 200 lat. W drugiej połowie XVIII wieku względny pokój wyzwolił rozwój handlu morskiego, który ożywił miasta-porty takie jak Rønne, w tym konkretnym przypadku wymusił powstanie sprawnego portu. Wkrótce zbudowano falochrony chroniące naturalną zatoczkę, nabrzeża i urządzenia remontowe dla statków. Na przełomie XVIII i XIX wieku w czasie wojen napoleońskich port stanowił bazę dla przemytników łamiących blokadę kontynentalną wprowadzoną przez Napoleona Buonaparte.

Niszczący nalot radzieckiego lotnictwa w ostatnich dwóch dniach II wojny światowej zmiótł ponad 90% miasta z powierzchni ziemi. Kilka dni wcześniej mieszkańców ostrzegły ulotki zrzucone pewnie przez te same samoloty. Po co, na co, i dlaczego zniszczono miasto? Co kryje się za tym idiotycznym działaniem? Tylko na pozór odpowiedź wymyka się logicznym wytłumaczeniom. Posiadanie przyczółka w takim miejscu warte jest kilkuset bomb.

Spacer po mieście. Rønne liczące około 14 tysięcy mieszkańców, pełniące rolę lokalnej metropolii i stolicy wyspy jest pierwszym miastem jakie zwiedzamy w tej podróży. Idąc z portu napotykamy szeregi małych, kolorowych domków wyznaczających wąskie uliczki wspinające się na zbocza, ten zapis można zastosować do wszystkich miasteczek na wybrzeżach Bornholmu. Rola stolicy, choć malutkiej wymagała jednak nieco większego zaangażowania w architekturę. Już z morza widać urządzenia portowe, starą kuźnię, wysoką, białą wieżę dużego kościoła św. Mikołaja patrona żeglarzy. Na południowym skraju miasta wychyla się wierzchołek kamiennej wieży będącej częścią cytadeli. Wyróżniają się jeszcze jakieś słupy, większe budynki i kominy maskowane zielenią.

Kuźnia portowa. Między mariną a portem handlowym charakterystyczne kominy wskazują starą kuźnię portową zbudowaną w 1735 roku. Z bliższej odległości budynek wyróżnia się bramą pomalowaną na dość jadowity błękit. Za kilka koron można zobaczyć jak działał taki zakład w epoce przed rewolucją przemysłową. Pokazy organizowane są tylko kilka razy w sezonie turystycznym.

Kościół św. Mikołaja – Sct. Nicolaus Kirke. Powstał pod koniec XIII wieku (1275 r.) początkowo jako mała kaplica. Resztki jej fundamentów odkryto w fundamentach obecnego budynku. Wraz z rozwojem Rønne jako miasta i portu rozwijał się też kościół. Charakterystyczna wieża kościoła przez wieki była traktowana jako nabieżnik wejścia do portu.

Kościół św. Mikołaja. Foto: Kazimierz Olszanowski

Gdy Rønne znalazło się w orbicie zainteresowań Hanzy czyli w połowie XIV wieku budynek znacznie rozbudowano w stylu gotyckim, jednocześnie fundując elementy bogatego wyposażenia. Jednym z najciekawszych zabytków jest chrzcielnica wykonana z białego wapienia importowanego z Gotlandii. Można przypuszczać, że wapień trafił tu za pośrednictwem jednej z hanzeatyckich kog. Pozostałe przedmioty zdobiące świątynię są sporo młodsze, trafiły tu w ciągu ostatnich dwustu lat.

Rynek Store Torv. Wspinając się wąskimi uliczkami od strony portu trafiamy na były plac musztry Store Torv, który awansował do roli rynku i centralnego punktu miasta. W czasie targowych jarmarków rynek zapełniają kramy obwieszone pamiątkami, wyrobami rzemieślników, dziełami artystów. Spory udział w rynku mają lokalne wyroby kulinarne.

Cytadela. Pod koniec XVII wieku duński król Frederik V przewidując nadchodzące konflikty zbrojne planował wybudowanie tu bazy dla eskadry szachującej żeglugę tradycyjnego wroga czyli Szwedów. Od strony lądu port i miasto miały być chronione pasem umocnień. Bastiony i mury kurtynowe zaprojektowano wg narysu gwiaździstego. Południowy skraj umocnionego terenu zajmowała górująca nad okolicą wydzielona cytadela mieszcząca arsenał, budynki magazynowe i koszary dla części stałej załogi. Budowę rozpoczęto od cytadeli. Wykonano całość robót ziemnych, kilka budynków i widoczną na zdjęciu poniżej wieżę artyleryjską wyglądającą jakby zaprojektowano ją wg założeń słynnych bornholmskich rotundowych kościołów obronnych. Chyba przywiązanie do tradycji wymusiło budowę, czegoś dziwnego i mało skutecznego. Gwiaździsty układ strzelnic powodował, że w przypadku skoncentrowanego ataku mogły strzelać tylko maksymalnie dwie armaty z niewielką szansą trafienia w cel. Zresztą w ciasnym pomieszczeniu działobitni mogło zmieścić się nie więcej jak trzy działa małego kalibru wraz z kanonierami. Dym wystrzałów wypełniający działobitnię nie pozwalał na staranne celowanie. Szybkostrzelność w tym czasie osiągała do jednego wystrzału co kilka minut. Obecnie budynki cytadeli mieszczą Muzeum Bornholmu i to jest chyba ich najwłaściwsza rola.

Wieża artyleryjska cytadeli. Foto: Kazimierz Olszanowski

Fabryka ceramiki. Przy ulicy Krystalgade trafiamy na starą fabrykę wyrobów ceramicznych Hjorths Keramikfabrik, swego czasu wiodącego producenta naczyń fajansowych czyli „porcelany dla ubogich”. Obecnie obiekt jest muzeum ceramiki. Doskonale zachowane urządzenia i technologie pozwalają na pokazy dla turystów. W zakładowym sklepie można kupić pamiątki w tym także w wersji dla ubogich czyli niezbyt drogie.

Muzeum Erichsens Gard. Nieco ponad 125 lat liczy sobie zamożny dom mieszczański z ogrodem należący niegdyś do rodziny Erichsen (ulica Lachsegade). Obecnie mieści tu się kolejne muzeum obrazujące życie bogatego mieszczaństwa w miastach Bornholmu. Ładny budynek wyposażony w piękne oryginalne meble. Pani celebrująca życie mieszkańców tak zachwala sposób życia, jego uroki, smaki, barwy i zapachy ziół kwitnących w ogrodzie, że poczułem się nieswojo. Po prostu pozazdrościłem, że tkwię w XXI wieku i nie rozkoszuję się życiem wg standardów połowy XIX wieku. Jednak owa nieco nawiedzona pani nie znalazła odpowiedzi na pytanie: „co robiono z zawartością nocników?”. Kanalizacji wtedy w budynku nie było a trudno przypuszczać, by pan Erichsen biegał w zimie za stodołę i to jeszcze cudzą, bo swojej nie miał. Odpowiedzi na te pytanie udzielił Hans Christian Andersen w swojej baśni „Kalosze szczęścia”. Żył w drugiej połowie XIX wieku w Danii i znał realia. 

HASLE

Port w Hasle jest doskonały jako port schronienia, choć przy zachodnim, silnym wietrze ominięcie zachodniej główki falochronu potrafi podnieść ciśnienie krwi.

Podejście. Miasto leży mniej więcej w połowie zachodniego brzegu wyspy. Dysponuje chyba najbardziej logicznie i bezpiecznie zaprojektowanym portem na Bornholmie, oczywiście oprócz Tejn. Dwa długie zewnętrzne falochrony tworzą rodzaj awanportu chroniąc wejście do basenów portowych. Po przejściu bramki między wewnętrznymi falochronami w lewo otwiera się wejście do basenu jachtowego chronionego jeszcze dodatkowym falochronem. Jednak ten basen jest przepełniony klubowymi jachtami rezydenckimi i flotyllą motorówek wędkarskich. Najlepiej przycumować burtą do pirsów w pobliżu budynku mieszczącego bosmanat i sanitariaty. Postój przy kei związanej z falochronem zapewnia nieco intymności ale  wymaga kilkusetmetrowego spaceru do wymienionych wyżej przybytków.

Typowe bornholmskie røgeri. Foto: Kazimierz Olszanowski

W panoramie miasta oglądanej z portu można zauważyć kilka białych kominów ustawionych parami i należących do røgeri czyli wędzarni śledzi. Serwuje się tam świeże Solover Bornholm, czyli wędzone śledzie z surowym żółtkiem i pikantnymi warzywami. Do tego kufel znakomitego duńskiego piwa. I tak posileni możemy zwiedzać miasteczko. Można zacząć od pobliskiej wystawy poświęconej rybactwu i przetwórstwu ryb.

Hasle liczące obecnie około 1600 mieszkańców składa się z niewielkich, kolorowych budynków wspinających się wąskimi uliczkami na zbocze nadmorskiej skarpy. Centralnym punktem jest rynek. Miasto powstało w XVI wieku i już w pierwszych latach po uzyskaniu praw miejskich włączyło się czynnie w walkę przeciwko okupującym wyspę Szwedom. Granitowa, pamiątkowa tablica w rynku przypomina o tym mieszkańcom i informuje turystów. Warto jeszcze zobaczyć niewielki kościół z połowy XV wieku, kryjący nieco młodszy ołtarz typu niderlandzkiego i piękną ambonę. Na przykościelnym „bożym polu” łatwo znaleźć pokryty runami wysoki kamień pamiętający schyłek epoki wikingów.

Kościółek w Hasle. Foto: Kazimierz Olszanowski

Spacer można zakończyć odpoczynkiem na piaszczystej plaży w pobliżu portu.

Na wysokości Hasle zaczynają się wychodnie wysokiej jakości granitu, toteż eksploatowano łatwo dostępny minerał od wieków, pozostawiając widoczne blizny w powierzchni terenu. Na początku XIX wieku odkryto tu pokłady węgla kamiennego. Eksploatacja odkrywkowa trwała ponad sto lat, aż do czasu gdy woda gruntowa zalała wykopy. Powstały jeziorka Rubinowe, Szmaragdowe i Szafirowe nazwane tak od barwy wody. Wszystkie leżą bardzo blisko miasteczka. Nieco dłuższego spaceru wymaga odwiedzenie pobliskich miejscowości.

Klemensker, słynące w świecie z produkcji pleśniowego sera „Sct. Clemens Danablu”. Ser jest bardzo drogi, toteż dla maluczkich produkuje się tańszy nabiał zaliczany do dziwnej kategorii „zdrowej żywności”.

Rutsker, chlubiące się romańskim, obronnym kościołem Ruts Kirke z końca XIII wieku. Kościół zbudowano w najwyższym punkcie wyspy pewnie licząc, że rabusiom nie będzie się chciało atakować pod górkę, a okoliczna ludność zdąży schronić się na czas. Nie udało mi się ustalić czy kościół był chociaż kiedykolwiek oblegany. Zbudowano go bowiem ok 1200 roku, czyli już po ustaniu napadów wikingów skandynawskich i chąśników słowiańskich.

 

HELLIGSPEDER

Przystań dostępna tylko w dzień przy dobrej widoczności i przy flaucie, lub wiatrach wschodnich.

Podejście. To właściwie nie jest port mimo dumnej nazwy Helligspeder Havn, to tylko rodzaj dziupli z kilkoma domkami i røgeri. Głębokości na podejściu do 2,50 metra. W obydwu basenach od 1.00 do 2.00 metra. Basen Północny zajmuje kilkanaście łódek cumujących keja-morlina. Basen południowy mieści kilka łódek long side. Przy zachodnim wietrze nie powinno się tu wchodzić i cumować.

 

TEGLKÀS

Przy silnych wiatrach z W-NW wejście do Teglkas jest bardzo niebezpieczne.

Mała, ponoć rybacka wioseczka liczy kilkanaście zamieszkałych budynków, jak zwykle na Bornholmie pomalowanych na różnorodne kolory.

Podejście. Osada dysponuje niewielkim porcikiem gdzie można cumować burtą do betonowych nabrzeży. Przy silnych wiatrach z NW w porcie może panować nieprzyjemny rozkołys. Ta informacja pochodzi od kolegów, ja sam nie trafiłem tu na niesprzyjające warunki atmosferyczne.

Jons Kapel. Między małymi przystaniami Vang i Tegiklas ukrywa się miejsce zwane Jons Kapel (kaplica Jona). Tradycja zachowała opowieść o mnichu Jonie, który z wysokiego na ponad 20 metrów klifu granitowego głosił słowo boże starając się nawrócić okolicznych mieszkańców na chrześcijaństwo. Opowieść jest bardzo naiwna, bo jak można było dotrzeć do sumień zatwardziałych wikingów wrzeszcząc z wysokiej skały. Nawet nieśmiała próba wymagała idealnej ciszy na morzu a zwłaszcza braku fal rozbijających się o sąsiedni brzeg, nie wspominając o słuchaczach, a tych na tym zadupiu raczej nie było zbyt wielu. A jeśli już jakiś się trafił to, aż dziwne, że nie skorzystał z łuku by uciszyć uprzykrzonego typka hałasującego w tym zakątku. Obecnie turystom pokazuje się schody podobno służące mnichowi do wspięcia się na wysoką kazalnicę oraz kilka rozproszonych jaskiń gdzie ponoć Jon mieszkał. Jedna z jaskiń miała być kaplicą, inna sypialnią jeszcze inna kuchnią. Tak naprawdę schody wykonano niezbyt dawno i ku wygodzie turystów. Twórcy legendy jakoś nie zauważyli, że starszy wiekiem pustelnik miałby trudności z poruszaniem się po tak urządzonym domostwie. Dzięki schodom nie mamy większego kłopotu z wspięciem się na Jons Kapel by podziwiać skalne formacje i widok na morze.

 

VANG

Przy silnych wiatrach z NW wejście do Vang jest bardzo niebezpieczne.

Podejście. Płynąc wzdłuż malowniczego brzegu można obserwować grzebień poszarpanych skał. Kilka mil od Hasle pojawia się dziwny w kształcie kamienny pirs, falochron (Vang Pier) wystający kilkaset metrów w morze. Oglądane z góry przypomina toto pogięty pogrzebacz. To miejsce dla cumowania statków pasażerskich i handlowych wywożących niegdyś granit z wyspy. Za nim rozciąga się niewielka miejscowość Vang zamieszkała przez około sto osób.

Dysponuje małym portem dla jachtów i łodzi rybackich, mieszczącym około 20 jednostek. Położone od południa wejście do basenu portowego oraz wystający w morze Vang Pier zabezpieczają przed falowaniem i rozkołysem.

Mimo starań nie udało się związać Vang z jakimiś wydarzeniami historycznymi. Pewnie tu nie było żadnej historii, oczywiście jeśli pominiemy „wrzeszczącego Jona”. Brak też zabytków, oprócz niewielkiej, ryglowej chałupinki nad potokiem kryjącej dwustuletni młyn wodny. Jak na takiego staruszka budynek znajduje się w niezłym stanie.

W poszukiwaniu lokalnej tożsamości mieszkańcy postawili na sztukę, urządzając w pobliżu galerię i park rzeźby. Szczególnym zainteresowaniem cieszy się stalowy łuk nad wąwozem, dzieło Petera Bonnena. Wykonany z kawałów stalowego złomu nazywany jest: „złym snem pijanego spawacza”

 

HAMMERSHAVEN

Przy silnych wiatrach z SW-NW wejście do Hammershaven jest bardzo niebezpieczne.

Podejście. Idąc z morza, po zaoczeniu brzegu rozpoznajemy ogromne zamczysko rozrzucone na szczycie i zboczach sporego pagóra sterczącego nad wodą. Kierujemy się na lewo od zamku wypatrując wąskiego wejścia między kamiennymi falochronami. Oś wejścia wyznacza mały nabieżnik, jednak jest słabo widoczny w jasny dzień. Zaraz za główkami kręcimy ostro w lewo i po minięciu krótkiego, prostopadłego do linii falochronów pomostu cumujemy burtą do kei. Przewidując silny zachodni wiatru dobrze jest zająć miejsce możliwie odległe od konstrukcji falochronu. Wprawdzie pędzone wichrem wysokie fale rozbijają się na jego zewnętrznej stronie jednak słone bryzgi niesione wiatrem potrafią być nieprzyjemne. W ostatnich latach zbudowano osłonę chroniącą przed bryzgami, jednak nie osiąga ona stuprocentowej skuteczności.

Port Hammershavn. Foto: Filip Podgórski

„Hammer” to po duńsku młot. Liczne w okolicy nazwy ze rdzeniem „hammer” wskazują na związek z wydobyciem skał, głównie granitu. Hammershavn, Hammerhus, Hammerknuden, Hammerso i wiele innych opisują ten chyba najciekawszy z zakątków Bornholmu. Będąc tu warto odbyć kilka wycieczek, spacerów i stwierdzić rolę „hammer” w kształtowaniu krajobrazu.

Hammeren. Skalisty najbardziej na północ wysunięty półwysep Bornholmu. Z przystani prowadzi znakowana ścieżka wiodąca na skraj cypla Hammerknuden i dalej okrążająca cały masyw. Skalistym zboczem porośniętym wrzosami wspinamy się nieco ponad osiemdziesiąt metrów na wierzchołek pagóra. Po drodze mijamy dwie latarnie morskie, oczywiście z „hammer” w nazwie i ruiny XIV-wiecznego kościoła Salomons Kapel. Przy dobrej widoczności widać odległą o ponad 30 kilometrów Szwecję. Dalej szlak wiedzie do starej tektonicznej doliny oddzielającej Hammeren od reszty wyspy. Najniższe miejsce zajmuje polodowcowe jezioro Hammersø zaś nieco wyżej można podziwiać pionowe urwiska starego kamieniołomu też wypełnionego wodą tworzącą jezioro Opalowe (Opalsø).

Manewry armii duńskiej nad Jeziorem Opalowym. Foto: Kazimierz Olszanowski

Hammerhus. Trudno powiedzieć dlaczego niezbyt wielka wyspa zafundowała sobie takie ogromne zamczysko, podobno jest ono największym obiektem tego typu w całej Skandynawii. Arcybiskup z Lund w XIII wieku, na wierzchołku wysokiego granitowego pagóra zbudował bardzo mocno ufortyfikowany zamek. Dodatkowo był z trzech stron broniony pionowymi klifami, jedyne względnie łagodne podejście znajduje się od strony północnej. Tam też zbudowano najsilniejsze fortyfikacje. Zamek był wielokrotnie oblegany. W pierwszej połowie XIV wieku oblężenie trwało ponad 1,5 roku, jedno z kolejnych w 1645 roku zakończyło się po kilkugodzinnym ostrzelaniu twierdzy przez Szwedów. Dotychczasowi właściciele użytkowali zamek do czasu reformacji, potem przeszedł w skład dominiów korony duńskiej, pełniąc rolę siedziby komendanta wojskowego wyspy i ciężkiego więzienia. Kiedy władze opuściły zamek, armia rozebrała znaczną część warowni, traktując ją jako źródło tanich materiałów budowlanych. Dewastacja postępowała tak szybko, że już w 1822 roku ruiny objęto ochroną prawną.

U stóp zamku urządzono niewielkie muzeum, którego głównym eksponatem jest makieta prezentująca zamek w okresie świetności. Nawierzchnię najwyższego podwórca stanowi wypukła, nieco pochyła płyta granitowa, taki typowy wygład lodowcowy. Kształt płyty zapewne utrudniał korzystanie z terenu. Zastanawia mnie dlaczego do budowy zamku ściągano granit ze złóż leżących u podstawy wzgórza a nie skuto powierzchni płyty uzyskując materiał budowlany bez kosztów transportu i przy okazji równy, twardy teren na dziedzińcu.

Ruiny zamczyska Hammerhus. Foto: Magda Podgórska

Trasa do zamku: z portu Hammerhavn idziemy szosą w kierunku Allinge, po około jednym kilometrze, skręcamy w prawo drogą leśną do zamku. Powrót koroną i zboczem nadmorskiego klifu.

Jaskinie. W skalnym masywie w pobliżu wejścia do portu znajdują się głębokie nawet do 60 metrów jaskinie. Jachty nie nadają się do ich eksploracji trzeba posłużyć się pontonem lub kajakiem. W porcie stacjonuje kilka motorówek wożących turystów do jaskiń.

 

BRZEG PÓŁNOCNY BORNHOLMU

 

SANDVIG

Przy silnym, północnym wietrze radzę zapomnieć o wejściu do tego portu. Podejście niebezpieczne, a porcik bardzo ciasny.

Podejście. Zbliżyliśmy się do niewielkiej osady Sandvig. Oprócz kilku budynków hotelowych w centrum wszystko jest tu malutkie: malutkie domki, malutkie uliczki, malutki wykuty w skale port, nawet malutkie fortyfikacje.

Niegdyś osady broniła bateria dział małego kalibru, już ich nie ma, ale nasypy przedpiersia i działobitnie pozostały. Osada stanowi skupisko małych kolorowych domków, jedyne duże budynki w nietypowym tu białym kolorze tynków elewacji bardziej kojarzą się z „cesarskimi kąpieliskami” Rugii czy Uznamu, niż z kolorowym Bornholmem. Główną atrakcją miasteczka jest niespotykana na północy wyspy spora, piaszczysta plaża.

Nietypowa architektura Sandvig. Foto: Kazimierz Olszanowski

Między Sandvig a Allinge, nad brzegiem morza, można zauważyć dziwaczny budynek pełniący funkcje sali mieszczącej coś w rodzaju domu kultury. Na Bornholmie trudno trafić na zdecydowanie brzydki budynek, ten jednak w pełni zasługuje na tytuł „bornholmski mister szpetnej architektury”. Przypomina stos drewnianych skrzyń spiętrzonych w rachitycznym parczku złożonym z kilkunastu drzew.

 

ALLINGE

Przy silnym wietrze od morza (5B) port jest zamykany, co sygnalizowane jest wyłączeniem świateł nabieżnika, czarną kulą na maszcie sygnałowym w dzień i trzema czerwonymi światłami ustawionymi pionowo w nocy.

Podejście. Nic dziwnego, że władze portowe „dmuchają na zimne”. Naturalne skały sterczące z wody i konstrukcje z kamiennego narzutu wywołują wrażenie wpływania w uzębioną paszczę rekina. Trudno nawet wyobrazić sobie co tu się dzieje przy silnym sztormie z północy. Wejście do basenów postojowych stanowi wąski przesmyk znajdujący się po prawej stronie owej paszczy. Często cumują tu niewielkie statki, które ograniczają szerokość żeglownego kanału i zasłaniają jednostki wychodzące z portu i uprzywilejowane prawem drogi.

„… Allinge dziurą jest, lecz smak zachodu …”. Słowa znanej ballady Jurka Porębskiego niesłusznie deprecjonują miasteczko. Raczej odnoszą się do pobliskiego Tejn gdzie swego czasu polscy rybacy sprzedawali złowioną rybę (drożej) i kupowali ropę (taniej). Wbrew dalszym słowom ballady, nie kupowali też alkoholu (drożej), a na dodatek duńskie „aquavity” nie odpowiadają cenom, mocą i smakiem słowiańskim konsumentom.

Tak naprawdę liczące prawie dwa tysiące stałych mieszkańców miasteczko jest metropolią północnego wybrzeża wyspy. Mieszkańcy dużo inwestują, by przyciągnąć turystów. Latem nie ma weekendu bez jakiejś imprezy. Na przełomie czerwca i lipca, w porcie, odbywa się „Allinge Jazz Festival”. Można leżąc sobie wygodnie na pokładzie słuchać dobrej muzyki, a potem odnowić nadwątlone siły solidną porcją pieczonego wieprzka serwowanego bezpłatnie przez władze miasteczka. Ta i podobne imprezy przyciągają wielu żeglarzy. Zdarza się, że w basenie zapchanym tratwą jachtów nie widać otwartego lustra wody.

Granit. Przy zachodnim krańcu portu na kei ustawiono wielki złom czerwonego granitu. Tabliczka informacyjna głosi, że wśród jego składników jest minerał promieniotwórczy . Oczywiście znikoma dawka promieniowania nie przeszkodzi w podziwianiu pięknych, kwiecistych kryształów skalenia. W środku każdego „kwiatka” widać czarne jądro zawierające smółkę uranową.

Od ogółu do szczegółu. Po drugiej stronie zespołu basenów portowych zbudowano kilka domków z czerwonej cegły. Jeden z nich mieści pracownię rzemieślnika zajmującego się wytwarzaniem delikatnych precjozów z granitu. Właściciel nieźle mówi po polsku, choć używa słownictwa dość archaicznego. 

Petroglify. Południową granicę zabudowy Allinge stanowi ścieżka dla pieszych biegnąca trasą starej linii kolejowej. Pobliskie wrzosowiska i łąki kryją wygłady granitowe pokryte naskalnymi rytami. Datowane są na epokę brązu i żelaza. Stosowne znaki i tabliczki ułatwiają odnalezienie ich. Patrząc na wyryte, statki, kółka i dziwne znaki, człowiek zastanawia się „co artysta miał na myśli ?”. Jeszcze około stu lat temu miejsc pokrytych petroglifami było bardzo dużo, jednak ówczesny właściciel terenu zniszczył je w trakcie wydobycia granitu.

Petroglify Madsebakke. Foto: Kazimierz Olszanowski

Olsker rundkirke. Nieco ponad 4 km od Allinge znajduje się romański, rotundowy kościół w Olsker. Jest jednym z pięciu kościołów tego typu na Bornholmie. Sądząc z bardzo prostej formy może być najstarszym z nich.

 

TEJN

Wejście do portu jest bezpieczne, niezależnie od pory dnia, siły i kierunku wiatru. Jednak wejście w sztormowym wietrze z NW wymaga przemyślanego i zdecydowanego działania.

Podejście. Tejn należy do kilku bornholmskich portów gwarantujących bezpieczne wejście w ciężkich warunkach pogodowych. Przyczyną jest wydłużony falochron osłaniający około stu metrów podejścia. Wchodzimy w linii nabieżnika kursem 144,4 stopnie. Jedyny manewr, zmianę kursu o 90 stopni w prawo robimy już na wodach osłoniętych. Natychmiast po przejściu linii łączącej wewnętrzne główki kręcimy ok 90 stopni w lewo i wchodzimy w wąskie przejście do basenów gdzie cumują jachty. Basen centralny przy główkach oraz dwa baseny leżące na NW pozostawiamy jednostkom rybackim i niewielkim statkom.

Duży, bezpieczny port jest główną atrakcją miasteczka liczącego sobie około tysiąca dusz. Położenie między Allinge i Gudhjem nieco stłamsiło miasteczko. Jedynie wygodny port wabi duże żaglowce i wtedy jest co podziwiać.

 

GUDHJEM

Gudhjem leżące w połowie północnego brzegu Bornholmu dysponuje dwoma portami: Gudhjem Havn i Gudhjem Norresand Havn, rozdzielonymi skalistym przylądkiem.

Gudhjem Norresand Havn.

Przy wszystkich kierunkach wiatru oprócz sztormu z NW wejście jest bardzo łatwe.

Podejście. Położony nieco na zachód od miasteczka basen Gudhjem Norresand służy głównie małym statkom towarowym i rybackim. Długi, kamienny falochron chroni wejście przed sztormami z kierunków północnych, jednak nie zabezpiecza przed wiatrem i falą z NW. Nigdy nie widziałem tu wielu jachtów, miejscowi żeglarze twierdzą, że jest to wynik przykrego rozkołysu panującego w basenie przy wiatrach z NW.

Gudhjem Havn.

Przy wietrze ponad 10m/sek z N port jest zamykany, co sygnalizowane jest wyłączeniem świateł nabieżnika, czerwoną kulą na maszcie sygnałowym w dzień i trzema czerwonymi światłami ustawionymi w pionową linię w porze nocnej.

Wejście do Gudhjem Havn

Podejście. Do większego Gudhjem Havn, leżącego bardziej na wschód, prowadzi wąska szczelina między rządkami szkierów i żelbetowych słupów. Trudne wejście wiedzie do bardzo ciasnego porciku, ale z reguły można znaleźć wolne miejsce przy kei lub zacumować do jakiegoś jachtu. Drugi basen podobnie jak w Svaneke też posiada zamykaną bramę chroniącą przed sztormem. Brama jest zamykana jeśli prędkość wiatru z kierunków północnych przekracza 10 m/sek. Do brzegu dobija się dziobem zaś rufę cumujemy do leżącej na dnie tak zwanej morliny.

Spacer po miasteczku i okolicy. Osada powstała w średniowieczu, w miejscu gdzie trafiały przywożone z łowisk śledzie. Szybko rozwinęła się i stała jednym z najważniejszych punktów wymiany handlowej na Bornholmie. Kupcy z Hanzy przybywali na wyspę, do Gudhjem przede wszystkim po śledzie. I to właśnie w Gudhjem na początku XIX wieku powstała pierwsza duża wędzarnia. Ponoć do chwili obecnej stosuje ówczesną recepturę.

W czasie spaceru po miasteczku warto zwiedzić kamienny kościół stojący na wzgórzu nad portem. Budynek ma ze sto lat, zbudowany został z rzędowych starannie obrobionych kostek granitowych, choć bryła nawiązuje formą do drewnianych świątyń skandynawskich. Kościół zawiera cenne gotyckie wyposażenie przeniesione z rozebranej, średniowiecznej kaplicy św. Anny, jej fundamenty i mury przyziemia wyeksponowano w pobliżu. Często niestety trzeba „pocałować klamkę” zamkniętych drzwi. Widok ze wzgórza z dalekimi, podświetlonymi zachodzącym słońcem wysepkami Ertholmene i kolorowe zakamarki uliczek w pełni może wynagrodzić wysiłek potrzebny do wlezienia na tę górkę. Jeszcze pełniejszą panoramę zapewnia pobliska góra Bokul wystająca ponad 50 metrów nad poziom morza.

Uliczka w Gudhjem. Foto: Kazimierz Olszanowski

Marketingowcy znają zasadę stosowania przedrostka „naj”… Mieszkańcy Gudhjem chwalą się największym na Bornholmie wiatrakiem. Obecnie zmodernizowany wiatrak mieści restaurację, sklep i jakieś salki, gdzie prezentuje się lokalne artykuły żywnościowe.

Wybrzeże na zachód od Gudhjem słynie z najpiękniejszych ponoć klifów na Bornholmie, są one ozdobione dodatkowo serią granitowych ostańców Helligdomsklipperne i wejściami do kilku jaskiń. Na skraju urwiska ustawiono w neolicie cztery menhiry, czyli sporawe obeliski. Wygodna ścieżka prowadzi do tych atrakcji, nawet troszkę dalej do najwyższego na Bornholmie wodospadu Døndalefaldet spadającego z płaskowyżu na dno doliny tektonicznej Døndalen. Wodospad powinno się odwiedzać po obfitych deszczach. W czasie suszy ledwo coś tam się sączy. Po drodze mijamy dom – muzeum gdzie pracował malarz Oluf Host Musset. Czeka nas kilka kilometrów spaceru, bardzo przyjemnego spaceru.

W Gudhjem jak zresztą w innych miasteczkach Bornholmu cyklicznie odbywają się jakieś imprezy sportowo, masowe. Nawet kilkaset osób ściga się na rowerach po okolicznych drogach i ścieżkach. Niewiasta z ekipy organizacyjnej zabroniła nam kiedyś wejścia na trasę turystyczną wiodącą do atrakcji. Zresztą zderzenie z rozpędzonym sportowcem mogło nie być przyjemne mimo, że dla kilku cyklistek warto by zaryzykować. Mogliśmy iść sporo dłuższą, asfaltową szosą, jednak pojawiły się warczące watahy miłośników motocykli marki Harley Davidson i wróciliśmy do portu. Harlejowcy i miłośnicy starych samochodów też mają tu swoje imprezy.

Wszystkie przewodniki lansują Bornholm jako prawie śródziemnomorski raj wyspiarski gdzie rosną tropikalne rośliny w tym figowce. Zdjęcie poniżej jest dowodem, że nie kłamią. Żaden z autorów nie wspomniał tylko, że nie dojrzewają. Może za rozsiewanie niepełnej prawdy powinni zjeść po kilka podobnych fig.

Bornholmskie figi. Foto: Kazimierz Olszanowski

W zakamarkach baseniku można podziwiać mały motorowy ponad stuletni stateczek „Thor”, na co dzień wożący turystów do jaskiń pod klify, ma bardzo oryginalnie ukształtowaną rufę. Jeszcze kilka „krzyżyków” lat temu był parowym statkiem pilotowym, przeszedł jednak generalną modernizację i adaptację do nowej funkcji.

W malutkim baseniku dla wędkarzy stacjonuje kilka starych żaglowych łódek wyglądających jak jednostki sportretowane na XVIII- wiecznych obrazach marynistycznych.

Gudhjem jest miejscem wabiącym artystów wszelkiej maści. Ich prace są eksponowane w kilku miejscach w muzeach i galeriach. Chyba najbardziej oryginalną z nich jest działająca jeszcze Glasrøgeri, huta szkła artystycznego, można w niej zobaczyć jak powstają szklane drobiazgi. W sklepiku można także kupić wyroby ze szkła jako pamiątki z pobytu. Niestety za naprawdę piękne przedmioty trzeba bardzo słono zapłacić.

Kościół w Østelars. Foto; Kazimierz Olszanowski

Miłośnikom nieco dłuższych spacerów polecam wyprawę (5 km) do miejscowości Østelars. Celem jest obronny kościół z końca XIII wieku. Na Bornholmie przetrwało ich tylko kilka, ten jest najlepiej zachowany, największy i najcenniejszy.

 

MELSTEDT

Moja rada: omijać ten „port” dużym łukiem.

Podejście. Zwykła mała dziupla przyklejona do brzegu. Podejście wąskim farwaterkiem między podwodnymi skałami i malutkimi szkierami. Głębokości na podejściu 1,60 metra.

 

LISTED

Przy północnym, silnym wietrze powinno się omijać ten port.

Podejście. Podejście kursem 203 stopnie dokładnie wg linii nabieżnika. Od trawersu główki falochronu trasa wiedzie wąskim paskiem między konstrukcją falochronu a kamienistą mielizną. Szerokość bezpiecznej strefy, gwarantującej głębokość 1,60 metra wynosi tylko około 8 metrów. Jachty o większym zanurzeniu powinny sterować dokładnie środkiem strefy bezpiecznej czyli cztery metry od wewnętrznego lica falochronu.

Sam port dysponuje czterema, małymi basenami poprzedzonymi rodzajem przedsionka. W pierwszym basenie postojowym jest ulokowane wejście do niewielkiego baseniku dla łódek wędkarskich. Jachty zatrzymują się w kolejnych, amfiladowo położonych basenach. Port jest dość ciasny, mieści tylko około 30 łodzi.

Miasteczko jest niewielkie, pobliskie Svaneke, to przy nim metropolia, Listed liczy sobie kilkadziesiąt domków mieszkalnych. Część mieści pracownie rzemiosła artystycznego. Funkcjonuje też niewielkie muzeum rybołówstwa.

Wieża ciśnień. W czasie spaceru możemy spotkać kamienną wieżę ciśnień, dzieło duńskiego architekta Jørgena Utzona, autora projektu słynnej opery w Sydney. Utzon zaprojektował rewelacyjną bryłę budynku opery. Pospolite, nudne wnętrze projektował inny architekt, który zadowolił się mniejszym honorarium.

Uskok tektoniczny. W pobliżu Listed przebiega uskok tektoniczny, to dzięki niemu na jednym poziomie sąsiadują z sobą skały, których powstanie dzieli dystans czasowy około jednego miliarda lat i powstawały na różnych szerokościach geograficznych w czasie wędrówki płyt tektonicznych. Trasę uskoku można prześledzić aż do okolic Nexõ.

„Święta Pani” (Hellig kvinde). Na zachód od osady przy ujściu strumienia Gyldens, rozmieszczono w starożytności, kilkadziesiąt sporych głazów, w tym największy zajmuje pozycję centralną. Podobno ustawiono je na pamiątkę kobiety, która swoje dzieci zamieniła w głazy, a sama przybrała postać największego z nich. Ponoć przyczyną desperackich poczynań, było śmiertelne niebezpieczeństwo grożące całej rodzinie. Legenda, legendą, kamienie są i naprawdę nikt nie wie, kto i po co je ustawił. W północnej i zachodniej Europie podobnych obiektów (kręgi, łodzie, aleje menhirów) jest sporo i jak na razie nie zdradzają swojej tajemnicy.

 

BRZEG WSCHODNI I POŁUDNIOWY BORNHOLMU

 

SVANEKE

Przy silnym wietrze z kierunków E-SE wejście do portu jest bardzo trudne, wręcz niebezpieczne. Nowy, kamienny falochron chroni tylko przed falą z N.

Podejście. Powierzchnię zatoczki, nad którą leży miasteczko pokrywa opryszczka skał, skałek i głazów. Między nimi prowadzi wąski farwater do malutkiego porciku. Samo wejście przy silniejszych wiatrach z południowego wschodu z pewnością jest dość nerwowe. Główny basen portowy w takich warunkach funkcjonuje jak dok, może być zamykany specjalną bramą chroniącą przed rozkołysem. Doskonały stan techniczny urządzenia wskazuje, że nie pełni ono jedynie funkcji zabytku. Na podobne rozwiązania można natrafić jeszcze w innych portach wyspy.

Port jest dość ciasny i czasem wymaga dłuższego poszukiwaniu miejsca. Jachty przybywające późno, nie znajdując miejsca przy kei ryzykownie zaczepiają się do urządzeń hydrotechnicznych w wejściu do portu. Większe jednostki nawet do wysokiej na 3 metry, gładkiej ściany betonowej.

Porcik w Svaneke. Foto: Kazimierz Olszanowski

Spacer po miasteczku. Miasteczko jest piękne, zabudowane ryglowymi domkami wspina się na zbocza łagodnych pagórków. Kilkanaście lat temu społeczność lokalną uhonorowano międzynarodowym wyróżnieniem za zachowanie tak dużego kompleksu budynków ryglowych. Od razu można zauważyć różnicę między domkami Svaneke a naszą „architekturą w kratkę”. Tu nie stosowano stężeń, tak zwanych krzyżulców co przez dziesiątki lub setki lat spowodowało odkształcenia ścian, część z nich jest dość solidnie powyginanych. Drugą bardziej widoczną różnicę stanowiły kolory; nasze kratki są białe, bardzo rzadko spotyka się ściany w innych barwach zaś tu prawie brak bieli, dominują kolory mineralne: cynober, siena palona, ochra, żółć i ich mieszanki.

Kratkowany zakątek. Foto: Kazimierz Olszanowski

Przyczyny takiej palety barw pewnie tłumaczy się brakiem skał wapiennych w Skandynawii, nie ma tu złóż białych dolomitów, wapieni. Jedynie brzegi niedalekiego Sundu pysznią się ogromnymi klifami zbudowanymi z kredy. Nie bez znaczenia są tradycje przyniesione z Półwyspu Skandynawskiego a najprawdopodobniej łatwy dostęp do taniego, czerwonego barwnika zwanego „ochrą z Falun” wydobywanego przy okazji eksploatacji złóż miedzi w środkowej Szwecji. Kopalnie funkcjonowały przez prawie tysiąc lat. W Skandynawii do niedawna nie stosowano na elewacjach białego koloru również dlatego, by łatwiej można było zauważyć dom w zaspach śniegu. W Norwegii jeszcze teraz karetki pogotowia ratunkowego maluje się na cytrynowo. Na Bornholmie ze śniegiem jest dość kiepsko; rzadko pada, krótko leży, ale tradycje mimo tego obowiązują.

Svaneke z turystyki żyje, toteż wiele zabytkowych budyneczków zwłaszcza w centrum mieści kafejki, bistra, sklepiki z pamiątkami, pracownie rękodzielnicze. Dominują: ceramika, szkło artystyczne, szlifiernie biżuterii z lokalnych skał. Arcydzieł w stylu; plastikowa mewa przyklejona do muszelki z napisem „pamiątka z Międzyzdrojów”, tu nie spotyka się. Spotyka się za to ustronne, klimatyczne zakamarki ukryte za budynkami, często wypełnione starymi przedmiotami.

Kościół i cmentarz. Na szczycie najwyższego pagórka, otoczony starym a mimo tego bardzo zadbanym cmentarzem stoi gotycki kościół dość gruntownie przebudowany w późniejszych wiekach. Elewacje w radosnym, kolorze ciemnego różu silnie kontrastują z purytańskim, beznadziejnie nudnym wnętrzem.

Svaneke – kościół. Foto: Kazimierz Olszanowski

Przed kościołem postawiono kamień pokryty wstęgą napisu runicznego, pamięta on czasy wikingów. Tabliczka obok tłumaczy tekst zawarty w napisie, ale niestety po duńsku. Kamień pewnie wkrótce po wprowadzeniu chrześcijaństwa został obalony napisem w dół, dzięki temu przetrwał w dobrym stanie bez propagandowych uzupełnień tekstu, czyli wykucia krzyża między runami. Kilka przykładów podobnych działań już widziałem w tym jeden w miasteczku Hasle na zachodnim brzegu Bornholmu. Tam rysunek krzyża przypomina pruski Einsernez Kreutz II Klasse. ustanowiony dopiero po wojnach napoleońskich, ale na podstawie krzyżackiego prototypu.

Czego jak czego, granitu i piaskowca na Bornholmie nie brakuje. Skały są wszędzie i pewnie niezbyt drogie, ale płyty nagrobne na cmentarzu w Svaneke i innych oglądanych nekropoliach nie imponują wielkością. Zmarłych przodków często uczczono tylko skromnymi inskrypcjami na malutkich kamiennych płytkach czasem nawet wielkości dwukilowego bochenka wiejskiego chleba. Co kraj to obyczaj, u nas wprawdzie nie spotyka się wiele granitu ale nagrobki i tak imponują wielkością lastrykowych budowli.

Wiatraki. Kolejnym ciekawym zabytkiem jest stary wiatrak zbudowany około 1643 roku, mimo słusznego wieku zabytek zachował się w doskonałym stanie. Właściwie są tu dwa wiatraki, ten drugi to tak zwany „holender”, młodszy o mniej więcej 200 lat.

 

AARSDALE

Przy sztormie z kierunków NE do E wejście do portu jest trudne i niebezpieczne.

Podejście. Port leży w głębi niewielkiej zatoczki, podejście jest nieźle osłonięte. Jedynie w czasie sztormów z NE-E w zatoczce kotłuje się wysoka, stroma fala. Po wejściu w główki czeka nas kilka ciasnych zawijasów, ślad naszej drogi przypomina literę „S”. Do dyspozycji żeglarzy postawiono dwa baseny. Większe jednostki cumują po wewnętrznej stronie północnego falochronu. Urządzenia sanitarne i tzw „socjal” mieszczą się w budynku przy zachodnim brzegu większego basenu.

Osada składa się z kilkudziesięciu domków, oprócz „sielsko-anielskich” widoczków niewiele oferuje turystom.

 

NEXØ

Przy sztormie z kierunków NE do SE wejście do portu jest niebezpieczne. W bardzo trudnych warunkach port jest zamykany, co sygnalizują; czarna kula i w nocy trzy czerwone światła ustawione w pionową linię.

Podejście. Nexø dysponuje dużym portem, gdzie zawsze znajdzie się jakieś miejsce dla spóźnionego jachtu. Dla żeglarzy przeznaczono pięć basenów portowych. Basen południowy zajmują rybacy i mała stocznia remontowa. Bosmanat i sanitariaty mieszczą się na zachodnim brzegu środkowego basenu.

Port w Nexø. Foto: Kazimierz Olszanowski

Miasto przeżyło wiele tragedii, począwszy od rujnujących najazdów szwedzkich w XVII i XVIII wieku, poprzez wielki pożar, który w roku 1756 zniszczył sporą część zabudowań, aż po ostatnie dni II wojny światowej. W dniach 7 i 8 maja 1945 roku rosyjskie lotnictwo zbombardowało Nexø. Miasto było prawie kompletnie zrujnowane. Przy odbudowie pomagali Szwedzi, którzy dostarczyli 75 drewnianych domków.

Miasto z taką historią nie może pochlubić się jakimiś zabytkowymi budowlami, skutkiem tego w moim odbiorze jest dość bezbarwne.

Ze względu na malejące wpływy z rybołówstwa mieszkańcy szukają zatrudnienia w turystce, tworząc muzea, wystawy, udostępniając turystycznie, niektóre zakłady pracy. W jednej ze starych hal przemysłowych zorganizowano park motyli (Bornholms Sommerfuglepark & Tropeland). Mieści się w specjalnie klimatyzowanych pomieszczeniach. Oglądać w nim można egzotyczne motyle, owady, ptaki, ryby.

Gryet. Duże skupisko menhirów znajduje się w niewielkim lesie 4 km na zachód od Nexø. Jest ich ponad 60, zostały ustawione prawdopodobnie w epoce brązu, czyli ponad 2500 lat temu. Na temat ich roli funkcjonuje wiele teorii, ale każda ma swoje słabe punkty, i właściwie nikt nie wie dlaczego je ustawiano i czemu miały służyć.

Bodilsker. Pięć kilometrów na zachód od Nexø w miejscowości Bodils leży romański kościół. Właściwie jest to cały zespół z budynkiem świątyni, budynkami pomocniczymi oraz infrastrukturą. Oczywiście górne, ryglowe nadbudówki kamiennych budynków nie mają nic wspólnego ze stylem romańskim, powstały na przełomie XVIII i XIX wieku.

 

SNOGEBAEK

Przy wiatrach z kierunków SW-SE podejście jest niebezpieczne, zaś postój mało komfortowy.

Podejście. Większość bornholmskich przystani przypomina dziuple wybite dynamitem w skale. Jest jednak kilka, gdzie baseny portowe znajdują się w pewnej odległości od linii brzegowej. 

Do nich należy prywatna przystań w Snogebæk. Niewielki (45x 45 metrów) basenik leży ponad sto metrów od brzegu. Komunikację zapewnia długi pomost. Między pomostem i północną ostrogą falochronu cumują jachty gościnne, głębokości w przystani gościnnej nie przekraczają dwóch metrów. Rezydenci, z reguły wędkarze zajmują większy, nieco głębszy basen. Wszystkie urządzenia przystani, od wschodu osłonięte są kamiennym nasypem, falochronem w kształcie długiej parówki.

Największą atrakcją osady są szerokie, piaszczyste plaże. Miłośnicy spacerów mogą wybrać się do latarni morskiej Dueodde.

 

BODERNE I BAKERNE

Wymieniam je tylko dla porządku. Są to bowiem małe przystanie, głębokie zaledwie około jednego metra.

 

ARNAGER

Przy silnych wiatrach ze wszystkich kierunków oprócz północnego nie radzę podchodzić do Arnager.

Podejście. Na południowy wschód od Rønne leży niewielka osada Arnager dysponująca malutką, bardzo nietypową przystanią. Około dwustu metrów od brzegu usypano z głazów czworokątny w obrysie wał kamienny otaczający niewielki basenik. Cały układ przypomina średniowieczne grodzisko zalane wodą. Podejście do przystani prowadzi nad mieliznami i choć sam basenik dysponuje głębokościami 2-3 metry, nigdy nie widziałem tam większych jachtów żaglowych, jedynie motorówki i łodzie rybackie. Przystań ze stałym lądem łączy drewniany pomost.

W czasie eksploatacji fosfatów w sąsiedztwie Arnager odkryto dużo skamieniałości z górnej kredy. W tym szkielety i odciśnięte ślady dinozaurów.

Czaszka gada ssakokształtnego. Foto: Dorota Musielak

 

ERTHOLMENE (Christiansø)

Malutki archipelag kilku skalistych wysepek leżących kilka godzin drogi na północ od Bornholmu. Słynie z XVII-wiecznej twierdzy. W Danii archipelag nazwano Ertholmene czyli Wyspy Groszkowe. W Polsce dla całego archipelagu przyjęła się nazwa Christiansø.

Przy silnym wietrze z kierunków SE, S, SW, W,  wejście jest trudne i niebezpieczne.

Podejście. Południowe wejście do portu wyszczerzyło się kamiennymi falochronami, stromymi urwiskami i sałatką granitowych skałek wystających ze wzburzonej wody. Dobiliśmy w zacisznym miejscu do brzegu wyspy Federiksø, czyli tej mniejszej. Radzę, by w miarę możliwości unikać cumowania do nabrzeży wyspy Christiansø ze względu na to, że często dochodzi tu statek dostawczy i jest trochę zamieszania. Towary wydobyte z ładowni od razu rozwożone są dużą, spalinową ładowarką do odbiorców, panuje spory hałas. W północnej części portu cumuje niewiele jachtów, jedyne nabrzeże wykorzystywane jest przez duży prom morski dowożący turystów z Gudhjem. W akwenie dostępnym z północy, na brzegu Federiksø istnieje kilka niewielkich pomostów, do których można przycumować uważając na szybko malejące głębokości. Dno jest skaliste.

Twierdza. Zbudowana w drugiej połowie XVII wieku jako reakcja na budowę szwedzkiej twierdzy w Karlskronie, obejmuje w całości wyspę Federiksø liczącą około 4 hektarów i około 2/3 większej, szesnastohektarowej wyspy Christiansø. Trochę mniejszych lub całkiem malutkich złomów granitu wystaje z morza wokół obydwu większych wysp. Cieśninę między wyspami zajmuje port z dwoma wejściami. Wejście północne wykorzystują głównie promy pływające z Gudhjem, południowe przeznaczono dla żeglarzy i statku „Ertholom” zaopatrującego wyspę. Obydwie wyspy łączy otwierana kładka dla pieszych. Na kładce może przebywać jednocześnie tylko dziesięć osób.

Jak większość budowli militarnych z tamtego okresu twierdza ma narys gwiaździsty z kilkunastoma wysuniętymi bastionami połączonymi murami kurtynowymi. Słowo „murami” nie jest najwłaściwsze bowiem budowle obronne pierwszej linii zbudowano z ociosanych głazów granitowych układanych bez wypełniania spoin zaprawą. Większe szczeliny wypełniono kawałkami granitu.

Działa na bastionie południowym. Foto: Filip Podgórski

Właściwie pierwszą linię obrony stworzyła natura dzięki stromym klifom, stadom skałek i szkierków broniących wybrzeża. Nad każdą z wysp górują masywne, cylindryczne wieże, te już budowane na przełomie XVIII i XIX wieku uczciwie murowane na zaprawie stanowiły ostatnią linię obrony.

Wieża obronna na Federiksø. Foto: Filip Podgórski

Wieża na wyspie Federiksø mieści niewielką wystawę muzealną, zwiedziliśmy ją, a po wyjściu zauważyliśmy tablicę informującą, że bilety należy kupić wcześniej na większej wyspie. Na najwyższym piętrze wieży zrekonstruowano wygląd baterii lekkich dział.

Wystawa w małej wieży na Federikso. Foto: Kazimierz Olszanowski

W newralgicznych miejscach, zwłaszcza na bastionach ustawiono kilkanaście tuzinów armat różnego kalibru. Armaty na najlepiej zachowanym południowym bastionie postawiono na lekko nachylonych torowiskach wyrównując ich poziom różną wielkością kół lawety. Takie rozwiązanie zdecydowanie niweluje skutki odrzutu i ułatwia nataczanie dział na cel po wystrzale. Obsługa wymaga mniejszej ilości kanonierów.

W obrębie fortyfikacji rozmieszczono pomocnicze obiekty kubaturowe; prochownie, magazyny pocisków i innego sprzętu wojskowego. Potrzeby mieszkalne i bytowe załogi zapewniały; dom komendanta, kwatery oficerów i uliczka koszarowa wytyczona przez dwa długie równoległe budynki, jeszcze jest kościół z wolnostojącą ryglową dzwonnicą, lazaret i kilka innych budynków, których przeznaczenia nie znam.

Koszarowa uliczka „Gaden” Foto: Magda Podgórska

Większość żywności i drewno opałowe trzeba było importować z Bornholmu lub innych miejsc. Problem zaopatrzenia w wodę pitną rozwiązano wykuwając w granitowych skałach stawy-zbiorniki do zbierania i przechowywania deszczówki. Obecnie w jednym z nich kwitną nawet białe i czerwone lotosy. Dietę urozmaicały warzywa podobnie jak obecnie jeszcze śladowo uprawiane na przywiezionej glebie rozścielonej w równiejszych zagłębieniach skały. Prawdopodobnie hodowano też owce lub kozy co doprowadziło do całkowitego wylesienia wysepek. Żona jednego z komendantów w XVIII wieku wymusiła przywiezienie żyznej ziemi i posadzenie kilkudziesięciu drzew. Ten lasek a przynajmniej kilkanaście dorodnych buków przetrwało do chwili obecnej. Zaniechanie hodowli czworonogich zjadaczy siewek drzew pozwoliło na powolne, zarastanie wysepek bujną roślinnością zielną, krzewami i drzewami. Szczególnego uroku dodają kwitnące kępy niebieskich i liliowych cykorii.

Na obydwu wyspach zbudowano z granitowych bloków kilkadziesiąt małych, prostych domków. Są porozrzucane po całym terenie objętym fortyfikacjami, trudno powiedzieć czy są to obiekty forteczne czy stanowią pamiątkę po ciężkim więzieniu, które tu w XVIII wieku funkcjonowało. W źródłach historycznych podawane są obydwie wersje. Kilka budyneczków jest obecnie zamieszkiwanych, być może jako domki letniskowe.

Domki koszarowe. Foto: Kazimierz Olszanowski

Cały archipelag zaludnia na stałe nieco ponad sto osób, głównie potomków żołnierzy będących załogą twierdzy. Przez ponad trzysta lat funkcjonowania twierdza była tylko raz atakowana przez wrogów. W czasie wojen napoleońskich kilka okrętów brytyjskich trochę sobie postrzelało zamierzając wysadzić desant. Jednak nadchodzący sztorm zmusił je do zaniechania planów i odwrotu.

Przyroda. Mało zróżnicowane siedliska, brak wód gruntowych powodują, że występuje tu tylko kilkadziesiąt gatunków roślin naczyniowych. Jeśli warunki siedliskowe ograniczają bioróżnorodność, gatunki, którym udaje się przetrwać wykorzystują sytuację rozrastając się ekspansywnie. Połacie granitowych płyt i szczeliny między nimi pokrywają kożuchy malutkich czerwonawych roślinek z poduszkowatymi listkami chyba będących rodzajem sukulentów, podobno jest ich sześć gatunków. W miejscach gdzie osadziło się trochę gleby rozwijają się kępy roślinności zielnej i krzewy. Kilka starych drzew imituje las. W połowie lipca wszystko kwitnie i aż trudno dać wiarę, że teren wysp buduje w istocie kupa granitu. Pod klifami w zasięgu słonych aerozoli można spotkać rzadkie na naszym wybrzeżu słonorośla. Jeszcze niżej w wodzie morskiej napotyka się łachy morszczynu, który prawdopodobnie wyginął już u nas.

Zwierzęta kręgowe i bezkręgowe występują w bardzo ograniczonej liczbie gatunków. Nie dotyczy to ptaków zwłaszcza morskich. Wysepki ponadto stanowią jeden z punktów odpoczynku przelotnej awifauny. Dla potrzeb ptaków na wysepce Graesholm powołano rezerwat przyrody. Na wszystkich wysepkach obowiązuje zakaz przywozu i hodowli drapieżnych zwierząt domowych. Psy, koty, norki, fretki i podobne, są tu persona non grata.
Poniżej kilka gatunków ptaków dość często widywanych na Ertholmene, a bardzo rzadko spotykanych na naszym niezbyt odległym wybrzeżu. Aż dziwi, że niewielka odległość, około 100 kilometrów, dzieląca Bornholm od naszego wybrzeża stanowi wyraźną granicę występowania, niektórych gatunków ptaków morskich.

Wydrzyk ostrosterny (Stercorarius parasiticus)

Wydrzyk ostrosterny. Foto: Cezary Korkosz

Zwany inaczej wydrzykiem pasożytnym, jest wielkości mewy śmieszki, kształtem przypomina rybitwę. Na nazwę „pasożytny” zasłużył sobie umiejętnością odbierania zdobyczy innym ptakom, nawet w locie. Potrafi zmusić na przykład sporego głuptaka do wyplucia zdobyczy z wola. Jak brakuje „jeleni” do oskubania, wydrzyk poluje na wszystko co jest zwierzęciem, da się złapać i zjeść (rybki, małe ptaki, ich pisklęta, gryzonie, gady i płazy). Nad Bałtykiem przeważają liczebnie wydrzyki odmiany ciemnej, gniazdujące w miejscach porośniętych gęstą trawą oraz na wilgotnych mszarach. Na polskim wybrzeżem można je zauważyć w zimie. Wśród innych ptaków, wydrzyk wyróżnia się dużą szybkością i zwinnością lotu.

Edredon (Somateria mollissima)

Edredony. Foto: Cezary Korkosz

Duża kaczka z charakterystycznym „rzymskim” profilem, często spotykana na wodach wokół Bornholmu, nawet w basenach portowych. Na wysepkach Ertholmene licznie gniazduje w zakamarkach między budynkami. Od prawie tysiąca lat edredony są dla człowieka źródłem niezwykle delikatnego puchu, który stosuje się jako izolator przy produkcji kurtek puchowych, śpiworów itp. Puch zbiera się w opuszczonych gniazdach po sezonie lęgowym. Niegdyś rabunkowa gospodarka, zbieranie puchu w czasie lęgów doprowadziła do wymarcia gatunku w wielu miejscach. W Polsce nie gniazduje, jest sporadycznie spotykany zimową porą.

 

Nurzyk podbielały (Uria aalgae aalgae)

Nurzyki podbielałe. Foto: Cezary Korkosz

Najliczniejszy gatunek ptaka morskiego żyjący w północnych częściach oceanów. Wykształcił kilka podgatunków, na Bałtyku żyje Uria aalgae aalgae. W sezonie lęgowym okupuje licznymi koloniami nadbrzeżne skały. W Europie Środkowej gniazduje na wyspie Helgoland u wybrzeży Niemiec. W Polsce obserwowany wyłącznie na przelotach. Na wysepkach Ertholmene gniazduje stadnie w rezerwacie Græsholm. Lęgi kończy stosunkowo wcześnie, toteż w sezonie żeglarskim można spotkać jedynie koczujące stadka.

Alka krzywonosa (Aalca torda)

Alka krzywonosa. Foto: Cezary Korkosz

 Choć podobna do pingwina, jest z nim dość odlegle spokrewniona. Dobrze fruwa, potrafi odwiedzać żerowiska odległe nawet o kilkadziesiąt kilometrów. Zamieszkuje głównie wybrzeża i szelf północnego Atlantyku, gdzie poluje na małe ryby i bezkręgowce. Z lądem związana jest tylko w sezonie lęgowym. Na Ertholmene można ją spotkać do pierwszej połowy lata. Na wysepce Græsholm mieści się największa na Bałtyku kolonia tego ptaka. 

Przedstawiłem te gatunki z nadzieją, że już nikt nie napisze do mnie: „proszę Pana na Christiansø widziałem pingwina”, choć sam list bardzo mnie ucieszył, bo podbudował moje ego.

Szczególnie zimą , ale również w innych porach roku,  na  naszych wybrzeżach napotyka się sporadycznie martwe ptaki wyrzucone na plaże. Prawdopodobnie zginęły w rybackich sieciach. Istnieje jednak masowy zabójca, który jak dotychczas oszczędzał nasze plaże. Jest nim ropa naftowa.

Ropa naftowa. Po wodach niewielkiego Bałtyku w dzień i w nocy przemieszcza się ponad 2000 statków, z tego 10% stanowią tankowce. Jedne drogi na Bałtyk wiodą przez płytkie i wąskie cieśniny duńskie co na szczęście uniemożliwia ruch supertankowców wożących nawet po 5 00 000 ton paliw płynnych. Terminale paliwowe ulokowane w 40 większych portach bałtyckich obsługują jedynie statki małe i średniej wielkości. Jednak ruch jest bardzo duży, warunki nautyczne trudne i w każdej chwili może dojść do kolizji i wylewu paliwa płynnego.

Pobrzeża Bałtyku zamieszkuje kilkadziesiąt milionów ludzi, dla których katastrofa na miarę tankowców „Torrey Canion” czy ” Prestige” miałaby potworne skutki. Do najbardziej trudnych dla żeglugi akwenów należą Cieśnina Sund oraz Kadetrinne, akwen w Zatoce Meklemburskiej, leżący między niemieckim półwyspem Fischland-Darss-Zingst a duńską wyspą Falster. Rocznie przechodzi tamtędy ok. 60 tys. statków i czasami dochodzi do kolizji. Na szczęście dwukrotnie rzadziej niż mówią prognozy specjalistów.

Kolizje zdarzają się nawet w miejscach, gdzie nikt nawet nie dopuszczał takiej możliwości. Kilka lat temu na otwartych wodach w pobliżu Bornholmu, przy spokojnym morzu i dobrej widoczności polski statek m/s „Gdynia”, staranował i zatopił kilka razy większy masowiec m/s Fu Shan Hai. Na szczęście nie przewoził on wtedy ładunku płynnego a granulat nawozów sztucznych. Mały Dawid pokonał dużego Goliata, choć z pewnością nie zamierzał tego. Dzięki Bogu skończyło się tylko na stratach materialnych. Ten przypadek ze względu na niewielkie skutki można traktować jako anegdotę.

Wybrzeża europejskie w ostatnich trzydziestu latach dotknęły dwie prawdziwe klęski ekologiczne. Pierwszą z nich było zatonięcie tankowca „Torrey Canion” u zachodnich wybrzeży Wielkiej Brytanii. Do morza wylało się ponad 100 000 ton ropy. Skala klęski zaskoczyła wszystkich, nikt nie wiedział co trzeba zrobić, by usunąć ropę rozlaną na setkach kilometrów wybrzeża. W ramach próby ratowania ptaków ginących na plażach, na polecenie premiera, wylano do wody dziesiątki ton detergentów niszcząc wszystko co żywe na kilkuset kilometrach plaż. Zebrano kilka tysięcy martwych ptaków.

Kolejny raz ciśnienie podniósł tankowiec „Prestige”, który wszedł na skały u wybrzeża Hiszpanii i uwolnił do oceanu 70 000 ton ropy,  rozniesionej wkrótce przez fale. Ropa pokryła 2 000 kilometrów wybrzeża, powodując wyginiecie wielu zwierząt, w tym ponad 2000 ptaków.  Koszt zwalczania skutków wycieku ponoć przekroczył 10 mld euro.

Czy podobna katastrofa morze wydarzyć się na Bałtyku. Z pewnością w takiej skali nie. Tankowce wielkości „Torrey Canion” i „Prestige”, nie dadzą rady wejść na wody Bałtyku. Jednak w małym Morzu Bałtyckim życie może być kompletnie zniszczone skutkiem wylewu z mniejszego tankowca.

Zgodnie z porozumieniami międzynarodowymi, Polska musi posiadać w gotowości siły i środki niezbędne do zneutralizowania skutków wylewu 10 000 ton ropy lub innych paskudztw tego typu.